Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dJohn Fowles MagPiers Antony Zamek RoognaErikson Steven Bramy Domu UmarlychSandemo Margit Saga o Ludziach Lodu t.2
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • konstruktor.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Postawił kołnierz i ruszył na przełaj przez parking.Jego jasnoniebieski pontiac grand prix '69 z podartym rozkładanym dachem zaparkowany był przy wyjeździe.Z zamiarem zreperowania dachu nosił się już od lat czterech.W dalszym ciągu podobał mu się ten samochód.Był stary, lecz nie należał do najsłabszych i, jak lubił to powtarzać każdemu, kto zechciał go słuchać, miał najdłuższą maskę silnika w całej historii firmy General Motors.Nawet nie spojrzał w kierunku mercedesa z przyciemnionymi szybami.Nie dotarł do niego delikatny trzask zamykanych drzwi samochodu.Nie odwrócił się nawet wtedy, gdy usłyszał za plecami zbliżające się kroki.Dopiero kiedy głos kobiecy zawołał: - Pan jest Bob Tuggey, czy tak? - zatrzymał się i niespiesznie odwrócił, mrużąc jedno oko z powodu papierosowego dymu.- A kto chciałby wiedzieć? - odrzekł.Ten, kto chciał wiedzieć, okazał się niezmiernie wysoką i potężnie zbudowaną kobietą w krótkiej czarnej sukience bez rękawów.Oczy miała koloru zielonych winogron.Włosy sczesane były bez litości z szerokiego bladego czoła.Nos miała krótki i prosty, szczękami zaś mogłaby z powodzeniem łupać orzechy.Na nogach miała czarne siatkowe rajstopy i czarne pantofle na wysokim obcasie.Wziąwszy wszystko razem, wyglądała niczym postać dominująca z ulubionego koszmaru masochisty.Nie opodal, z rękoma w kieszeniach, stał szczupły mężczyzna o zbolałym wyrazie twarzy, w luźnym szarym garniturze i kapeluszu z szerokim rondem.Był wyższy od kobiety, lecz podczas gdy ona tryskała siłami witalnymi i nadmiarem ciała, on był kruchy i przywiędły; wyglądał zaś, jak gdyby miał się rozlecieć na kawałki przy pierwszym zdrowym klepnięciu w plecy.Twarz miał pociągłą i owalną, obdarzoną pokaźnym perkatym nosem, któremu towarzyszyły zapadnięte policzki, poprzecinane siateczką suchych zmarszczek, oraz oczy przelewające się w twarzy, jak gdyby nie mógł się zdecydować, jakie wrażenie ma sprawiać ani jakie zdradzać uczucia.Buty miał równie perkate co nos: staroświeckie kamasze na fleki, dzieło dawno minionych szewskich pokoleń.- Pan jest Bob Tuggey, czy tak? - powtórzyła kobieta, nie odpowiadając na pytanie.Mówiła z leciuteńkim akcentem, szwedzkim, niemieckim albo coś w tym rodzaju.Bob mówił po wietnamsku niczym rodowity mieszkaniec Sajgonu, po francusku nie gorzej od przeciętnego Belga, ale nie znał żadnego z tych gardłowych nordyckich języków.Kobieta podeszła bliżej.Miała przynajmniej metr osiemdziesiąt osiem wzrostu i piersi jak balony.Poruszała się jednak z gracją sportowca.Z bliska pachniała skórą, dymem cygara i chanel numer 5.- Pan posiada coś, co należy do nas - oznajmiła Bobowi.Ten z nienaganną uprzejmością wyjął z ust przylepionego w kąciku papierosa i wydmuchnął dym na bok.- Ja posiadam coś, co należy do was? W jaki sposób pani sobie to wykalkulowała? Nie posiadam nawet niczego, co należałoby do mnie.Szczupły mężczyzna w szarym garniturze uchylił kapelusza, ukazując miękką wyściółkę krótko ostrzyżonych siwych włosów.- Otto Mander, do pańskich usług, drogi panie.A to jest Helmwige von Koettlitz.Nie mamy zamiaru pana niepokoić.Lecz oczywiście będziemy nalegać na zwrot naszej własności.- Jakiej własności? - dopytywał się Bob.- Nie mam niczego, co należałoby do was.- Chodzi, zdaje się, o niewielki amulet - powiedział Otto.Bob zerknął na kobietę o imieniu Helmwige.- Czy to pani dzwoniła dziś do restauracji? Nie uśmiechnęła się.- A skąd niby znam pańskie nazwisko?- Cóż.naprawdę mi przykro - powiedział Bob.- Ale podniosłem ten amulet z myślą, iż należał do kobiety, która się tu spaliła kilka dni temu.Może o tym słyszeliście?- Owszem - odparł Otto - słyszeliśmy o tym.Pozostaje jednak pytanie, co zrobił pan z amuletem?- Doprawdy mi przykro.Nastąpiła pomyłka.Dałem go narzeczonemu tej kobiety.- Co takiego? - zapytała Helmwige surowym głosem.- Mówiłem już, że to była pomyłka.Facet nie miał pojęcia, czy to jej amulet, czy też nie.Nie widział go nigdy przedtem.Wziął go na wszelki wypadek.- Rozumiem - orzekł Otto, jak gdyby w rzeczywistości wcale nie słuchał.Zwabiona blaskiem jarzeniówek oświetlających parking, przeleciała mu nad głową ćma.Zdając się wcale nie patrzeć w jej kierunku, schwycił ją ręką w powietrzu.Potem otworzył dłoń i przyjrzał się owadowi z uwagą.- Niezły refleks - uśmiechnął się doń Bob.Otto popatrzył na niego spojrzeniem tak pozbawionym treści, jak gdyby powiedział coś po czesku.Potem wsadził trzepoczącą jeszcze skrzydełkami ćmę do ust, wyssał, pożuł przez chwilę i połknął.Boba wytrąciło to z równowagi.- Prawdziwe skaranie z tymi ćmami, co? - zażartował.- Dobrze, że przynajmniej mają w sobie dużo protein.- Roześmiał się ostro i krótko, po czym odstąpił krok w tył.- Słuchajcie, jutro będę dzwonił do tego faceta.Odbiorę dla was ten amulet, nawet gdybym miał po niego pojechać osobiście do La Jolla.- Proszę sobie tym nie zaprzątać głowy.- Otto podniósł rękę na znak sprzeciwu.- To nie będzie konieczne.Sami pojedziemy się z nim zobaczyć.- No cóż, jeśli nie jest to dla was kłopot.- Wierz mi, Bob - Helmwige rzekła doń głębokim, operowym głosem - że nie będzie z tym żadnych kłopotów.Bob chwilę jeszcze czekał.Jednak nie wyglądało na to, by Otto albo Helmwige mieli mu coś więcej do powiedzenia, toteż wzruszył ramionami i powiedział:- W takim razie, dobranoc.Chyba że macie jeszcze coś do mnie?- Chwileczkę! - rzekł Otto.- Zanim pan sobie pójdzie.czy mogę się do pana zwrócić ze zgoła bezczelnym żądaniem?- Nie wiem - odparł ostrożnie Bob.- Zależy, o co chodzi.- Nie powie pan o nas nikomu ani słowa.Bob podejrzliwie i z wolna zaciągnął się papierosem.- Czemu miałbym to zrobić? Wszystko mi jedno, czyj to amulet, o ile wróci on do swojego właściciela.- Ale nie powie pan ani słowa?- Słuchaj pan - powiedział mu Bob - to wolny kraj.Jeśli będę miał ochotę, to powiem.Jeśli nie, to nie.- Helmwige? - poddał Otto.Helmwige uśmiechnęła się.- Nie było żadnego amuletu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •