[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kat by da³! - krzykn¹³ Wilbik - gwa³tem od nas bior¹. Oj, Dobrodzieju! - ch³opek ozwa³ siê z pokor¹,Pok³oniwszy siê ksiêdzu i skrobi¹c siê w g³owê -Ju¿ to szlachcie, to jeszcze bieda przez po³owê,Lecz nas dr¹ jak na ³yka.- Cham! - Sko³uba krzykn¹³.-G³upi, tobieæ to lepiej, tyS, ch³opie, przywykn¹³Jak wêgórz do odarcia; lecz nam u r o d z o n y m,Nam wielmo¿nym, do z³otych swobód wzwyczajonym!Ach, bracia! Wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie.( Tak, tak! - krzyknêli wszyscy - rowny wojewodzie! )DziS nam szlachectwa przecz¹, ka¿¹ nam drabowaæPapiery i szlachectwa papierem probowaæ. Jeszcze Waszeci mniejsza - zawo³a³ Juraha.-Waszeæ z pradziadów ch³opów uszlachcony szlacha;Ale ja, z kniaziów! pytaæ u mnie o patenta,Kiedym zosta³ szlachcicem? Sam Bóg to pamiêta!Niechaj Moskal w las idzie pytaæ siê dêbiny,Kto jej da³ patent rosn¹æ nad wszystkie krzewiny. Kniaziu! - rzek³ ¯agiel - Swieæ WaSæ baki lada komu,Tu znajdziesz pono mitry i w niejednym domu. WaSæ ma krzy¿ w herbie - wo³a³ Podhajski - to skrytaAluzyja, ¿e w rodzie bywa³ neofita. Fa³sz! - przerwa³ Birbasz.-Przecie¿ ja z tatarskich hrabiów118Pochodzê, a mam krzy¿e nad herbem Korabiów. Poraj - krzykn¹³ Mickiewicz - z mitr¹ w polu z³otem,Herb ksi¹¿êcy; Stryjkowski gêsto pisze o tem.Zaczem wielkie powsta³y w ca³ej karczmie szmery;Ksi¹dz Bernardyn uciek³ siê do swej tabakiery,W kolej czêstowa³ mówców; gwar zaraz ucichn¹³,Ka¿dy za¿y³ przez grzecznoSæ i kilkakroæ kichn¹³;Bernardyn korzystaj¹c z przerwy mówi³ dalej: Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali!Czy uwierzycie Pañstwo, ¿e z tej tabakieryPan jenera³ D¹browski za¿y³ razy cztery? D¹browski? - zawo³ali.- Tak, tak, on jenera³;By³em w obozie, gdy on Gdañsk Niemcom odbiera³;Mia³ coS pisaæ; boj¹c siê, a¿eby nie zasn¹³,Za¿y³, kichn¹³, dwakroæ miê po ramieniu klasn¹³:.Mowa ksiêdza wzbudzi³a takie zadziwienie,Tak¹ radoSæ, ¿e ca³e huczne zgromadzenieMilcza³o chwilê; potem na pó³ ciche s³owaPowtarzano: Tabaka z Polski? Czêstochowa?D¹browski? z ziemi w³oskiej? A¿ na koniec razem,Jakby mySl z mySl¹, wyraz sam zbieg³ siê z wyrazem,Wszyscy jedynog³oSnie, jak na dane has³o,119Krzyknêli: D¹browskiego! Wszystko razem wrzas³o,Wszystko siê uScisnê³o: ch³op z tatarskim hrabi¹,Mitra z Krzy¿em, Poraje z Gryfem i z Korabi¹;Zapomnieli wszystkiego, nawet Bernardyna,Tylko Spiewali krzycz¹c: Wódki, miodu, wina!D³ugo siê przys³uchiwa³ ksi¹dz Robak piosence,Na koniec chcia³ j¹ przerwaæ; wzi¹³ w obiedwie rêceTabakierkê, kichaniem melodyjê zmiesza³I nim siê nastroili, tak mówiæ poSpiesza³: Chwalicie m¹ tabakê, MoSci Dobrodzieje,Obaczcie¿, co siê wewn¹trz tabakierki dzieje.Tu, wycieraj¹c chustk¹ zabrudzone denko,Pokaza³ malowan¹ armij¹, malenk¹Jak rój much; w Srodku jeden cz³owiek na rumaku,Wielki jako chrz¹szcz, siedzia³, pewnie wódz orszaku;Spina³ konia, jak gdyby chcia³ skakaæ w niebiosa,Jednê rêkê na cuglach, drug¹ mia³ u nosa. Przypatrzcie siê - rzek³ Robak - tej groxnej postawie;Zgadnijcie, czyja? - Wszyscy patrzyli ciekawie.-Wielki to cz³owiek, cesarz, ale nie Moskali,Ich carowie tabaki nigdy nie bierali. Wielki cz³owiek - zawo³a³ Cydzik - a w kapocie?Ja mySli³em, ¿e wielcy ludzie chodz¹ w z³ocie,Bo u Moskalów lada jenera³, Mospanie,To tak Swieci siê w z³ocie jak szczupak w szafranie. Ba - przerwa³ Rymsza - przecie¿ widzia³em za m³oduKoSciuszkê, Naczelnika naszego narodu:Wielki cz³owiek! A chodzi³ w krakowskiej sukmanie,120To jest czamarce.- W jakiej czamarce, Mospanie? -Odpar³ Wilbik.- To przecie¿ zwano taratatk¹. Ale tamta z frêzlami, ta jest ca³kiem g³adk¹ -Krzykn¹³ Mickiewicz.Zatem wszczyna³y siê swaryO ró¿nych taratatki kszta³tach i czamary.PrzemySlny Robak, widz¹c, ¿e siê tak rozpryskaRozmowa, j¹³ j¹ znowu zbieraæ do ogniska,Do swojej tabakiery; czêstowa³, kichali,¯yczyli sobie zdrowia, on rzecz ci¹gn¹³ daléj: Gdy cesarz Napoleon w potyczce za¿ywaRaz po raz, to znak pewny, ¿e bitwê wygrywa;Na przyk³ad pod Austerlic: Francuzi tak staliZ armatami, a na nich bieg³a æma Moskali;Cesarz patrzy³ i milcza³.Co Francuzi strzel¹,To Moskale pó³kami jak trawa siê Sciel¹.Pó³k za pó³kiem cwa³owa³ i spada³ z kulbaki;Co pó³k spadnie, to Cesarz za¿yje tabaki;A¿ w koñcu Aleksander, ze swoim braciszkiemKonstantym i z niemieckim cesarzem Franciszkiem,W nogi z pola; wiêc Cesarz, widz¹c, ¿e po walce,Spojrza³ na nich, zaSmia³ siê i otrz¹sn¹³ palce.Otó¿, jeSli kto z Panów, coScie tu przytomni,Bêdzie w wojsku Cesarza, niech to sobie wspomni. Ach! - zawo³a³ Sko³uba.- Mój Ksiê¿e Kwestarzu!Kiedy¿ to bêdzie! Wszak to ile w kalendarzuJest Swi¹t, na ka¿de Swiêto Francuzów nam wró¿¹!Wygl¹da cz³ek, wygl¹da, a¿ siê oczy mru¿¹,121A Moskal jak nas trzyma³, tak trzyma za szyjê.Pono nim s³oñce wnidzie, rosa oczy wyje. Mospanie - rzek³ Bernardyn - babska rzecz narzekaæ,A ¿ydowska rzecz rêce za³o¿ywszy czekaæ,Nim kto w karczmê zajedzie i do drzwi zapuka.Z Napoleonem pobiæ Moskalów nie sztuka.Ju¿ci on Szwabom skórê trzy razy wym³Ã³ci³,Brzydkie Prusactwo zdepta³.Anglików wyrzuci³Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi;Ale co st¹d wyniknie, wie Asan Dobrodziéj?Oto szlachta litewska wtenczas na koñ wsiêdzieI szable wexmie, kiedy biæ siê z kim nie bêdzie;Napoleon, sam wszystkich pobiwszy, nareszciePowie:Wiêc nie doSæ goScia czekaæ, nie doSæ i zaprosiæ,Trzeba czeladkê zebraæ i sto³y pownosiæ,A przed uczt¹ potrzeba dom oczySciæ z Smieci;OczySciæ dom, powtarzam, oczySciæ dom, dzieci!Nast¹pi³o milczenie, potem g³osy w t³umie: Jak¿e to dom oczySciæ? Jak to Ksi¹dz rozumie?Ju¿ci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi,Tylko niech Ksi¹dz Dobrodziej jaSniej siê wys³owi.Ksi¹dz pogl¹da³ za okno, przerwawszy rozmowê;Ujrza³ coS ciekawego, z okna wytkn¹³ g³owê,Po chwili rzek³ powstaj¹c: DziS czasu nie mamy,Potem o tem obszerniej z sob¹ pogadamy;122Jutro bêdê dla sprawy w powiatowem mieScieI do WaszmoSciów z drogi zajadê po kweScie. Niech te¿ do Niehrymowa Ksi¹dz na nocleg zd¹¿y -Rzek³ Ekonom - rad bêdzie Ksiêdzu pan Chor¹¿y;Wszak¿e na Litwie stare powiada przys³owie:SzczêSliwy cz³owiek, jako kwestarz w Niehrymowie! I do nas - rzek³ Zubkowski - wst¹p, je¿eli ³aska;Znajdzie siê tam pó³sztuczek p³Ã³tna, mas³a faska,Baran lub krówka; wspomnij, Ksiê¿e, na te s³owa:SzczêSliwy cz³owiek, trafi³ jak ksi¹dz do Zubkowa. I do nas - rzek³ Sko³uba.- Do nas - Terajewicz, ¯aden bernardyn g³odny nie wyszed³ z Pucewicz.Tak ca³a szlachta proSb¹ i obietnicamiPrzeprowadza³a ksiêdza; on ju¿ by³ za drzwiami.On ju¿ pierwej przez okno ujrza³ Tadeusza,Który lecia³ goSciñcem w cwa³, bez kapelusza,Z g³ow¹ schylon¹, bladem, posêpnem obliczem,A konia ustawicznie bod³ i kropi³ biczem.Ten widok bardzo ksiêdza Bernardyna zmiesza³,Wiêc za m³odzieñcem kroki szybkiemi poSpiesza³Do wielkiej puszczy, która, jako oko siêga,Czerni³a siê na ca³ym brzegu widnokrêga.Któ¿ zbada³ puszcz litewskich przepastne krainyA¿ do samego Srodka, do j¹dra gêstwiny?Rybak ledwie u brzegów nawiedza dno morza;MySliwiec kr¹¿y ko³o puszcz litewskich ³o¿a,123Zna je ledwie po wierzchu, ich postaæ, ich lice,Lecz obce mu ich wnêtrzne serca tajemnice;WieSæ tylko albo bajka wie, co siê w nich dzieje.Bo gdybyS przeszed³ bory i podszyte knieje,Trafisz w g³êbi na wielki wa³ pniów, k³od, korzeni,Obronny trzêsawic¹, tysi¹cem strumieniI sieci¹ zielsk zaros³ych, i kopcami mrowisk,Gniazdami os, szerszeniów, k³êbami wê¿owisk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]