Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dThomas Lemke Biopolitics. An Advanced IntroductionAnne Emanuelle Birn Marriage of Convenience; Rockefeller International Health and Revolutionary Mexico (2006)epidemiaTołstoj Lew Anna Karenina
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • us5.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Jesteś wiernym kompanem - powiedział ze wzrusze­niem.Jessica uśmiechnęła się.- Gdyby to było trzęsienie ziemi, przepadłby nie tylko dom, ale my również.Harris odwrócił się i popatrzył na Ondine i Willę.Były wyczerpane płaczem, drżały, ale w oczach miały buntownicze błyski.- Stracicie wszystkie szkolne przyjaciółki.- Ach, to tylko dzieci.- Ondine udawała nonszalancję, świadoma, że zrywa wszystkie szkolne przyjaźnie, co dla na­stolatki jest najtrudniejsze.- Po prostu kupa głupich dzie­ciaków, nic więcej.- A poza tym - dodała Willa - jesteś naszym tatą.Pierwszy raz od chwili, gdy ten cały koszmar się zaczął, Harris poczuł, że cisną mu się do oczu łzy.- Zatem postanowione - oznajmiła Jessica.- Darius, za­trzymaj się przy jakimś automacie telefonicznym.Znaleźli automat przy końcu centrum handlowego, przed pizzerią.Harris musiał poprosić Dariusa o drobne.Potem wysiadł z mikrobusu i poszedł sam do telefonu.Przez okna pizzerii widział ludzi: jedzących, pijących pi­wo, rozmawiających.Grupa osób siedzących przy dużym stole była w szczególnie dobrym nastroju; ich śmiechy zagłuszały muzykę z szafy grającej.Nikt z nich nie wydawał się świadomy, że świat niedawno obrócił się do góry nogami i przenicował na drugą stronę.Harrisa opanowała taka zazdrość, że miał ochotę wybić okna, wtargnąć do środka, wywracać stoły, wyrywać lu­dziom kufle piwa i talerze z jedzeniem, obrzucać ich obelga­mi i terroryzować tak długo, aż ich złudzenia o bezpieczeń­stwie i normalności rozpadną się na tyle cząstek co jego własne.Był tak rozgoryczony, że mógłby to zrobić – nawet zrobiłby to - gdyby nie miał żony i córek; gdyby stał samot­nie w obliczu zatrważającego nowego życia.Zazdrościł bie­siadującym nie tyle radości, ile ich zbawiennej ignorancji, któ­rą chciałby odzyskać, mimo że wiedział, iż od raz nabytej wiedzy nie można się już uwolnić.Podniósł słuchawkę i wrzucił monety.Przez mrożącą krew w żyłach chwilę słuchał ciągłego tonu, nie mogąc sobie przypomnieć numeru zapisanego na kartce, którą pokazała mu rudowłosa kobieta.Raptem stanął mu przed oczami i wówczas wystukał cyfry na klawiaturze tak drżącymi palca­mi, że nie był pewny, czy się nie pomylił.Po trzecim sygnale odezwał się męski głos.- Halo?- Potrzebuję pomocy - powiedział Harris, uświadamia­jąc sobie, że się nie przedstawił.- Przepraszam, jestem.na­zywam się.Descoteaux.Harris Descoteaux.Ktoś z waszej grupy, jakkolwiek się nazywacie, pewna kobieta powiedzia­ła, żebym zadzwonił pod ten numer.że jesteście w stanie mi pomóc.że jesteście gotowi mi pomóc.Po chwili wahania mężczyzna po tamtej stronie linii się odezwał:- Jeśli ma pan nasz numer i jeśli ma pan do niego prawo - powinien pan wiedzieć, że obowiązuje pewna procedura.- Procedura?Nie było odpowiedzi.Na moment Harrisa ogarnęła panika, że mężczyzna ma zamiar odłożyć słuchawkę, odejść od aparatu i pozostać już zawsze nieosiągalnym.Nie wiedział, czego od niego oczekują - aż nagle przypomniał sobie słowa napisane na kartce po­niżej numeru telefonu.Kobieta uprzedziła, że musi je rów­nież zapamiętać.Wykrztusił je do słuchawki:- Bażanty i smoki.Spencer wszedł do krótkiego korytarza na tyłach stajni i wystukał na klawiaturze urządzenia bezpieczeństwa serię cyfr dezaktywującą alarm.Dresmundowie zostali poinstruowani, żeby nie zmieniać szyfru, aby właściciel mógł wejść do budynku w razie ich nieobecności.Kiedy wcisnął ostatni przycisk, świetlny napis na urządzeniu zmienił się z ALARM WŁĄCZONY na ciemniejszy GOTÓW DO WŁĄCZENIA.Miał z sobą latarkę.Skierował strumień światła wzdłuż ściany.- Tu jest toaleta - powiedział do Ellie.Za pierwszymi drzwiami były drugie.- Tu jest magazynek.- Na końcu ko­rytarza znajdowały się trzecie drzwi.- Tam była jego galeria, do której przyprowadzał tylko najbogatszych kolekcjone­rów.Schody prowadzą na pierwsze piętro, gdzie mieściło się studio.- Skierował światło na prawą ścianę korytarza, w której widniały tylko jedne drzwi.Były otwarte.- W tym pokoju trzymano kiedyś dokumenty.Mógł zapalić górne oświetlenie jarzeniowe.Przed szesna­stu laty wszedł w ciemność, wiedziony jedynie zielonym napi­sem na urządzeniu alarmowym.Jednak wyczuwał intuicyjnie, że najlepszą szansą na przypomnienie sobie tego, co stanowiło dziurę w jego pamięci, było możliwie wierne od­tworzenie okoliczności tamtej nocy.Klimatyzacja w stajni była wówczas włączona; teraz ogrzewanie ustawiono na sła­by poziom, tak że panował chłód taki jak wtedy.Ostre świa­tło jarzeniówek całkowicie zmieniłoby nastrój.Gdyby chciał wiernie odtworzyć tamtą sytuację, musiałby zgasić latarkę, ale nie miał odwagi po raz wtóry zagłębiać się w ciemność, w którą wszedł, mając czternaście lat.Rocky skomlił i drapał w drzwi, które Ellie zamknęła za nimi, kiedy weszli do stajni.Trząsł się i był nieszczęśliwy.Spencer nigdy nie mógł się zorientować, dlaczego Rocky bał się tylko ciemności na zewnątrz.We wnętrzach dawał so­bie radę ze strachem, chociaż niekiedy trzeba było palić noc­ne światło, żeby się nie denerwował.- Biedactwo - odezwała się Ellie.Światło latarki było jaśniejsze niż światło na zewnątrz bu­dynku.Rocky powinien czuć się spokojny.Tymczasem trząsł się tak bardzo, że wydawało się, iż jego żebra uderzają jedne o drugie, wydają ksylofonowe dźwięki.- Teraz już jest wszystko w porządku, kolego - powie­dział do niego Spencer.- Tamto to przeszłość.Już nie ma się czego bać.Pies nadal drapał w drzwi.- Może go wypuścimy? - poddała Ellie.- To nic nie pomoże.Zobaczy, że jest noc, i zacznie dra­pać, żeby go wpuścić z powrotem.Wiedział, że przyczyną strachu psa jest niepokój pana.Rocky zawsze doskonale wyczuwał jego nastrój.Próbował się uspokoić.To, co powiedział psu, było prawdą - atmosfera zła, która przylgnęła do tych ścian, stanowiła drobną cząsteczkę okropności, które tu się kiedyś działy.Teraz już nie było się czego bać.Z drugiej strony pies miał inny pogląd na prawdę niż je­go pan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •