[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby się umiał modlić, t modliłby się przypadłszy do steranej, znękanej zimą ziemi, aby żadna ich znikąd nie spotkała krzywda, aby na nikogo ni.padło nieszczęście.W tej chwili stanęli mu przed siwymi, dobrymi oczyma; dwaj straszni chłopcy, Jacek i Placek.Zadrżał i poczuł gniew w dogorywającym sercu.Ale tylko przez jedną króciutką chwilę.Nacierpiał się strasznie z ich powodu, wył boleśnie za ich sprawą.Zatruli mu ostatnie lata spokojnego życia.Ale i im przebaczy i nawet ich wspomni z żałością w godzinie śmierci.Trzeba wszystkim przebaczyć, a im przede wszystkim, bo są to chłopcy nieszczęśliwi, zły człowiek bowiem jest najbardziej nieszczęśliwy.Przymknął więc na chwilę mglisto patrzące oczy, aby zapomnieć o wszystkim.Wtedy dopiero poczuł w sercu wielką ulgę i spojrzał jaśniej dookoła.Słońce było śliczne, wiosenne, wykąpane w porannych rosach, młode i rześkie; jechało po niebie złociste, a jego poczciwym oczom zdawało się, że to jedzie ogromny wóz, pełen złotego zboża.Od dalekich pól wiał miły, ciepły wiatr, który z radosnej pustoty zjadał resztki śniegu, co bielał jeszcze w bruzdach i chciał się ukryć przed wiosną.Ziemia pachniała przecudownie upajającym zapachem, mocnym i dziwnym; tylko świeżo upieczony chleb pachnie równie mocno, choć inaczej.Gdzieniegdzie wypełzły już kwiatki, smutne i jakby bardzo zatrwożone, nie wiedząc, czy ich błękitne i modre szczęście długo potrwa.Stary pies patrzył na te wszystkie cudy wzrokiem rzewnym i mokrym.Odsłonił zęby, jakby w radosnym uśmiechu, kiedy jak gospodarz doświadczony powiódł wzrokiem po dalekich polach i poznał, że ozime żyta pięknie rosną.Raz jeszcze spojrzał w słońce, raz jeszcze na ukochane swoje miasteczko, potem, jakby nagle powziął postanowienie, skulił się w sobie, ogon pod siebie podebrał i z łbem nisko ku ziemi przychylonym poszedł gdzieś w pustkę, aby umrzeć.Tak już jest, że to stworzenie, wśród wszystkich stworzeń najpoczciwsze, nawet śmiercią swoją nie chce nikomu sprawiać kłopotu.Rzewnie wspominano Łapserdaka, choć nikt w miasteczku nie wiedział, co się z nim stało.Jacek i Placek zawzięli się, aby go znaleźć, ale go nigdy nie znaleźli.Widać, że dobra ziemia go ukryła.Kwitła ona coraz piękniej, coraz była piękniejsza i tak uwieńczona jak panna młoda na wesele, ale głodne to było wesele.Ze schowków wygrzebywano ostatnie ziarenka, a długo jeszcze trzeba było czekać, zanim się nowy chleb narodzi.Najsmutniej jednak z tego powodu było w domu Jacka i Placka.Głód tam był taki, że aż skwierczało, a znikąd nadziei.Stary ojciec, aż szary na twarzy, chmurny jak nieszczęśliwy dzień i’ smutny śmiertelnym smutkiem, chodził do dalekich lasów i wygrzebywał korzonki, z których cudem jakimś matka piekła coś podobnego do chleba, który w przeważnej części zjadali Jacek i Placek.Sami nigdy nie poszli na tę smutną wyprawę i nigdy ojcu nie pomogli.Toteż więcej niż głód i niż te czarne czasy martwili go oni.W oczach, wciąż w ziemię wbitych, widniała rozpacz jak czarne, głębokie jezioro.Został z niego już tylko cień i jednego dnia umarł ten człowiek tak cicho, jak żył.Pochowano go w czarnej ziemi, która nigdy nikomu nie odmówiła schronienia, a im kto biedniejszy był za życia, tym go serdeczniej przytula.Jacek odmówił na jego grobie połowę pacierza, Placek drugą połowę i wrócili do domu nie bardzo rozumiejąc, że są sierotami.Wiedzieli, że ich matka nakarmi.Kobiecina nie widziała świata przez łzy, ale nieszczęśliwi ludzie nie mają czasu nawet na wylewanie łez; toteż dlatego płaczą najczęściej pośród ciemnej nocy, kiedy inni odpoczywają, bo tylko wtedy mają chwilę dla siebie.Otarła więc swoje dobre oczy, aby jej łzy nie przeszkadzały, i rozejrzała się po swoim nieszczęsnym gospodarstwie.Dookoła była nędza, rozpacz i ruina.Złośliwe wiatry grudniowe, z głodu wyjące, i nadgryzły słomę na strzesze i w gniewie, że się najeść nie mogą,’ pochyliły domek tak, że się omal nie zwalił.To jednak było.najstraszniejsze, że kawałek roli, która ich żywiła, był nie zaorany.Nie miał czasu na to ojciec, zajęty szukaniem pożywienia, a czas był najwyższy, aby zasiać tę odrobinę ziarna, przechowywaną, jak największa świętość, w zamkniętej na kłódkę skrzyni.Jakżeż ona uprawi teraz tę ziemię, twardą i kamienistą? Czy skropić ją łzami, aby zmiękła? Czy ją ma zaorać własnym sercem?Uklękła przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, która od wielkich trosk i zgryzot, i od serdecznej męki ma twarz sczerniałą, i tak się modliła:„Ratuj mnie, Najświętsza Panienko! Cóż pocznę ja.sama bez Twojej pomocy? Daj mi tak wielką siłę, abym mogła poruszyć twardą ziemię i abym mogła nakarmić moje dzieci.Nie dla siebie ja się modlę o chleb, bo stara jestem i wiele mi nie potrzeba, ale modlę się o chleb dla nich”.Zdawało jej się, że Matka Boska, usłyszawszy pierwsze słowa jej gorącej prośby, uśmiechnęła się do niej, ale kiedy zaczęła prosić o chleb dla swoich synów, przymknęła oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]