[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jest wiano moje na zaślubiny ze śmiercią.Czy myślisz, że jest naga, płachtą okryta, że oczodołami pustymi patrzy i że ma w ręce kosę? Jeśli w takiej postaci jawi się twoim oczom, pojmuję twoją trwogę, człowieku bardzo biedny.Moja śmierć ma kształty greckiego efeba, z ciałem spalonem na miedź; piękna jest, jak młode książątko czarnookie, usta zaś ma młode i gorące.Wiem, bo mnie całuje każdej nocy, pochyliwszy się nade mną z wielką czcią,, wszakże zna moje serce i wie, że jest czyste.Wtedy raduje się, o, jak bardzo się raduje.Wtedy wiem, że jestem piękna, bo jakżeby inaczej mogłaby mnie ogarnąć radość boska, która duszę wyjmuje z piersi i niesie w blask, w złoty śmiech słońca? Brzydota cierpi zawsze i nie raduje się nigdy, — radość jest udziałem bogów.Więc czemu mówisz, że jestem smutna, kiedy są chwile takie, w których czuję, że oto ciało całe mam prześwietlone nawskroś, że wygląda jak liljowy obłok o poranku, a duszę rozśpiewaną tym śpiewem, którym śpiewają gwiazdy, jeśli się wiatr pośród nie zabłąka ; wtedy oczy moje, które się tobie wydają smutne, podobne są do dwóch ogni palących, zapalonych blaskiem radości.Radosna jestem, bo się wtedy unoszę ponad ziemię, która wygląda jak tarcza srebrzysta i wtedy, z niezmiernej oddali i ona piękną się wydaje, bo ma pozór umarłej.Radosną jestem, ponieważ trwam w mojej wiośnie, która będzie wieczysta, nie ujrzę bowiem ani mojego lata, ani jesieni mojej.Radośniejsza jest śmierć o poranku, kiedy całe niebo zakwita liljami, niżeli wieczorem, kiedy się na niem krwawią róże konające , i płaczą kroplami rosy.Lecz ty nie pojmiesz nieziemskiej tej radości, bo oczy twoje są okrążone znużeniem i pełne są pyłu, które ci wiatr ciska w źrenice…Odrzekły jej oczy moje: W trudzie moim jest piękno, które się odradza, w znużeniu mojem jest słodycz, która płynie z mego dzieła, jak miód i karmi i poi dusze umęczone.Powiedz śmierci swojej, niech odejdzie, skłoniwszy się pióropuszem, albowiem cię mami.Cóż, że ci niebo maluje w liljowe kolory, jeśli cię potem zawiedzie w pustkę nieurodzajną, dziecko ty biedne, oszukane przez śmierć? Pamiętaj, że na ziemi tylko i nigdzie poza tem jest coś, za czem tęsknią aniołowie, coś, co jest wieczyste jak Bóg i jak śmierć i co przed nimi jeszcze było, albowiem oni z tego są źródła, coś, co w pięknie swojem jest ponad morze i ponad gwiazdy, coś, za czem tęsknią nawet umarli, bo nie znaleźli tego w liljowym śnie nieba.Czy wiesz, co jest jedynie na ziemi?Oczy jej spojrzały we mnie ze smutnym uśmiechem, mówiąc: Cóż może być na ziemi nieszczęśliwej?— Miłość! — odpowiedziały jej oczy moje, ona zaś nakryła przepaściste oczy swoje powiekami, bo ją słowo to oślepiło jak błyskawica…Usłyszałem głos niski, altowy, przedziwnej piękności:— Dziękuję, że mnie pan odwiedził.Uścisnąłem jej drobną rękę, którą dotąd trzymałem w dłoni.Przywitałem się ze starszą panią, która była daleką krewną, trzymaną do towarzystwa panny Zabłockiej i nazywana była „ciocią Isią”.Była to przesadnie afektowana, leciwa matrona z brosza na szyji, wyobrażającą malowaną na porcelanie głowę młodego neapolitańczyka, broszą tej wielkości, że mogłaby w czasie bitwy służyć za tarczę.Poczciwa jej twarz, okolona pejsowatemi, figlarnie skręconemi lokami, okraszona była nieschodzącym z niej uśmiechem, podobnym raczej do bolesnego skrzywienia.Patrzyła na mnie z nieudanym podziwem i z dziwną serdecznością, której powód tkwił w tem, że ciocia Isia pisywała wiersze, byliśmy więc sobie bliscy z racji koleżeństwa.Jedynym ich czytelnikiem był anielsko cierpliwy ksiądz Łoś, który mi o nich później opowiadał; były to rozmaite z rozkrwawionem sercem „skargi dziewicze”, — „prośba słowika do róży”, — „smutne skowronki” i tym podobne arcydzieła liryczne, rzewne i zacne, największem jednakże marzeniem jej poczciwego życia była chęć wyspowiadania się przed księdzem Łosiem — wierszami.Odwodził ją od tego zacny ksiądz, jak mógł, twierdził wreszcie, że osobie tak poczciwej zbraknąć może rymu z powodu małej ilości grzechów, ciocia Isia gotowa była jednakże nawet zgrzeszyć dla rymu.Byłby to w każdym razie rym męski.Witał się z nią serdecznie w tej chwili ksiądz Łoś, potem przystąpiwszy do fotelu panny Zabłockiej, gładził ją po głowie i mówił:— Jak się dziewczynka miewa, dobrze, co?— Dobrze, — odrzekła swoim ślicznym niskim głosem.— I nic nie boli?— Prawie nic.— No to dobrze, bo ten mój przyjaciel, — rzekł, wskazując głową na mnie, — opisałby Zosienkę w straszny sposób, gdyby co bolało.Zarumieniłem się, jak żak i spojrzałem na księdza błagalnie.Panna Zofja uśmiechnęła się do mnie łagodnie.— Ksiądz Łoś zawsze tak ze mnie żartuje, bo mnie nie kocha.Ale pana strasznie kocha, pana i pana Szczygła.Z kolei staruszek się stropił.— Plotki robisz, dziewczyno niedobra.— Wcale nie plotki, przez cały tydzień nic, tylko o panach i o Haneczce.Ja doskonale wszystko wiem, wiem nawet, że ta dziewczynka ma łóżeczko w pracowni malarskiej, a koło niego parawan z obrazów, prawda, ojczulku? A w Haneczce to się.ksiądz kocha.— Prawda! — rzekł cicho pan Zabłocki, który przysiadł opodal i nie spuszczał z niej spojrzenia.— To nie ja opowiadałem, — mruknął wesoło ksiądz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]