[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Demon karty patrzy na niego ze wściekłością, słucha jego jęków z irytacją i istotnie sprawia, by taki Kassandrowicz nie płakał nadaremnie.HamanSmutny ten mąż wiele, jak wiadomo, ucierpiał od przemocy fizycznej i jest dotąd w porzekadle „bity jak Haman”.Mąż brydżowy tego nazwania, to wieczysta bezbronna ofiara.Idzie na rzeź, jak baran ze złoconym porożem.Każdy go symbolicznie „bije”, jak chce.Haman jest zawsze mile przestraszony i lepiej dla niego, że nigdy nie wygra, bo wygrawszy, postradałby przestraszone zmysły.BrydżystasLitwin umrze prawdopodobnie, kiedy pala się trzy świece; kiedy zobaczy trzy wrony, wróci z drogi, bo nie dojedzie; kiedy ujrzy pająka, szuka haka i kręci z konopi stryczek.Otóż, co trzeci z brydżowego pospólstwa jest takim przesadnym, miłym Litwinem.Zgroza i utrapienie.Taki nosi przy sobie zajęczą łapkę, małe pajace, kawałek sznurka, najrozmaitsze paskudztwa.Wciąż zmienia miejsce i odwraca krzesło, a czasem okadza je zapałką.Słowo daję, to nie łgarstwo.Będzie pisał tylko swoją kredą, nie wierzy kartom czerwonym, płacze, że musi trzymać w ręku kart trzynaście, unika niektórych partnerów jak zarazy, trzech wron i jak pająka.Nie grywa nigdy w piątek; głupi natomiast jest przez cały tydzień.HałaburdaTym krwistym, napęczniałym imieniem mianuje się w powieściach szlachcica—zawalidrogę, awanturnika i pojedynkowicza.Rzadko zdarzy się taki zespół brydżowy, ażeby nie było jakiegoś w nim Hałaburdy z gębą jak brama miasta Gazy, z głosem jak zepsute organy, z ręka równie ciężką, jak dowcip.Ma rację, czy jej nie ma, zawsze krzyczy i rwie się do korda.Ponieważ nie ma korda, chwyta za popielniczkę.Używa wyrażeń stufuntowych.Do kolacji jest jeszcze jaki taki, po kolacji staje się straszny.Współtowarzysze pocieszają się zazwyczaj złudną nadzieją, że nagły przypływ krwi do głowy wywołuje ucieszną historię, zwana apopleksją, i patrzą z serdecznym oczekiwaniem na Hałaburdę.A Hałaburda ryczy i jest zdrów jak jego pociotek, wół.Pogarda dla pana Hałaburdy!Koziołek–MatołekJest to słynna postać z mojego poematu filozoficznego dla dzieci do lat pięciu.Głupawy cap, choć strasznie poczciwy.Cokolwiek uczyni, wszystko wypada na odwrót.Kuzyn Matołka, brydżysta jego pokroju, nie powinien być nazywany tak zdrobniale.Może grać w brydża sto siedem lat i nigdy nie będzie umiał.Tłumaczą mu np., bijąc kamieniem po głowie, że jeśli się ma asa i króla w jednym kolorze, należy wyjść w króla.Po chwili Matołek wychodzi w króla pik ni w pięć, ni w dziewięć.— Dlaczego pan wyszedł w tego króla?— Bo miałem asa.Asa karo!Lepiej zemdleć i nic już nie mówić.Opowiadają o takim cierpliwym bęcwale, że kiedy zagrał ponad wszelkie pojęcie bezmyślnie, zirytowany kibic gruchnął go pięścią w łeb.A Matołek na to:— Czego pan chce ode mnie? A jak miałem zagrać?KauzyperdaOch, to jest straszny gracz! Żeby mu stu znakomitych brydżystów tłumaczyło, że zagrał źle, nie przyzna nigdy nikomu racji.Będzie słuchał argumentów i wreszcie powie:— A ja się z tym nie zgadzam!Niemądrzy ludzie wiodą z takim dyskusje, zamiast zastrzelić go od razu.Kiedy grałeś z takim do dwunastej w nocy, wśród wielkich awantur, o trzeciej po północy zbudzi cię telefon, a Kauzyperda powiada twojej rozpaczy:— A ja panu mówię, że pan mógł wygrać te cztery piki!Rozmawiałem z żoną i twierdzi to samo!Po tej rozmowie przychodzisz do przekonania, że nie należy zakatrupić tylko Kauzyperdy, lecz trzeba wygubić cały ród i zacząć od połowicy.RebbeJest to gracz uczony, milczący, ponury, chodzący w czarnym chałacie powagi i gładzący długo brodę siwej mądrości.On wszystko wie.On czytał wszystkie brydżowe podręczniki.On rozwiązuje brydżowe zadania.On jest teoretyk.On jest w ogóle kapcan brydżowy i gra jak głuchy na wiolonczeli, ale on siebie uwielbia.Nad najprostszą, dziecinną grą zastanawia się długo i mądrze.Zawsze wynajduje trudności i powikłania.Uparty jest jak muł albo jak ów Turek Karaban z Verne’a, co nie chcąc zapłacić pieniążka za prom przez Bosfor, obszedł dookoła MorzeCzarne.Kiedy ma dorzucić jedyną dwójkę, myśli nad tym niezmiernym zagadnieniem.Czyni z lotnej gry jazdę na żółwiu.Gdyby człowiek mógł skąpiec od samych spojrzeń.Rebbe pomerłby od spojrzeń swoich towarzyszów.Kiedy taki uczenie czegoś dowodzi, należy mu rzec z wdziękiem:— Rebbe.zai nyszt myszuge!KiepuraKról tenorów, tenor królów.Gracz—śpiewak.Wesoło sobie podśpiewuje, arie nadobne wyciąga, piosenkom przypina skrzydła.Poważni gracze kiwają głowami, jak Ana—draci na feście u Wołodyjowskiego, a on śpiewa.Poważny, uparty gracz toczy krwawym spojrzeniem, jak andaluzyjski byk, a tenor brydżowy natrząsa się z niego:— „Torreador do walki staje rad, bo nań patrzą oczy dziewoi!…”Nigdy nie wie, co się gra, co kto mówił, co on sam mówił, bo radość rozpiera mvi duszę.— „…Ja nie wiem sam, kocham i gram!”Przy końcu gry chrypnie i pieśń się urywa, albowiem gracze twierdzą, że pieśń jest nieśmiertelna, ale nie jest środkiem płatniczym w Rzeczypospolitej Polskiej.PikardWspaniały szaleniec, co wzlatuje do stratosfery, ponad chmury i obłoki.Lotnik nieustraszony, którego żadna nie straszy wysokość.Pikard jest wszędzie, nie ma brydża bez pana Pikarda.Daj mu tylko karty do rąk.a zobaczysz jazdę — ha! Brydż polega na licytacji in plus.Niechże kto spróbuje przelicytować owego Pikarda, niech go kto usiłuje przewyższyć w dążeniu ku wysokościom! Jeszcze się taki nie urodził.Wyleziesz na kiery, on na piki, ty na piki.on na „bez atu” — nie dopędzisz.czarna wrono, orła w przestworzach.Leci Ikar na słońce wielkiego szlema i potem papa Dedal zbiera kosteczki, płaci i płacze.Straszny jest los pokolenia Pikardów!RobotNiemiła figura, uczyniona ze stali, ze sprężyn i kółek, niepokojące sprawia wrażenie.Gra jak maszyna, mądra, precyzyjna, nieumęczona.Nie posiada serca ani rozkosznej sztuki uśmiechu, ani kocha, ani nienawidzi.Robot gra równo, ze śmiertelnym spokojem, ze stalowym spojrzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]