[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Babcia miała jednak ważniejsze zmartwienie.Ponieważ nie wiedziała o wszystkim, co się dzieje, wpadła raz na pana Olszowskiego.- O czym wy wciąż gadacie z Basią i z tym pomniejszaczem głów?- Albo co?- Nie wykręcaj się, bo się nie wykręcisz.Dwa razy już byliście u adwokata.Po co?Pan Olszowski spoważniał.- Basia - rzekł - oddaje połowę majątku na wychowanie bezdomnych, sierocych dzieci.Sama była sierotą i była bezdomna.Ta złota dziewczyna umie być wdzięczna.Czy babcia ma coś przeciwko temu? Widzę, że nie bardzo, bo babcia ma łzy w oczach.- Sam masz chyba łzy w oczach, więc kiepsko widzisz! To tak ze starości wilgotnieją mi oczy.Połowę majątku, powiadasz? Nieszczęśliwym dzieciom? Nieźle, nieźle! Powiedz jej.Po co zresztą ty masz mówić, skoro ja jej sama powiem.- Niech babcia powie na wszelki wypadek.- Powiedz jej, że gdyby czegoś tam zabrakło, no to ja dodam.- O, babciu!- Czemu się drzesz? Dodam, bo mi się tak podoba.Mam tam coś niecoś, bo pochodzę z zamożnej rodziny, w której na szczęście nie było nigdy takiego, co książki pisze.Nie było łapserdaka.- A ja jednak żyję z pisania książek! - zawołał Olszowski triumfalnie.- Na razie żyjesz, ale możesz umrzeć na tyfus głodowy.Bądź zdrów! Muszę już iść, bo Marcysia myje sobie dzisiaj głowę, więc może być pożar, bo myje benzyną.Gdyby się tak szczęśliwie zdarzyło, żeby się baba spaliła, dam Bzowskiemu jej głowę.Aha! Czy te prawda, że on za Basią świata nie widzi?- Za jej sprawą zobaczył świat.- Rozpuści dziewczynę jak dziadowski bicz! Tego tylko brakowało.Ale ja się tym zajmę! Zawsze się śmiejesz? Czy ja nie mogę powiedzieć słowa, żebyś się nie śmiał? Panie Olszowski, mam zaszczyt pożegnać pana.Babcia miała rację mówiąc, że Bzowski rozpuszcza Basie.Patrzył w nią jak w obrazek, wodził za nią rozkochanym spojrzeniem.Nieraz wskazując ją palcem mówił:- To jest.Basia.Z nią jednak stało się coś przedziwnego.Ponad wiek poważna w owych chwilach, gdy ze zgryzotą w malutkim sercu drżała w Paryżu nadsłuchując każdej wieści o ojcu, niemal dorosła kobieta, gdy z matczyną słodyczą uczyła go najprostszych słów, cierpliwa jak siostra miłosierdzia, najczcigodniejsze stworzenie na świecie, gdy czuwała przez całe noce, jednego dnia zmieniła się całkowicie.Stało się to wtedy, gdy pobity mrokiem jej ojciec powrócił do życia i gdy stał się znowu człowiekiem rozumnym.Wtedy jak gdyby ukończywszy straszliwą pracę ponad siły, odetchnęła pełną piersią, zdjęła z udręczonego serca nieznośny ciężar i tego dnia poczuła z niewysłowioną radością, że znowu ma lat piętnaście.Świat, ciemnością nasiąkły, tak się rozjaśnił, że wszystko na nim rozkwitło.Przybiegła do niej jakaś radość, śmieszna, rozkrzyczana, rozgadana i tańcząca.Zmartwiona kobietka, zawróciwszy ze swej kamienistej drogi, z sarnim pośpiechem pobiegła z powrotem do owego dnia, który się dwanaście razy uśmiechał dwunastoma godzinami.Stała się znowu dziewczątkiem rozpoczynającym swoją wiosnę, burzliwą, zmienną jak marcowe pogody, słoneczną i śliczną.Jednym gibkim ruchem dzikiego stworzonka, co wyskakuje z ciemnego legowiska na zieloność łąki, strząsnęła z siebie wszystko, co ją gniotło i co kamieniem legło na jej młodości.Radość, radość, wszędzie jest radość! Ani przez chwilę nie poczuła dumy ze spełnionego wysiłku.Jej niezmierna miłość uczyniła wyprawę w umęczoną krainę łez i odniosła zwycięstwo, więc nie ma o czym mówić.Ojciec jej odrabiał stracone lata życia, a ona odrabiała teraz wszystkie stracone promieniste dnie.Zawsze biła od niej wesołość, teraz radość buchała z niej jak z dziesięciu młodych serc.Nie jeden też, lecz dziesięciu autorów nie zdoła opisać ludzkim rozumnym słowem tego wrzasku, jaki się podniósł w szkole po jej powrocie.Mizerne o nim wyobrażenie mógłby dać równoczesny wrzask wielu aparatów radiowych, równocześnie obdzieranych ze skóry.Wzdrygnęła się natura szepcąc zbielałymi usty: “Czy to już koniec świata?”Niemądrzy ludzie dorośli rozmawiają w ten nudny sposób, że jeden z nich mówi, a reszta go słucha, często zaś po wielu godzinach takiego gadania, żaden z nich nie wie, czego chciał drugi.Panienki rozmawiają zgoła inaczej: czterdzieści ich gada równocześnie, a jedna słucha i ta jedna wszystko rozumie.Wybornym tym sposobem Basia dowiedziała się w ciągu godziny o wszystkim, co było, co jest i co będzie: kto się w kim kocha, kto kogo zdradził, kto się z kim gniewa.Okazało się, że pan Olszowski wyszedł z mody, a miejsce jego zajął prawy łącznikowy, który przyczynił się do zwycięstwa nad “Chelsea” w piłce nożnej.Trzy czwarte jednakże “klasy” oznajmiło Basi wręcz, że jeszcze większym bohaterem jest jej ojciec i że gdyby można otrzymać jego autograf lub kołnierzyk, można by pogadać, czyby mu nie uczynić miejsca w przestronnych sercach, w których pochowano niesławnie liczną już gromadę.Na zebraniu “sześciu”, tych, co to: “na życie i na śmierć i jeszcze dłużej”, odbyło się prawdziwe powitanie.W szczęśliwym milczeniu pokazano zadrapania po krwawych znakach wyrytych na pożegnanie.Wymieniono sześćdziesiąt tuzinów pocałunków i uścisków.- A w kim się kocha Zielonooka? - zapytała Basia.- W jakimś Szocie, bo świetnie grał Mazepę - odrzekł chór.- Ale powiedziała, że zje kredę, sześć ołówków i popije butelką octu, aby umrzeć, bo on się żeni.- Oj, bo skonam! - krzyknęła Basia trzymając się za brzuch ze śmiechu.I zaczęła pytlować z siłą stu koni parowych.RADOŚĆ, RADOŚĆ, NIECH WSZĘDZIE BĘDZIE RADOŚĆ!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]