Home HomeTADEUSZ POŁGENSEK ŒWIADKOWIE JEHOWY ZDEMASKOWANIMickiewicz Adam Pan Tadeusz ISBN 9789185805006Œwiadkowie Jehowy zdemaskowani Tadeusz PołgensekTadeusz Powidzki Poznanski œpiewnikMarkowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginac (2)Markowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginacBOY ZELENSKI Tadeusz MolierBinek Tadeusz 04 OswiecenieTadeusz Miciński PoezjeDoyle Arthur Conan Studium w szkarłacie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gotmax.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Ignacy przyniósł listy.Była to tylko prywatna korespondencja, której nie otwierałsekretarz, a składała się z trzech nowych listów od Niny oraz z niezwykle długiej depeszyKunickiego, który prosił Dyzmę o spieszne zajęcie się sprawą podkładów kolejowych, gdyżkwestia stała się szczególnie aktualna.Przy czytaniu tej depeszy zastał Dyzmę Krzepicki.Zaczął od żarcików na temat wycieczkiz hrabiną Lalą, opowiedział kilka anegdotek, mimochodem napomknął, że w banku wszystkow porządku, i lekko zapytał:- Kto to jest, panie prezesie, ten Boczek.Nikodem zmieszał się.- Boczek?- Tak, taki tłusty facet.Codziennie przychodzi do banku i tak nachalnie domaga sięaudiencji u pana prezesa, jakby pewien był, że pan go przyjmie.Czy to znajomy panaprezesa?- Tak, owszem.- Bo, wie pan, wydawało mi się, że to wariat.- Dlaczego?- No, bo gdy mu powiedziałem, że pan prezes przyjmuje w piątki, ten zaczął awanturowaćsię. Co to, powiada, w piątki, w piątki to wielki pan prezes może przyjmować kogo chce, azobaczysz pan, jeszcze panu uszu natrze, że mnie nie wpuszczasz.Już ten wasz wielki prezes,powiada, to u mnie nie będzie taki fisz.Dyzma siedział czerwony jak burak.- I co jeszcze mówił?Krzepicki zapalił papierosa i dorzucił:- Awanturnik i gbur.Pozwolił sobie nawet na jakieś idiotyczne grozby pod pańskimadresem, że to on panu pokaże i tak dalej.Nikodem zmarszczył brwi i bąknął:- Tak.Panie Krzepicki, jakby on znowu przyszedł, wpuść go pan do mnie.To takinarwaniec.Zawsze był taki.112 - Dobrze, panie prezesie.Powiedział to całkiem po prostu, lecz Dyzma nie wątpił, że Krzepicki albo już cośwywąchał, albo chce wywąchać.Postanowił za wszelką cenę zmusić Boczka do milczenia.Krzepicki został u Nikodema na kolacji.Rozmowa zeszła na Koborowo i Dyzmapowiedział z westchnieniem:- Jakże to miło jest mieszkać na wsi, żyć spokojnie.- Dobre wspomnienia ma pan prezes z Koborowa - zauważył Krzepicki.- A to ładnymajątek! Cóż, niech pan rozwiedzie Ninę z Kunickim i ożeni się.- Ba - kiwnął głową Dyzma - gdyby Koborowo było jej, to w trymiga!- Ale przecież nominalnie ona jest właścicielką?- To i co? Kunicki ma plenipotencję bez ograniczeń.- Plenipotencję można cofnąć.Nikodem wzruszył ramionami.- Ale weksli cofnąć nie można.Krzepicki zamyślił się i zaczął gwizdać.- Ot, co - dorzucił Dyzma - guzik! Krzepicki nie przestawał gwizdać.- Co mamy jutro? - zapytał Nikodem.- Jutro.Nic specjalnego.Ale owszem, jest zaproszenie do cyrku.Wielka ma być sensacja.Przyjechał ten największy siłacz światowy, zapomniałem, jak się nazywa, ale ma walczyć zmistrzem Polski, Wielagą.Pan prezes lubi walki francuskie?- Owszem.To pójdziemy? O której to?- O ósmej.Pożegnał sekretarza i położył się spać.Nakładając pidżamę zauważył, że ma na szyi złotągwiazdkę.Czym prędzej zdjął ją, wpakował do pudełka od zapałek i schował w biurku, agasząc światło przeżegnał się na wszelki wypadek.Nazajutrz oczekiwania jego sprawdziły się.O pierwszej zjawił się Boczek.Istotniezachowywał się z wielką pewnością siebie.Z daleka wiało od niego wódką.Dyzma zmienił taktykę.Podał Boczkowi rękę, podsunął mu krzesło i zapytał, jak mógł najuprzejmiej, czym możesłużyć.Natomiast Boczek, tym pewniej się czując, nie krępował się ani w słowach, ani wgestach.Posunął się nawet do takiej poufałości, że klepnął pana prezesa po ramieniu.Tego Dyzmie było już zanadto.Zerwał się z miejsca i wrzasnął:- Wont! Cholero! Wont!Boczek patrzał nań jadowicie i wstał.- Popamiętasz jeszcze mnie, widzisz go, szyszka!- Czego ty chcesz ode mnie? Pieniędzy, draniu chcesz? - pienił się Dyzma.Boczek wzruszył ramionami.- Pieniądze też przydadzą się.- Uuu.swołocz!.Nikodem wyjął z kieszeni dwadzieścia złotych, po namyśle dorzucił drugie dwadzieścia.- Czego pan piekli się, panie Nikodemie - pojednawczo zaczął Boczek - przecie ja panużadnej krzywdy nie chcę zrobić.- Nie chcę, nie chcę, a czego pan mordę rozpuszczasz przy moim sekretarzu, co?Boczek usiadł.- Sza, panie Nikodemie.Czy nie lepiej nam żyć w zgodzie? Pan mnie pomożesz, a ja panuszkodzić nie będę.- To nie dałem może panu posady?- Co mi za posada - wzruszył ramionami Boczek - osiem godzin człowiek tyra za głupieczterysta złotych.A przy tym w fabryce taki huk, że nerwy nie strzymają.To nie dla mnie.- Może pana ministrem zrobić, co? - zadrwił Dyzma.- Co pan kpisz, panie Nikodemie, a niby dlaczego pana zrobili prezesem banku?- Bo rozum mam, rozumiesz pan?113 - Każdy ma swój rozum.A ja tak myślę, że jeżeli pan możesz być prezesem, to mniewprost niehonorowo, żebym ja, dawniejszy pański zwierzchnik, nie miał pensji choćby zosiemset złotych.- Zwariowałeś pan, panie Boczek? Osiemset złotych, któż to panu da?- Tylko bez bujania, panie Nikodemie, już ja wiem, że jak się pan postarasz, to niejedentaki znajdzie się, co da.W oczach Dyzmy zabłysła nienawiść.Powziął nagle postanowienie.- No, dobrze, panie Boczek, widzę, że muszę.Hm.mogę pana zrobić zastępcą dyrektoraPaństwowych Składów Spirytusowych.Chcesz pan?- To już pewno będzie lepiej.To może z mieszkaniem dostanę? Rodzinę trzeba będziesprowadzić.- Pewno, że jest i mieszkanie.Aadne mieszkanie, cztery pokoje, kuchnia, i opał darmowy, iświatło.- A pensja?- Pensja będzie z tysiąc złotych.Boczek rozrzewnił się.Wstał i wziął Dyzmę w objęcia.- No widzisz pan, panie Nikodem, my swojak! z jednych stron, to musimy się wspomagać.- Pewno - potwierdził Nikodem.- Zawsze byłem pańskim przyjacielem.Inni odsuwali się od pana, że to, powiadali bękart,niby z nieprawego łoża, podrzutek.- Przestań pan, do cholery!- Toż mówię, inni tak w całym Ayskowie na pana, a ja nic i nawet w swoim domu panaprzyjmowałem.- Wielkie mecyje - pogardliwie skrzywił się Dyzma.- Kiedyś były wielkie - flegmatycznie zauważył Boczek - ale co będziemy się spierać.Nikodem siedział ponury jak noc.Wypomnienie tego, że jest podrzutkiem, skręciło muwnętrzności.Nagle z całą jasnością uprzytomnił sobie, że dla nich dwóch, dla niego i dlaBoczka, za mało miejsca w Warszawie.Nie tylko w Warszawie.Wypogodzony wyraz twarzy Boczka znikłby bez śladu, gdyby mógł on teraz odczytaćmyśli swego dawnego podwładnego.- Tak panu powiem, panie Boczek - zaczął Dyzma - przyjdz pan jutro i przynieś pan swojepapiery, wszystkie papiery, bo wystarać się o taką posadę dla pana, to nie byle co.Trzebabędzie dużo nagadać się i wytłumaczyć, że pan potrafisz być zastępcą dyrektora.- Serdeczne dzięki, nie pożałuje pan tego, panie Nikodem.- Wiem, że nie pożałuję - mruknął Dyzma - teraz jeszcze jedno: ani słówkiem nikomu, bona to miejsce amatorów ze sto będzie, rozumiesz pan?- Juści rozumiem.- No to fertig.Jutro o jedenastej.Zapukano do drzwi i w progu ukazał się Krzepicki.Boczek chytrze mrugnął do Dyzmy iskłonił mu się tak nisko, jak tylko pozwalała mu jego tusza.- Najniższe uszanowanie panu prezesowi, będzie załatwione wedle rozkazu pana prezesa.- Do widzenia, możesz pan iść.Nikodem spostrzegł, że Krzepicki, udając zajętego trzymanymi w ręku papierami, spodoka obserwował znikającego za drzwiami Boczka.- No, cóż tam, panie Krzepicki?- Wszystko w porządku.Oto zaproszenie do cyrku.- A prawda, idziemy.- Dzwoniła jeszcze hrabianka Czarska, ale powiedziałem, że pan prezes zajęty.- To szkoda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •