[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteś wiernym kompanem - powiedział ze wzruszeniem.Jessica uśmiechnęła się.- Gdyby to było trzęsienie ziemi, przepadłby nie tylko dom, ale my również.Harris odwrócił się i popatrzył na Ondine i Willę.Były wyczerpane płaczem, drżały, ale w oczach miały buntownicze błyski.- Stracicie wszystkie szkolne przyjaciółki.- Ach, to tylko dzieci.- Ondine udawała nonszalancję, świadoma, że zrywa wszystkie szkolne przyjaźnie, co dla nastolatki jest najtrudniejsze.- Po prostu kupa głupich dzieciaków, nic więcej.- A poza tym - dodała Willa - jesteś naszym tatą.Pierwszy raz od chwili, gdy ten cały koszmar się zaczął, Harris poczuł, że cisną mu się do oczu łzy.- Zatem postanowione - oznajmiła Jessica.- Darius, zatrzymaj się przy jakimś automacie telefonicznym.Znaleźli automat przy końcu centrum handlowego, przed pizzerią.Harris musiał poprosić Dariusa o drobne.Potem wysiadł z mikrobusu i poszedł sam do telefonu.Przez okna pizzerii widział ludzi: jedzących, pijących piwo, rozmawiających.Grupa osób siedzących przy dużym stole była w szczególnie dobrym nastroju; ich śmiechy zagłuszały muzykę z szafy grającej.Nikt z nich nie wydawał się świadomy, że świat niedawno obrócił się do góry nogami i przenicował na drugą stronę.Harrisa opanowała taka zazdrość, że miał ochotę wybić okna, wtargnąć do środka, wywracać stoły, wyrywać ludziom kufle piwa i talerze z jedzeniem, obrzucać ich obelgami i terroryzować tak długo, aż ich złudzenia o bezpieczeństwie i normalności rozpadną się na tyle cząstek co jego własne.Był tak rozgoryczony, że mógłby to zrobić – nawet zrobiłby to - gdyby nie miał żony i córek; gdyby stał samotnie w obliczu zatrważającego nowego życia.Zazdrościł biesiadującym nie tyle radości, ile ich zbawiennej ignorancji, którą chciałby odzyskać, mimo że wiedział, iż od raz nabytej wiedzy nie można się już uwolnić.Podniósł słuchawkę i wrzucił monety.Przez mrożącą krew w żyłach chwilę słuchał ciągłego tonu, nie mogąc sobie przypomnieć numeru zapisanego na kartce, którą pokazała mu rudowłosa kobieta.Raptem stanął mu przed oczami i wówczas wystukał cyfry na klawiaturze tak drżącymi palcami, że nie był pewny, czy się nie pomylił.Po trzecim sygnale odezwał się męski głos.- Halo?- Potrzebuję pomocy - powiedział Harris, uświadamiając sobie, że się nie przedstawił.- Przepraszam, jestem.nazywam się.Descoteaux.Harris Descoteaux.Ktoś z waszej grupy, jakkolwiek się nazywacie, pewna kobieta powiedziała, żebym zadzwonił pod ten numer.że jesteście w stanie mi pomóc.że jesteście gotowi mi pomóc.Po chwili wahania mężczyzna po tamtej stronie linii się odezwał:- Jeśli ma pan nasz numer i jeśli ma pan do niego prawo - powinien pan wiedzieć, że obowiązuje pewna procedura.- Procedura?Nie było odpowiedzi.Na moment Harrisa ogarnęła panika, że mężczyzna ma zamiar odłożyć słuchawkę, odejść od aparatu i pozostać już zawsze nieosiągalnym.Nie wiedział, czego od niego oczekują - aż nagle przypomniał sobie słowa napisane na kartce poniżej numeru telefonu.Kobieta uprzedziła, że musi je również zapamiętać.Wykrztusił je do słuchawki:- Bażanty i smoki.Spencer wszedł do krótkiego korytarza na tyłach stajni i wystukał na klawiaturze urządzenia bezpieczeństwa serię cyfr dezaktywującą alarm.Dresmundowie zostali poinstruowani, żeby nie zmieniać szyfru, aby właściciel mógł wejść do budynku w razie ich nieobecności.Kiedy wcisnął ostatni przycisk, świetlny napis na urządzeniu zmienił się z ALARM WŁĄCZONY na ciemniejszy GOTÓW DO WŁĄCZENIA.Miał z sobą latarkę.Skierował strumień światła wzdłuż ściany.- Tu jest toaleta - powiedział do Ellie.Za pierwszymi drzwiami były drugie.- Tu jest magazynek.- Na końcu korytarza znajdowały się trzecie drzwi.- Tam była jego galeria, do której przyprowadzał tylko najbogatszych kolekcjonerów.Schody prowadzą na pierwsze piętro, gdzie mieściło się studio.- Skierował światło na prawą ścianę korytarza, w której widniały tylko jedne drzwi.Były otwarte.- W tym pokoju trzymano kiedyś dokumenty.Mógł zapalić górne oświetlenie jarzeniowe.Przed szesnastu laty wszedł w ciemność, wiedziony jedynie zielonym napisem na urządzeniu alarmowym.Jednak wyczuwał intuicyjnie, że najlepszą szansą na przypomnienie sobie tego, co stanowiło dziurę w jego pamięci, było możliwie wierne odtworzenie okoliczności tamtej nocy.Klimatyzacja w stajni była wówczas włączona; teraz ogrzewanie ustawiono na słaby poziom, tak że panował chłód taki jak wtedy.Ostre światło jarzeniówek całkowicie zmieniłoby nastrój.Gdyby chciał wiernie odtworzyć tamtą sytuację, musiałby zgasić latarkę, ale nie miał odwagi po raz wtóry zagłębiać się w ciemność, w którą wszedł, mając czternaście lat.Rocky skomlił i drapał w drzwi, które Ellie zamknęła za nimi, kiedy weszli do stajni.Trząsł się i był nieszczęśliwy.Spencer nigdy nie mógł się zorientować, dlaczego Rocky bał się tylko ciemności na zewnątrz.We wnętrzach dawał sobie radę ze strachem, chociaż niekiedy trzeba było palić nocne światło, żeby się nie denerwował.- Biedactwo - odezwała się Ellie.Światło latarki było jaśniejsze niż światło na zewnątrz budynku.Rocky powinien czuć się spokojny.Tymczasem trząsł się tak bardzo, że wydawało się, iż jego żebra uderzają jedne o drugie, wydają ksylofonowe dźwięki.- Teraz już jest wszystko w porządku, kolego - powiedział do niego Spencer.- Tamto to przeszłość.Już nie ma się czego bać.Pies nadal drapał w drzwi.- Może go wypuścimy? - poddała Ellie.- To nic nie pomoże.Zobaczy, że jest noc, i zacznie drapać, żeby go wpuścić z powrotem.Wiedział, że przyczyną strachu psa jest niepokój pana.Rocky zawsze doskonale wyczuwał jego nastrój.Próbował się uspokoić.To, co powiedział psu, było prawdą - atmosfera zła, która przylgnęła do tych ścian, stanowiła drobną cząsteczkę okropności, które tu się kiedyś działy.Teraz już nie było się czego bać.Z drugiej strony pies miał inny pogląd na prawdę niż jego pan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]