[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Chyba bym nie miał ochoty go odwiedzić.– Och, są na moim świecie takie miejsca, nawet na Ziemi, gdzie czułbyś się jak w domu – zapewnił go Ethan.– Czy wy wcale nie potraficie szifować? – naciskał ich rycerz.Trudno było pogodzić się z takim potwornym wybrykiem natury.– Ani trochę.Gdybym miał spróbować i zaczął szifować.To prawda, że na niektórych światach mamy coś w rodzaju sztucznych szifów z metalu, ale nie zabraliśmy ze sobą ani jednej pary.Nie należą do standardowego wyposażenia na szalupach ratunkowych.A ja i tak nie umiałbym ich użyć.Myślę, że przejechałbym kilka metrów pod wiatr, a potem wyłożył się jak drugi na twarz.– Może by ci to dobrze zrobiło – powiedziała Colette.Zignorował ją.– Wezwę sanie – powiedział Hunnar zdecydowanie.– Budjir i Hivell, zajmijcie się tym! – Giermek gestem potwierdził rozkaz i ruszył na lód, a za nim żołnierz.Ludzie przypatrywali się ich odjazdowi zafascynowani.Zwłaszcza Williams był zachwycony bez granic.Kiedy tranowie znaleźli się już na lodzie, giermek poszperał w plecaku żołnierza i wyciągnął wypolerowane do połysku lustro wielkości mniej więcej jednej trzeciej jego torsu.Oprawione było w ciemną, drewnianą ramę; w podstawie tkwiło coś na kształt metalowej śruby.Żołnierz wcisnął podstawę w lód i zaczął nią obracać, aż mocno ją przyśrubował.Tymczasem giermek ustawił lustro pod słońce i wyważył je.Skierowane było na te same wyspy na zachodzie, które Ethan wypatrzył ze swojego punktu obserwacyjnego na drzewie.Przy lustrze znajdowało się coś w rodzaju nieskomplikowanej przesłony, którą można było na jego taflę nasunąć.Żołnierz pilnował, żeby lustro nie chwiało się na wietrze, a Budjir zaczął podnosić i opuszczać przesłonę w charakterystycznym rytmie.Niemal natychmiast gdzieś od horyzontu przypłynęła w odpowiedzi seria jaskrawych błysków, na co giermek zaczął szybciej poruszać przesłoną i robił to przez jakiś czas.– Wyraźnie system komunikacji słuchowej – zadumał się September – taki jak bębny czy rogi do niczego tu się nie nadaje.Wiatr zagłuszałby dobry bęben tak, że na pół kilometra nikt by go nie usłyszał.Williams zwrócił się do Hunnara.– A co robicie w nocy?– Równie dobrze działa światło pochodni odbite przez lustro – odparł rycerz.– Na wielkie odległości wykorzystujemy układ stacji przekaźnikowych o większych zwierciadłach.Chyba że je ktoś zniszczy.– Zniszczy? – zapytał Ethan.To nie samo słowo, a modulacja głosu Hunnara pobudziła jego ciekawość.– Tak.Horda pali lustra, żeby nie rozchodziły się żadne wieści o ich trasie.Prawdę powiedziawszy, zabrania nawet je konstruować.Ale wielu udaje, że nic o tym nie wie i odbudowuje je.– Horda? – dociekał September bez większego zainteresowania.– Jaka Horda?– Obawiam się, że będziecie mieli okazję się o tym przekonać – odparł Hunnar.– Jeszcze trochę musimy zaczekać.Tymczasem chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o was i waszej zdumiewającej, podniebnej tratwie.– Niewiele z tego by pan zro.by pana zainteresowało, Sir Hunnarze – powiedział Ethan.– Ale z przyjemnością wszystko panu pokażę.Gdybym tak miał tę moją cholerną torbę Z próbkami przy sobie.Podczas dyskusji, która poprzedziła przybycie sań-tratwy, Hunnar ujawnił sporą dozę wiedzy z zakresu podstawowej astronomii.Na Tran-ky-ky rzadko kiedy pochmurna pogoda panowała przez dłuższy czas, zadumał się Ethan.Kiedy Williams odpowiedział na kilka sondujących pytań dotyczących jego do-mu i statku, Hunnar zapytał, czy nauczyciel jest czarodziejem, Poinformowany, że jest nauczycielem, wzruszył ramionami na to rozróżnienie.Nie było wątpliwości, że Williams i Eer-Meesach, czarodziej samego Landgrafa, będą mieli o czym rozmawiać.Co do Williamsa, absolutnie nie próbował ukryć swojego entuzjazmu mając w perspektywie takie spotkanie.Usiłował opowiedzieć rycerzowi o pełnowymiarowym statku z napędem KK, ale Hunnar nawet słuchać nie chciał.Z metalu po prostu nie można było zrobić czegoś tak wielkiego.– Czemu on nie wyląduje i was nie zabierze? – zapytał.– Pomijając różne drobne powody – odpowiedział Williams – nie może.Żaden statek o napędzie KK nie może lądować.Potwornie by wam zniszczył tę część świata.– Ha! – mruknął Hunnar.Statek z metalu, takiej wielkości.Czy oni go brali za kompletnego głupca?Podobnie nie mógł uporać się z koncepcją nieważkości, chociaż ciążenie rozumiał; w końcu jak się człowiekowi utnie głowę, zawsze spada ona w dół.Kiedy September uczynnie przetłumaczył Colette tę informacje, wyglądała, jakby jej się zrobiło trochę niedobrze.Hunnar znał także gutorrbyny i krokimy, i inne latające stwory, które były dziwaczne, ale swoje ważyły.Wystarczająco wiele ich zabił, żeby to wiedzieć.Tran z zainteresowaniem przyjrzał się bezwładnemu ciału Kotabita.W tym lodowatym klimacie wcale się nie rozkładało, za co Ethan był wdzięczny.Doświadczony wojownik mógłby się zorientować, że Kotabit wcale nie skręcił sobie karku, kiedy rzuciło go na konsolę.Ale trupy, nawet nieznanego gatunku, nie wzbudzały najwyższego zainteresowania.Spojrzenia przyciągała raczej tablica rozdzielcza z oszronionymi teraz gałkami i zegarami.W tym samym czasie Hunnar opowiadał Ethanowi i Septembrowi o Tran-ky-ky.Wannome, jak wynikało z opowiadania, była stolicą i jedynym prawie-miastem na obszernej wyspie o nazwie Sofold.Sofold leżał wiele, wiele kijatów na zachód.Rościł sobie również prawa do zwierzchnictwa nad szeregiem mniejszych wysp leżących w pobliżu.Ta maleńka wysepka, o którą się roztrzaskali, była jedną z nich.Na kilku większych, zamieszkanych, stacjonowały oddziały wojska.Zatoka Wannomska stanowiła doskonały naturalny port i była kwitnącym ośrodkiem handlu.Na grani wyspy czynne były gorące źródła.Przy tych źródłach w naturalny sposób rozmieszczono odlewnie i kuźnie.Na wyspie znajdowały się też bogate pokłady niektórych metali, ale inne trzeba było kupować.Szeroko rozpowszechniona była także uprawa ziemi.Podobnie jak większość zamieszkanych wysp, Sofold praktycznie był samowystarczalny jeśli chodzi o żywność.Jednym z głównych zajęć było zbieranie pika-piny, która odrastała równie szybko, jak ją zbierano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]