[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Może powinieneś mniej myśleć o podskokach, a więcej o na-dziejach Słonecznego Pióra, zanim postanowiłeś zwichnąć sobie stawy biodro-we zasugerował uprzejmie. Może wtedy uzyskałbyś odpowiedz, dlaczegoujawnia twoje sekrety.Kiedy pozostali Tayledrasowie żartowali z obolałego tancerza, Mroczny Wiatrrozebrał się do reszty i wśliznął do wody obok Słonecznego Pióra.Staw, do które-go wpadał strumień, był całkiem spory: tuzin Tayledrasów wyciągniętych na całądługość leżało rozsianych wzdłuż brzegu, lecz nie zajmowali więcej miejsc niżtuzin fasolek w jednym z większych rondli w kuchni Kolegium.Kuchenna analogia była trafniejsza, niż się to Elspeth wydawało, bo kiedyw końcu zdobyła się na odwagę, by zrzucić z siebie odzienie i zająć jedną z do-stępnych nisz, woda ze strumienia okazała się o wiele gorętsza, niż myślała.Za-nurzenie w niej nie okazało się bolesne, ale niewiele brakowało.Ujrzała przed oczami obłoczek pary, która zwilżyła jej włosy, jednak po chwi-li przestała się obawiać, że sparzy sobie skórę na grzbiecie i zaczęła wreszcierozkoszować się ciepłem.Dość szybko zakończyła kąpiel i wyśliznęła się z wody ukradkiem.Mimowszystko nie była przyzwyczajona, by zamieniać się w ugotowaną rzepę.Ku swe-mu wielkiemu zaskoczeniu stwierdziła, że ktoś, być może była to jedna z wszech-obecnych hertasi, podrzuciła obok jej ubrania ręcznik i długą szatę.Resztę wieczoru spędziła krążąc pomiędzy główną polaną a miejscem, gdzietańczyli zwiadowcy.Jeden z magów uraczył wszystkich pokazem akrobacji za-przyjaznionych żarptaków, co przypominało pokaz sztucznych ogni, tyle że tesztuczne ognie nigdy nie gasły.Gwena wpadła w zachwyt, ale Elspeth wolała-by obejrzeć żarptaka z bliska.Pokaz był naprawdę imponujący, zwłaszcza gdyżarptaki przelatywały pomiędzy konarami olbrzymiego, okrytego cieniem drze-wa.W przypadku sztucznych ogni wykonanie takiej sztuki nie było możliwe.Straciła poczucie czasu, błąkała się po Dolinie tak długo, póki nie ogarnęło jejzmęczenie, a następnie poczuła się całkowicie odprężona.W końcu stanęła po-nownie u stóp wielkiego drzewa.Większość zwisających z balkonu świateł zgasła,jednak gromadka ludzi i nie tylko ludzi powiększyła się.Teraz, po wieczorze spę-dzonym na żartach z hertasi, załamywaniu rąk nad możliwością nadejścia srogiejzimy z tervadi, szczegółowym relacjonowaniu historii Nyary dyheliom, którzyuważali ją za bohaterkę, wszyscy stali się dla niej ludzmi.Nie wiedziała prze-cież, że to był fortel obmyślony przez jej ojca, by k Sheyna odnieśli się do niejprzychylnie.Działała w przekonaniu, że ratuje im życie.Za to właśnie ją szano-wały i dlatego bardzo interesowały się jej zniknięciem, obiecując, że będą szukaćśladów Zmiennolicej, a jeśli coś znajdą, natychmiast doniosą o tym zwiadowcom.W tańcu brali już udział wyłącznie najbardziej zapamiętali tancerze i Elspethodszukała dla siebie siedzisko w cieniu.Tre valen znalazł się w samym środku41grupki zwiadowców, którzy starali się na wszelkie sposoby wciągnąć go do tańca.W końcu potrząsnął głową, wzruszył ramionami i machnął do muzyków. Taniec Sokoli? odkrzyknął Lodowy Cień. Oczywiście! Tre valen roześmiał się w głos, stając w samym środkuoświetlonej przestrzeni. Cóż innego mógłbym dla was zrobić? Ale pod jednymwarunkiem, że Mroczny Wiatr odtańczy Taniec Wiatru.Dopóki Tre valen nie wymienił jego imienia, Elspeth go nie zauważyła.Terazjednakże, gdy zwrócił jej uwagę, machając na zgodę z drugiej strony polanki,ujrzała, że zrzucił z siebie ozdoby i ubrany w głęboko wycięty kaftan i obcisłebryczesy, bardziej przypominał zwiadowcę, którego poznała.Za ozdobę służyłymu jedynie włosy.Tre valen przebrał się po ceremonii w swój wyszukany szkarłatny, czarnyi złoty strój Shin a in: haftowaną kamizelkę z frędzlami do kolan, opaski z dzwon-kami i frędzelkami dookoła ramion, luzne spodnie i wysokie do kolan buty.Wyko-nana z kolorowych piór i końskich włosów ozdoba głowy wyglądała jak osobliwyptasi grzebień.Jednym słowem wyglądał imponująco.Grę rozpoczął muzyk na bębnie.Tre valen wybijał stopą rytm, przy każdymuderzeniu migotały frędzle ozdabiające jego szatę.Dopiero gdy do bębna dołą-czyły się inne instrumenty, Tre valen ruszył w tan.Wkrótce Elspeth zrozumiała, skąd wzięła się nazwa Taniec Sokoli.Tre valen tańczył raczej w powietrzu niż na ziemi: wirował, szybował, krzesał ho-łubce.Ani razu nie zatrzymał się dla złapania tchu, ledwie dotknął stopą podłoża,a już wzbijał się w górę, wyginając ramiona jak zagarniające powietrze skrzydła.Serce Elspeth biło w rytm muzyki, nie mogła oderwać oczu od tancerza.Przestałprzypominać człowieka, upodobnił się bardziej do tervardi albo żarptaka.Jednakw tym, być może, tkwiła właśnie istota bycia szamanem.Taniec zakończył się potrójnym biciem w bęben i najwyższym skokiem, poktórym Tre valen stanął na ziemi, nieruchomy jak kamień, dokładnie tam, gdziego rozpoczął.Elspeth nie miała pojęcia, skąd on mógł wiedzieć, kiedy nastąpiostatni akord.Ona nie usłyszała nic, co by go zwiastowało.Stała otępiała z wy-trzeszczonymi oczyma i wpatrywała się w niego ze zdumieniem i zachwytem.Tre valen usiadł na korzeniu żegnany krzykiem i wiwatami zebranych.Miej-sce szamana w samym środku kręgu zajął Mroczny Wiatr, przyjął odpowiedniąpozycję i skinął na muzyków.Tym razem początek melodii nie był tak skoczny: glissando na dziwnym in-strumencie strunowym, a potem jego łagodniejsze echo na harfie.Dopiero wtedyMroczny Wiatr zaczął swój taniec.Muzyka Tayledrasów i Shin a in wywodziła się z tego samego pnia.Podo-bieństwo melodii było bardzo wyrazne, jednak od czasu jedności obu plemionzaszły tak w niej, jak i w stylu tańca zmiany.Może to Shin a in stali się bardziejdzicy, a Tayledrasowie złagodnieli, albo jedno i drugie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]