[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A co z nami? - spytała ze smutkiem.- Co z Eliardem?- Z Eliardem?- Jeśli zabiją cię na Hed, to już tam pozostaną i Eliard też.A my będziemy nadal żyli, zadając pytania, na które ty już nie odpowiesz.- Najwyższy was ochroni - burknął niechętnie Morgon.- Od tego jest.Ja nie potrafię.Nie zamierzam jak owca prowadzona na rzeź podążać ścieżką losu wyśnionego dla mnie przed tysiącami lat.- Pociągnął wreszcie łyk wina z czarki i zerknął na Lyrę.Dostrzegł na jej twarzy niepewność i niepokój.- Jesteś ziemdziedziczką Herun - podjął łagodniejszym już tonem.- Pewnego dnia obejmiesz tu rządy i oczy zrobią ci się takie złote, jakie ma teraz morgola.Tu jest twój dom; oddałabyś życie za tę krainę; to twoje miejsce.Za jaką cenę porzuciłabyś Herun, odeszła stąd na zawsze? Milczała; po chwili wzruszyła lekko ramionami.- A dokąd ja miałabym pójść? Nie mam gdzie się udać.Co innego ty - dorzuciła szybko, widząc, że otwiera usta, by coś powiedzieć.- Ty masz drugie imię, jakiś drugi dom.Jesteś Naznaczonym Gwiazdkami.- Wolałbym być świniopasem w Hel - mruknął cierpko.Odchylił w tył głowę i zaczął masować sobie ramię.O szybę zabębniły pierwsze krople deszczu; pokłoniły się rośliny w ogrodzie morgoli.Morgon przymknął oczy, poczuł nagle zapach jesiennego deszczu, roszącego o tej porze roku trzy czwarte powierzchni Hed.Stuknęło świeże polano dorzucone do ognia, ochoczo zaskwierczał liżący je płomień.Głosy ogników zlały się, stały jakieś znajome; usłyszał Tristan i Eliarda przekomarzających się przy kominku w Akren, pochrapującego Snoga Nutta, zwiniętego pod ścianą w kłębek.Słuchał jednym uchem rozmowy, którą toczyły cichym szeptem płomienie; po chwili ich głosy zaczęły cichnąć i musiał wytężyć słuch, żeby je słyszeć.Kiedy ścichły zupełnie, otworzył oczy i popatrzył w okno, za którym siąpił zimny, szary heruński deszcz.Naprzeciwko siedział Deth i mówiąc coś cicho do morgoli, wykręcał ze swojej harfy pozrywane struny.Spojrzeli na budzącego się Morgona.El przetarła dłonią zmęczoną twarz.- Posłałam Lyrę do łóżka - powiedziała.Długie włosy spływały jej na ramiona.- Rozstawiłam w całym domu straże, ale trudno podejrzewać kłaczek mgły albo pajączka chroniącego się w domu przed deszczem.Jak się czujesz?- Dobrze - mruknął Morgon i przenosząc wzrok na Detha, wyszeptał: - Pamiętam.Słyszałem, jak pękają struny, kiedy uderzyłem nią zmiennokształtnego.A więc to była twoja harfa.- Tylko pięć się zerwało - powiedział Deth.- Niewielką cenę zapłaciłeś Corrigowi za swe życie.El dała mi struny z harfy Tirunedetha.Odłożył harfę.- Corrig - żachnął się Morgon.Morgola też spoglądała na Detha pytająco.- Dethu, skąd, u Ucha, znasz imię tego zmiennokształtnego?- Graliśmy kiedyś razem.To było wiele lat temu.Spotkałem go, zanim jeszcze wstąpiłem na służbę do Najwyższego.- Gdzie? - zapytała morgola.- Wędrowałem z Isig wzdłuż wybrzeża, wysuniętymi daleko na północ bezdrożami, które nie należą ani do Isig, ani do Osterlandu.Pewnego wieczoru rozbiłem obóz na plaży.Do późnej nocy siedziałem przy ognisku, grając na harfie.i nagle z ciemności odpowiedział mi głos innej harfy, piękny, dziki, czysty.Wszedł w krąg światła, które rozsiewało moje ognisko, ociekający morską wodą, lśniący, z harfą z muszli, kości i macicy perłowej, i poprosił, żebym mu zagrał.Zagrałem mu tak, jak grałem królom; nie ważyłem się obniżyć poziomu.W zamian on też mi zagrał; został ze mną do świtu, do wschodu słońca, i jego pieśń jeszcze przez wiele dni gorzała mi potem w sercu jak czerwone północne słońce płonące nad horyzontem.Rozpłynął się jak mgła w porannej mgiełce znad morza, ale przedtem wyjawił mi swoje imię.Spytał też o moje.A kiedy je wymieniłem, roześmiał się.- Ze mnie też się dziś w nocy śmiał - wyszeptał Morgon.- Z tego, co nam opowiedziałeś, wynika, że tobie też grał.- Pieśń o mojej śmierci.O śmierci Hed.- Morgon oderwał wzrok od ognia.- Jaka moc jest do tego zdolna? To działo się naprawdę czy tylko mi się wydawało?- Ma to jakieś znaczenie? Morgon pokręcił głową.- Nie.Był wielkim harfistą.Czy Najwyższy wie, czym on był?- Nawet jeśli tak, to mnie tego nie powiedział, kazał tylko wyprowadzić cię jak najszybciej z Herun.Morgon nic nie odrzekł.Wstał niepewnie i podszedł do okna.Poprzez błyszczące wilgocią powietrze ujrzał nagle (zupełnie jakby posiadł dar wskroświdzenia morgoli) rozległe, mokre od deszczu równiny Herun, wzgórza, dzikie, skaliste pustkowia Ymris, sięgnął wzrokiem aż do Caithnard, gdzie stawiały żagle kupieckie statki udające się do An, do Isig, do Hed.- Dethu - odezwał się cicho - jutro, jeśli dam radę utrzymać się na koniu, ruszam do portu handlowego Hlurle, wsiadam tam na statek i wracam do domu.Nic mi raczej nie grozi; nikt się tego nie będzie spodziewał.Ale nawet gdyby znowu dopadli mnie na morzu, to wolę umrzeć jako powracający do domu ziemrządca niż bezimienny włóczęga zmuszany do robienia czegoś, czego nie rozumie i nad czym nie ma kontroli.Nie było odpowiedzi; tylko deszcz siekł szyby z bezosobową furią.Po chwili, kiedy ulewa straciła trochę na sile, usłyszał, jak harfistą wstaje, a zaraz potem poczuł na ramieniu jego dłoń.Odwrócił się i spojrzał w ciemne beznamiętne oczy.- Tu nie chodzi tylko o to, że zabiłeś Corriga - odezwał się cicho Deth.- Powiesz mi, co cię gnębi?- Nie.- Mam ci towarzyszyć na Hed?- Nie.Nie ma potrzeby, żebyś znowu ryzykował życie.- Jak pogodzisz swój powrót z tym, czego uczyłeś się w Caithnard?- Już postanowiłem - odparł spokojnie Morgon, a dłoń Detha zsunęła się z jego ramienia.Poczuł ukłucie dziwnego żalu, żalu, że coś się kończy.- Będzie mi cię brakowało - dorzucił.Cień emocji wystąpił na twarz harfisty, burząc jej wiekowy spokój, i Morgon po raz pierwszy wyczuł troskę, niepewność, bezgraniczne doświadczenie, płynące przez umysł przyjaciela niczym woda pod lodem.Deth nic nie powiedział; skłonił tylko lekko głowę jak przed królem albo nieuchronnością.* * *Dwa dni później Morgon opuścił przed świtem Miasto Kręgów.Przed lodowatą mgiełką chronił go gruby, podbity futrem płaszcz, podarunek od morgoli.Myśliwski łuk, który sporządziła mu Lyra, wisiał na skórzanej torbie przy siodle.Konia jucznego zostawił Dethowi, bo do Hlurle, małego portu, do którego zawijały statki kupieckie z towarami przeznaczonymi dla Herun, miał zaledwie trzy dni drogi.Deth oddał mu wszystkie pieniądze, na wypadek gdyby musiał czekać na transport, bo późną jesienią, przy wzburzonym morzu, mniej statków zapuszczało się tak daleko na północ.Harfę, zabezpieczoną futerałem przed wilgocią, przewiesił sobie przez plecy; kopyta konia roztrącały z cichym, rytmicznym poszeptem długą trawę łąk.Niebo przed świtem było czyste; przyświecały mu ogromne, zimne gwiazdy.W oknach kmiecych chat w oddali mrugały jak żywe maleńkie światełka - złote oczka w ciemnościach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]