[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ignacy przyniósł listy.Była to tylko prywatna korespondencja, której nie otwierałsekretarz, a składała się z trzech nowych listów od Niny oraz z niezwykle długiej depeszyKunickiego, który prosił Dyzmę o spieszne zajęcie się sprawą podkładów kolejowych, gdyżkwestia stała się szczególnie aktualna.Przy czytaniu tej depeszy zastał Dyzmę Krzepicki.Zaczął od żarcików na temat wycieczkiz hrabiną Lalą, opowiedział kilka anegdotek, mimochodem napomknął, że w banku wszystkow porządku, i lekko zapytał:- Kto to jest, panie prezesie, ten Boczek.Nikodem zmieszał się.- Boczek?- Tak, taki tłusty facet.Codziennie przychodzi do banku i tak nachalnie domaga sięaudiencji u pana prezesa, jakby pewien był, że pan go przyjmie.Czy to znajomy panaprezesa?- Tak, owszem.- Bo, wie pan, wydawało mi się, że to wariat.- Dlaczego?- No, bo gdy mu powiedziałem, że pan prezes przyjmuje w piątki, ten zaczął awanturowaćsię. Co to, powiada, w piątki, w piątki to wielki pan prezes może przyjmować kogo chce, azobaczysz pan, jeszcze panu uszu natrze, że mnie nie wpuszczasz.Już ten wasz wielki prezes,powiada, to u mnie nie będzie taki fisz.Dyzma siedział czerwony jak burak.- I co jeszcze mówił?Krzepicki zapalił papierosa i dorzucił:- Awanturnik i gbur.Pozwolił sobie nawet na jakieś idiotyczne grozby pod pańskimadresem, że to on panu pokaże i tak dalej.Nikodem zmarszczył brwi i bąknął:- Tak.Panie Krzepicki, jakby on znowu przyszedł, wpuść go pan do mnie.To takinarwaniec.Zawsze był taki.112- Dobrze, panie prezesie.Powiedział to całkiem po prostu, lecz Dyzma nie wątpił, że Krzepicki albo już cośwywąchał, albo chce wywąchać.Postanowił za wszelką cenę zmusić Boczka do milczenia.Krzepicki został u Nikodema na kolacji.Rozmowa zeszła na Koborowo i Dyzmapowiedział z westchnieniem:- Jakże to miło jest mieszkać na wsi, żyć spokojnie.- Dobre wspomnienia ma pan prezes z Koborowa - zauważył Krzepicki.- A to ładnymajątek! Cóż, niech pan rozwiedzie Ninę z Kunickim i ożeni się.- Ba - kiwnął głową Dyzma - gdyby Koborowo było jej, to w trymiga!- Ale przecież nominalnie ona jest właścicielką?- To i co? Kunicki ma plenipotencję bez ograniczeń.- Plenipotencję można cofnąć.Nikodem wzruszył ramionami.- Ale weksli cofnąć nie można.Krzepicki zamyślił się i zaczął gwizdać.- Ot, co - dorzucił Dyzma - guzik! Krzepicki nie przestawał gwizdać.- Co mamy jutro? - zapytał Nikodem.- Jutro.Nic specjalnego.Ale owszem, jest zaproszenie do cyrku.Wielka ma być sensacja.Przyjechał ten największy siłacz światowy, zapomniałem, jak się nazywa, ale ma walczyć zmistrzem Polski, Wielagą.Pan prezes lubi walki francuskie?- Owszem.To pójdziemy? O której to?- O ósmej.Pożegnał sekretarza i położył się spać.Nakładając pidżamę zauważył, że ma na szyi złotągwiazdkę.Czym prędzej zdjął ją, wpakował do pudełka od zapałek i schował w biurku, agasząc światło przeżegnał się na wszelki wypadek.Nazajutrz oczekiwania jego sprawdziły się.O pierwszej zjawił się Boczek.Istotniezachowywał się z wielką pewnością siebie.Z daleka wiało od niego wódką.Dyzma zmienił taktykę.Podał Boczkowi rękę, podsunął mu krzesło i zapytał, jak mógł najuprzejmiej, czym możesłużyć.Natomiast Boczek, tym pewniej się czując, nie krępował się ani w słowach, ani wgestach.Posunął się nawet do takiej poufałości, że klepnął pana prezesa po ramieniu.Tego Dyzmie było już zanadto.Zerwał się z miejsca i wrzasnął:- Wont! Cholero! Wont!Boczek patrzał nań jadowicie i wstał.- Popamiętasz jeszcze mnie, widzisz go, szyszka!- Czego ty chcesz ode mnie? Pieniędzy, draniu chcesz? - pienił się Dyzma.Boczek wzruszył ramionami.- Pieniądze też przydadzą się.- Uuu.swołocz!.Nikodem wyjął z kieszeni dwadzieścia złotych, po namyśle dorzucił drugie dwadzieścia.- Czego pan piekli się, panie Nikodemie - pojednawczo zaczął Boczek - przecie ja panużadnej krzywdy nie chcę zrobić.- Nie chcę, nie chcę, a czego pan mordę rozpuszczasz przy moim sekretarzu, co?Boczek usiadł.- Sza, panie Nikodemie.Czy nie lepiej nam żyć w zgodzie? Pan mnie pomożesz, a ja panuszkodzić nie będę.- To nie dałem może panu posady?- Co mi za posada - wzruszył ramionami Boczek - osiem godzin człowiek tyra za głupieczterysta złotych.A przy tym w fabryce taki huk, że nerwy nie strzymają.To nie dla mnie.- Może pana ministrem zrobić, co? - zadrwił Dyzma.- Co pan kpisz, panie Nikodemie, a niby dlaczego pana zrobili prezesem banku?- Bo rozum mam, rozumiesz pan?113- Każdy ma swój rozum.A ja tak myślę, że jeżeli pan możesz być prezesem, to mniewprost niehonorowo, żebym ja, dawniejszy pański zwierzchnik, nie miał pensji choćby zosiemset złotych.- Zwariowałeś pan, panie Boczek? Osiemset złotych, któż to panu da?- Tylko bez bujania, panie Nikodemie, już ja wiem, że jak się pan postarasz, to niejedentaki znajdzie się, co da.W oczach Dyzmy zabłysła nienawiść.Powziął nagle postanowienie.- No, dobrze, panie Boczek, widzę, że muszę.Hm.mogę pana zrobić zastępcą dyrektoraPaństwowych Składów Spirytusowych.Chcesz pan?- To już pewno będzie lepiej.To może z mieszkaniem dostanę? Rodzinę trzeba będziesprowadzić.- Pewno, że jest i mieszkanie.Aadne mieszkanie, cztery pokoje, kuchnia, i opał darmowy, iświatło.- A pensja?- Pensja będzie z tysiąc złotych.Boczek rozrzewnił się.Wstał i wziął Dyzmę w objęcia.- No widzisz pan, panie Nikodem, my swojak! z jednych stron, to musimy się wspomagać.- Pewno - potwierdził Nikodem.- Zawsze byłem pańskim przyjacielem.Inni odsuwali się od pana, że to, powiadali bękart,niby z nieprawego łoża, podrzutek.- Przestań pan, do cholery!- Toż mówię, inni tak w całym Ayskowie na pana, a ja nic i nawet w swoim domu panaprzyjmowałem.- Wielkie mecyje - pogardliwie skrzywił się Dyzma.- Kiedyś były wielkie - flegmatycznie zauważył Boczek - ale co będziemy się spierać.Nikodem siedział ponury jak noc.Wypomnienie tego, że jest podrzutkiem, skręciło muwnętrzności.Nagle z całą jasnością uprzytomnił sobie, że dla nich dwóch, dla niego i dlaBoczka, za mało miejsca w Warszawie.Nie tylko w Warszawie.Wypogodzony wyraz twarzy Boczka znikłby bez śladu, gdyby mógł on teraz odczytaćmyśli swego dawnego podwładnego.- Tak panu powiem, panie Boczek - zaczął Dyzma - przyjdz pan jutro i przynieś pan swojepapiery, wszystkie papiery, bo wystarać się o taką posadę dla pana, to nie byle co.Trzebabędzie dużo nagadać się i wytłumaczyć, że pan potrafisz być zastępcą dyrektora.- Serdeczne dzięki, nie pożałuje pan tego, panie Nikodem.- Wiem, że nie pożałuję - mruknął Dyzma - teraz jeszcze jedno: ani słówkiem nikomu, bona to miejsce amatorów ze sto będzie, rozumiesz pan?- Juści rozumiem.- No to fertig.Jutro o jedenastej.Zapukano do drzwi i w progu ukazał się Krzepicki.Boczek chytrze mrugnął do Dyzmy iskłonił mu się tak nisko, jak tylko pozwalała mu jego tusza.- Najniższe uszanowanie panu prezesowi, będzie załatwione wedle rozkazu pana prezesa.- Do widzenia, możesz pan iść.Nikodem spostrzegł, że Krzepicki, udając zajętego trzymanymi w ręku papierami, spodoka obserwował znikającego za drzwiami Boczka.- No, cóż tam, panie Krzepicki?- Wszystko w porządku.Oto zaproszenie do cyrku.- A prawda, idziemy.- Dzwoniła jeszcze hrabianka Czarska, ale powiedziałem, że pan prezes zajęty.- To szkoda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]