[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał śpiwór, derkę z Ziemi, zestaw pierwszej pomocy, latarkę, prymus z trzema zapasowymi nabojami i manierkę z oczyszczoną wodą.Będzie musiał gotować wodę, chemiczne oczyszczacze przepadły razem z resztą zapasów.Dawał już sobie jednak radę w gorszych warunkach, a i zwierzęta potrafiły zadbać o siebie.Była tu przecież jakaś fauna - przerośnięty kuzyn królika, zamieszkujący skały, którego upolowali po drodze, stworzenie podobne do jelenia, które ustrzelił z łuku, stepowe kury, chociaż tych trzeba sporo, żeby zaspokoić głód.Ale wszystkie zwierzęta na Arzorze wędrowały wraz z wodą, będą więc musieli dotrzeć do nadrzecznych równin przed Wielką Suszą.Storm siedział ze skrzyżowanymi nogami przy posłaniu Surry.Hing wcisnęła pyszczek w koszulę pana mrucząc smutno do siebie.Nie znaleźli nawet torby, w której jeździł Ho, i zwierzak bardzo tęsknił za przyjacielem.Ziemianin gładził szorstkie futro przyglądając się zalanemu wodą, południowemu krańcowi doliny.Na wydostanie się przez tunel musieliby jeszcze długo czekać.Storm zdjął Hing z kolan i sięgnął po lornetkę.Omiótł jeszcze raz wzrokiem okolicę.Coś było nie tak, chociaż trudno mu było sprecyzować swoje wrażenie.Wydawało mu się, że przedtem wyglądało tu jakoś inaczej.Przyjrzał się wysokim ścianom.Sprawny wspinacz mógł się tamtędy przedostać, ale nie było mowy o przeprowadzeniu konia.Jeżeli na północy nie było jakiegoś przejścia, to tunel pozostawał jedyną drogą na zewnątrz.A iść na północ znaczyło zapuszczać się dalej w nie zbadane tereny.Samotność nie była dla niego niczym nowym.Przez cale dotychczasowe życie przeszedł sam.Łatwiej zresztą znosił wyprawy ze swoimi zwierzętami, niż pobyt w takim ludzkim mrowisku, jakim było Centrum.Ale w tej dolinie było coś, z czym nie spotkał się przedtem, nawet na obcych, opanowanych przez wroga planetach, gdzie żył w ciągłym niebezpieczeństwie.To coś tkwiło w rumowiskach, skalnych ścianach i nie był nawet specjalnie zaskoczony, że na pagórku znalazł tylko trupy.To miejsce przyciągało śmierć.Wszystkie zmysły, całe jego ciało pragnęło wydostać się stąd.Gdyby nie Surra, która nie zniosłaby takiej podróży, wyruszyłby natychmiast.Postanowił rozpalić ognisko.Nie tylko, żeby wysuszyć przemoknięte rzeczy i ogrzać się w czasie chłodnej, przesiąkniętej wilgocią nocy.Ogień był pierwszą, najstarszą bronią przeciwko nieznanemu.Zaczął coś mówić, potem słowa zamieniły się w pieśń, starą pieśń, która chroniła przed czymś, co czyha w mroku.Słowa, których nie mógł pamiętać, teraz przychodziły łatwo, układając się w kojący rytm.Nagle Baku, siedzący wysoko na skale poruszył się.Surra podniosła głowę i zastrzygła uszami.Storm sięgnął po emiter.Plecy oparł o ścianę, z prawej strony chronił go wysoki głaz.Drugą ręką wyciągnął nóż.Atak musiał być bezpośredni.Gdyby to był łucznik, już zacząłby strzelać.- Eruoooo.! - zawołanie odbiło się echem.Słyszał je już nie raz i nie potrafił powtórzyć.Storm, nie tracąc czujności, z palcem na spuście emitera, patrzył na zbliżającą się postać, ledwie widoczną w gęstniejącym mroku.Gorgol dotarł do nich i opadł na skraj posłania Surry.Prawe ramię przyciskał do piersi, lewa ręka sygnalizowała z trudnością.- Wróg.po powodzi.zabili.wszyscy martwi.- Tak jest - odpowiedział Storm.- Pozwól obejrzeć ranę, wojowniku.- Oparł chłopca o głaz i zbadał pospiesznie ranę, światło dnia słabło z minuty na minutę.Na szczęście, na ile mógł się zorientować, była czysta, żaden ze zdradzieckich haczyków nie pozostał w ciele.Przemył ją resztkami czystej wody i obwiązał.Gorgol westchnął i przymknął oczy.Storm wyjął blok skoncentrowanej żywności, odłamał kawałek i włożył w zdrową rękę Norbisa.Kiedy tubylec znowu otworzył oczy, Storm zadał najważniejsze pytanie:- Nitra odeszli? Czy dalej są tutaj?- Nie Nitra - Gorgol zdecydowanie potrząsnął głową.- Nie Nitra zabijali.nie Norbisowie.Storm przysiadł na piętach lustrując upstrzone mrowiskami pustkowie.Przez moment z jego niejasnych obaw wysnuło się przerażające przypuszczenie: ludzie z Zamkniętych Grot? Może jakieś wrogie siły, które pozostawili tu na straży? Skrzywił się.Ludzie na wzgórzu zostali zabici strzałami, rana, którą przed chwilą opatrzył, pochodziła od tej samej broni.Przesądy walczyły w nim z rzeczowym podejściem.- Nie Norbisowie?- Nie Norbisowie, nie Nitra.- jednak dobrze odczytał znaki tubylca.Chłopiec sztywno poruszył prawym ramieniem i nadał obiema rękami: - Przyszli ludzie z daleka.jak ty!Ale strzały? Rytualne okaleczenie zwłok.?- Widziałeś ich?- Widziałem.na górze.woda wysoko, wysoko! Ludzie przyszli po deszczu.mieli to - wskazał puklerz ze skóry jorisa - jak Norbisowie.mieli łuki.jak Norbisowie.ale nie Norbisowie.Myślę, Rzeźnicy z Gór.kradną konie.kradną frawny.zabijają.mówią, że to Norbisowie.Znaczą trupy jak Norbisowie.Strzelali.Gorgol padł jak martwy.ale najpierw zabił jednego! - Oczy mu zabłysły - Gorgol teraz wojownik! Ale za dużo.- rozpostarł palce, żeby pokazać liczebność wrogów.- Rzeźnicy z Gór! - powtórzył głośno Storm, a Gorgol musiał odgadnąć znaczenie słów, bo potwierdził z przekonaniem.- Są jeszcze tutaj?- Nie jest tak.Oni odeszli - wskazał na północ.- Myślę, że tam mieszkają.Nie chcą, żeby poznać ich kryjówkę.więc zabijają.No cóż, jeszcze jeden powód, żeby nie szukać wyjścia na północy.Palce Gorgola mówiły dalej.- Mają jeźdźca.on związany.może chcą zabić, żeby karmićzłe duchy - zawahał się i dodał przerażający znak, który Storm po raz pierwszy ujrzał w wykonaniu Sorensona: - MIĘSO.Indianin słyszał, że niektóre plemiona Norbisów dla uczczenia lub przebłagania demonów, ceremonialnie pożerały swych jeńców.Większość szczepów uważała te praktyki za ohydne i toczyła nie kończącą się wojnę z kanibalami.W umyśle Norbisa pojęcie zła było tak ściśle związane z MIĘSEM, że wysunięcie takiego przypuszczenia było dla Gorgola czymś oczywistym.- Nie jest tak - sprostował Ziemianin.- Rzeźnicy nie jedzą więźniów.Ten jeniec był z równin?- Poganiacz - przytaknął Gorgol.- Są blisko osadnicy Możemy ich znaleźć.powiedzieć o złych ludziach.że zabili.Gorgol spojrzał na południe.- Wiele słońc do góry.na dół.zanim dojdziemy tędy do osadników.Może być przejdziemy.Ale nie po ciemku.Nie znam terenu.Nitra na wzgórzach.Człowiek stąpa cicho, szybko, bardzo ostrożny.- zmierzył Storma wzrokiem w sposób, którego przybysz nie rozumiał.- Zgadzam się - powiedział i zasygnalizował Storm.Zapadł zmrok.Otulił Gorgola własnym śpiworem, a sam skulił się na trawie obok Surry, usypiając, jak wielekroć przedtem, z pełnym zaufaniem, że nadzwyczajny słuch kota wychwyci każdy szmer.Prawie świtało, gdy obudził go jej słaby sygnał.Oprzytomniał od razu, umiejętność tę posiadł już tak dawno, że nie zdawał sobie nawet z niej sprawy.Cokolwiek to było, wywołało tylko zaciekawienie kota.Nadstawił uszu, ale słyszał tylko ciężki oddech Gorgola, stuknięcie podkowy swego konia i nagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]