Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dChmielewska Joanna KlinHoma Jan Antoni Ostatni koncertAndrzej Sapkowski 1. Krew ElfowKsenofont Historia Grecka (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- A co z nami? - spytała ze smutkiem.- Co z Eliar­dem?- Z Eliardem?- Jeśli zabiją cię na Hed, to już tam pozostaną i Eliard też.A my będziemy nadal żyli, zadając pytania, na które ty już nie odpowiesz.- Najwyższy was ochroni - burknął niechętnie Mor­gon.- Od tego jest.Ja nie potrafię.Nie zamierzam jak owca prowadzona na rzeź podążać ścieżką losu wyśnio­nego dla mnie przed tysiącami lat.- Pociągnął wreszcie łyk wina z czarki i zerknął na Lyrę.Dostrzegł na jej twarzy niepewność i niepokój.- Jesteś ziemdziedzicz­ką Herun - podjął łagodniejszym już tonem.- Pewne­go dnia obejmiesz tu rządy i oczy zrobią ci się takie złote, jakie ma teraz morgola.Tu jest twój dom; odda­łabyś życie za tę krainę; to twoje miejsce.Za jaką ce­nę porzuciłabyś Herun, odeszła stąd na zawsze? Milczała; po chwili wzruszyła lekko ramionami.- A dokąd ja miałabym pójść? Nie mam gdzie się udać.Co innego ty - dorzuciła szybko, widząc, że otwiera usta, by coś powiedzieć.- Ty masz drugie imię, jakiś drugi dom.Jesteś Naznaczonym Gwiazdkami.- Wolałbym być świniopasem w Hel - mruknął cierpko.Odchylił w tył głowę i zaczął masować so­bie ramię.O szybę zabębniły pierwsze krople deszczu; pokłoniły się rośliny w ogrodzie morgoli.Morgon przymknął oczy, poczuł nagle zapach jesiennego desz­czu, roszącego o tej porze roku trzy czwarte powierzch­ni Hed.Stuknęło świeże polano dorzucone do ognia, ochoczo zaskwierczał liżący je płomień.Głosy ogni­ków zlały się, stały jakieś znajome; usłyszał Tristan i Eliarda przekomarzających się przy kominku w Akren, pochrapującego Snoga Nutta, zwiniętego pod ścianą w kłębek.Słuchał jednym uchem rozmo­wy, którą toczyły cichym szeptem płomienie; po chwi­li ich głosy zaczęły cichnąć i musiał wytężyć słuch, żeby je słyszeć.Kiedy ścichły zupełnie, otworzył oczy i popatrzył w okno, za którym siąpił zimny, sza­ry heruński deszcz.Naprzeciwko siedział Deth i mówiąc coś cicho do morgoli, wykręcał ze swojej harfy pozrywane struny.Spojrzeli na budzącego się Morgona.El przetarła dło­nią zmęczoną twarz.- Posłałam Lyrę do łóżka - powiedziała.Długie włosy spływały jej na ramiona.- Rozstawiłam w ca­łym domu straże, ale trudno podejrzewać kłaczek mgły albo pajączka chroniącego się w domu przed deszczem.Jak się czujesz?- Dobrze - mruknął Morgon i przenosząc wzrok na Detha, wyszeptał: - Pamiętam.Słyszałem, jak pękają struny, kiedy uderzyłem nią zmiennokształtnego.A więc to była twoja harfa.- Tylko pięć się zerwało - powiedział Deth.- Nie­wielką cenę zapłaciłeś Corrigowi za swe życie.El da­ła mi struny z harfy Tirunedetha.Odłożył harfę.- Corrig - żachnął się Morgon.Morgola też spoglą­dała na Detha pytająco.- Dethu, skąd, u Ucha, znasz imię tego zmiennokształtnego?- Graliśmy kiedyś razem.To było wiele lat temu.Spo­tkałem go, zanim jeszcze wstąpiłem na służbę do Naj­wyższego.- Gdzie? - zapytała morgola.- Wędrowałem z Isig wzdłuż wybrzeża, wysunięty­mi daleko na północ bezdrożami, które nie należą ani do Isig, ani do Osterlandu.Pewnego wieczoru rozbi­łem obóz na plaży.Do późnej nocy siedziałem przy ognisku, grając na harfie.i nagle z ciemności odpo­wiedział mi głos innej harfy, piękny, dziki, czysty.Wszedł w krąg światła, które rozsiewało moje ognisko, ociekający morską wodą, lśniący, z harfą z muszli, ko­ści i macicy perłowej, i poprosił, żebym mu zagrał.Zagrałem mu tak, jak grałem królom; nie ważyłem się obniżyć poziomu.W zamian on też mi zagrał; został ze mną do świtu, do wschodu słońca, i jego pieśń jesz­cze przez wiele dni gorzała mi potem w sercu jak czer­wone północne słońce płonące nad horyzontem.Roz­płynął się jak mgła w porannej mgiełce znad morza, ale przedtem wyjawił mi swoje imię.Spytał też o mo­je.A kiedy je wymieniłem, roześmiał się.- Ze mnie też się dziś w nocy śmiał - wyszeptał Morgon.- Z tego, co nam opowiedziałeś, wynika, że tobie też grał.- Pieśń o mojej śmierci.O śmierci Hed.- Morgon oderwał wzrok od ognia.- Jaka moc jest do tego zdolna? To działo się naprawdę czy tylko mi się wy­dawało?- Ma to jakieś znaczenie? Morgon pokręcił głową.- Nie.Był wielkim harfistą.Czy Najwyższy wie, czym on był?- Nawet jeśli tak, to mnie tego nie powiedział, ka­zał tylko wyprowadzić cię jak najszybciej z Herun.Morgon nic nie odrzekł.Wstał niepewnie i podszedł do okna.Poprzez błyszczące wilgocią powietrze uj­rzał nagle (zupełnie jakby posiadł dar wskroświdzenia morgoli) rozległe, mokre od deszczu równiny Herun, wzgórza, dzikie, skaliste pustkowia Ymris, sięgnął wzrokiem aż do Caithnard, gdzie stawiały żagle kupiec­kie statki udające się do An, do Isig, do Hed.- Dethu - odezwał się cicho - jutro, jeśli dam radę utrzymać się na koniu, ruszam do portu handlowego Hlurle, wsiadam tam na statek i wracam do domu.Nic mi raczej nie grozi; nikt się tego nie będzie spodzie­wał.Ale nawet gdyby znowu dopadli mnie na morzu, to wolę umrzeć jako powracający do domu ziemrząd­ca niż bezimienny włóczęga zmuszany do robienia cze­goś, czego nie rozumie i nad czym nie ma kontroli.Nie było odpowiedzi; tylko deszcz siekł szyby z bez­osobową furią.Po chwili, kiedy ulewa straciła trochę na sile, usłyszał, jak harfistą wstaje, a zaraz potem poczuł na ramieniu jego dłoń.Odwrócił się i spojrzał w ciemne beznamiętne oczy.- Tu nie chodzi tylko o to, że zabiłeś Corriga - ode­zwał się cicho Deth.- Powiesz mi, co cię gnębi?- Nie.- Mam ci towarzyszyć na Hed?- Nie.Nie ma potrzeby, żebyś znowu ryzykował życie.- Jak pogodzisz swój powrót z tym, czego uczyłeś się w Caithnard?- Już postanowiłem - odparł spokojnie Morgon, a dłoń Detha zsunęła się z jego ramienia.Poczuł ukłu­cie dziwnego żalu, żalu, że coś się kończy.- Będzie mi cię brakowało - dorzucił.Cień emocji wystąpił na twarz harfisty, burząc jej wie­kowy spokój, i Morgon po raz pierwszy wyczuł tros­kę, niepewność, bezgraniczne doświadczenie, płynące przez umysł przyjaciela niczym woda pod lodem.Deth nic nie powiedział; skłonił tylko lekko głowę jak przed królem albo nieuchronnością.* * *Dwa dni później Morgon opuścił przed świtem Mia­sto Kręgów.Przed lodowatą mgiełką chronił go gruby, podbity futrem płaszcz, podarunek od morgoli.Myś­liwski łuk, który sporządziła mu Lyra, wisiał na skórza­nej torbie przy siodle.Konia jucznego zostawił Detho­wi, bo do Hlurle, małego portu, do którego zawijały statki kupieckie z towarami przeznaczonymi dla Herun, miał zaledwie trzy dni drogi.Deth oddał mu wszyst­kie pieniądze, na wypadek gdyby musiał czekać na transport, bo późną jesienią, przy wzburzonym morzu, mniej statków zapuszczało się tak daleko na północ.Harfę, zabezpieczoną futerałem przed wilgocią, prze­wiesił sobie przez plecy; kopyta konia roztrącały z ci­chym, rytmicznym poszeptem długą trawę łąk.Niebo przed świtem było czyste; przyświecały mu ogromne, zimne gwiazdy.W oknach kmiecych chat w oddali mrugały jak żywe maleńkie światełka - złote oczka w ciemnościach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •