[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wziął się więc do pracy i szył, i szył przez dwa dni.Palce mu mdlały od roboty, ale nie ustawał.Żelazkiem potem wygładził niebo i bardzo zmęczony złazi z drabiny.A w mieście pogoda śliczna! Hrabia Strach mało że nie zwariował z radości, tak jak i wszyscy mieszkańcy miasta.Królewna otarła oczy, które już były prawie do połowy wypłakane, i rzuciwszy się na szyję Niteczce, ucałowała go serdecznie.Niteczka był szczęśliwy, aż patrzy, a tu burmistrz i rajcę niosą mu złote berło i koronę wspaniałą i wołają:— Niech żyje król Niteczka!— Niech żyje, niech żyje! I niech będzie mężem królewny, i niech panuje szczęśliwie!Toteż panował długo wesoły ten król, a w państwie jego nigdy deszcz nie padał.Zaś przyjaciela swego mianował Wielkim Strażnikiem państwa, aby odpędzał wróble od królewskiej głowy.Dzielny Janek i jego piesIJednego dnia Janek został sam na świecie.Ojciec umarł dawno, przywalony pniem drzewa, matka zaś przed niewielu dniami zamknęła na zawsze oczy, bardzo niebieskie i jak gdyby spłowiałe od łez.Wiele, wiele bowiem razy płakała,, biedactwo, czując, że niedługo już jej życia na tej ziemi, na której zostanie jej dziecko jedyne, kochane i dobre, Janek.Razem dawali sobie jakoś radę, bo choć chłopiec nie bardzo odrósł od ziemi, pomagał jej, jak umiał, sadzić kartofle albo zbierać w lesie grzyby i jagody.Z tym tylko wielka była rozpacz, że oni sadzili kartofle, a dziki, których mnóstwo było w kniei, ryły pole i pożerały biedną ludzką strawę.Groził im odważny chłopiec straszliwą zemstą, kiedy we dnie widział stłamszone pólko, dziki jednak musiały chyba o tym nie wiedzieć albo niezbyt się obawiały potężnego jego głosu, przed którym nie uciekały nawet wróble.Pierwsze więc lata swojego życia zaprawiał płowowłosy Janek w biedzie i głodzie.Dokoła, jak okiem sięgnąć, był las wysoki i chmurny, ciemny i potężny, wciąż jak gdyby zagniewany, szumiący i szemrzący; walczył z burzami, bódł ciężkie, niskie chmury wierzchołkami drzew, ryczał czasem jak niedźwiedź straszliwy, kiedy go burza, jędza wściekła i świszcząca, biła piorunami, a we dnie spał w słońcu, srodze zmęczony.Budził się od czasu do czasu, zakołysał się ciężko, westchnął, a ujrzawszy, że niebo jest błękitne i kapie spiekotą, złotą, słodką i ciężką jak miód, znowu zasypiał.Janek mieszkał z matką w lepiance, darniną krytej, na małej polance, przez którą przepływał strumyk, miły gaduła, co sam ze sobą wiecznie gadał.Z tego lasu nigdy nie wyjrzał na świat, który pewnie gdzieś tam był daleko; tak mu opowiadała matka, on sam bowiem sądził, że cały świat jest jednym wielkim, nieskończonym lasem.Nie bał się go wcale.Urodził się w lesie, kochał go i był mu wdzięczny za to, że las ich żywił.Było tam jeszcze jedno stworzenie z nimi: pies.Zwyczajny kundel, śmieszny bardzo i ucieszny, co się zwał Robak.Skąd się tu wziął, ludzie nie wiedzieli, a jego to zupełnie nie obchodziło.Mądry był nad pojęcie, w twardej leśnej uczony szkole, w której w zimie wiało straszliwie, a w lecie też nie było wiele do jedzenia.Robak jednak, jako psi filozof, znał doskonale pełne smętku porzekadło: ,,Dobra psu i mucha”, więc wobec obfitości much i mądrości tego przysłowia nie bardzo narzekał.Czasem, kiedy mu było zbyt ciężko na tym świecie, wytaczał wielki i pełen wycia proces księżycowi, jak gdyby księżyc właśnie był winien jego nędzy.Księżyc, z początku bardzo tym zdziwiony, przysiadał na srebrnej chmurze jak ptak i słuchał ciekawie, czego chce od niego zabiedzony kundel.Wreszcie mu się znudziły te narzekania i, nie zwracając uwagi na psie lamenty, odbywał swoją podróż po niebie.Był to pies tak przedziwnie mądry, że rozumiał ludzką mowę i takie sprawiał wrażenie, że gdyby chciał, to sam mówić by umiał.Matka Janka twierdziła, że umiał pewnie i czytać, lecz tego nie można było sprawdzić, gdyż na sto sześć mil dokoła nie było żadnej książki, a nikt pisać ani czytać nie umiał.Być może, ze sowy, ptaki strasznie mądre, znały tę wielką sztukę, nie było można tego jednakże sprawdzić, nikt się bowiem nigdy nie dogadał z milczącą i napuszoną sową.Robak widział, że coś złego dzieje się w leśnej lepiance.Dnia jednego zapracowana i wygłodzona matka Janka uśmiechała się do syna z niezmierną słodyczą.Ile razy się uśmiechnęła, odwracała głowę i śmiech zamieniał się w grubą, czystą łzę.Tak to wyglądało, jak gdyby na prześliczny kwiat padła nagle brylantowa kropla rosy.Dobre psisko patrzyło pilnie, bo mu się dziwnie nie podobał taki śmiech, co się we łzy zamienia.Przysłuchiwał się potem rozmowie matki z synem, długiej i serdecznej rozmowie.Kobiecina nauczała swoje dziecko, że nikt na świecie nie zginie, nad kim Pan Bóg czuwa, i że nikt krzywdy nie uczyni sierocie.Tak do niego mówiła:— Gdybym ja, Janeczku mój najdroższy, zasnęła tak mocno, że nie obudziłabym się już nigdy, nie próbuj mnie budzić.Ja już wtedy będę u Pana Boga i do nóg Mu padnę, i będę prosiła, abyś ty tylko nie zginął.Wykopiesz mi grób pod dębem i ziemią mnie ukochaną nakryjesz.Będzie mi ciepło i wygodnie, kiedy ty to zrobisz.A potem idź na szeroki świat, a ja zawsze będę przy tobie.Nie będziesz mnie widział ale ja będę z tobą wszędzie i zawsze.Czemu płaczesz, chłopczysko ty moje najukochańsze? Widzisz, dzieciątko moje, spracowana jestem bardzo i muszę odpocząć.Wiele nie przespałam nocy, więc zasnę głęboko.Zostaniesz sam, lecz nie bój się tego.Las cię kocha i krzywdy ci nie uczyni… A kiedy będziesz dobry i też nikogo nie skrzywdzisz, przygarną cię dobrzy ludzie i żyć będziesz szczęśliwie i długo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]