[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ależ towarzyszu — wyrwany ze snu Wiesław Gomułka z trudem znajdował okulary, bez których w ogóle nie potrafił mówić — towarzyszu Nikito Siergiejewiczu, przecież chcieliście kukurydzę, no to we wszystkich naszych pegeerach siejemy teraz tylko kukurydzę i nawet liczni rolnicy indywidualni zaczynają zasiewy — ja wam, bliachamucha, dam indywidualną kukurydzę — przerywał rozwścieczony Nikita Siergiejewicz — ja wam przypominam pakt Ribbentrop–Mołotow, co wyście ze sputnika spadli, żeby na DDR napadać, i to o piątej czterdzieści pięć rano! — i ex–generał Niedojadło z godnością opowiadał, jak go degradowano i jak prokurator zażądał kary śmierci i to nawet nie za ten niefortunnie, z powodu tęgiej libacji, wysadzony na DDR–owskiej ziemi desant, ale za pyskowanie przed sądem wojskowym, gdzie generał Niedojadło stwierdził rzeczowo, że to wcale nie był błąd, ale jego, polskiego generała, odpowiedź na salwy pancernika Schleswig–Holstein, który ostrzałem Westerplatte w naszym mieście przerwał mu dzieciństwo i zabrał siedemnastu krewnych rozstrzelanych w Piaśnicy, Stutthofie i Oświęcimiu.Tak więc, kochany panie Bohumilu, kiedy opowieść ex–generała po raz kolejny dobiegała końca, braliśmy poetę Atanazego z krzesełka pod ścianą i zwiniętego jak dywan nieśliśmy do „Agaty”, gdzie dochodził do siebie, słuchając, jak pan Zakiewicz opowiada o swojej ciotuleńce wygnanej przez bolszewików z Wilna i osiadłej w Sycowej Hucie na Kaszubach, kobiecie tak uroczej i pełnej magicznego czaru, że nawet świnie, kaczki, kury i psy w jej obejściu przestawały rozumieć po kaszubsku i przestawiały się na jej zaśpiewną, pełną ciepła, blasku i archaicznej szlachetności kresową polszczyznę, słowem kobietę tak delikatną i uroczą, że obecny przy stoliku pana Zakiewicza Ryszard Stryjec natychmiast brał serwetkę i kilkoma kreskami rysował portret ciotuleńki, i było to coś nadzwyczajnego patrzeć, jak ten malarz szkicuje po prostu święta ikonę bizantyńską, która jest równocześnie zwykłą kobietą na kaszubskim podwórku i Madonną w stylu Caravaggia; i kiedy przypominam sobie te sceny z baru „Agata”, w którym nasz poeta Atanazy dochodził do siebie pod wpływem konwersacji tych dwóch rozbitków z Atlantydy, to myślę sobie, kochany panie Bohumilu, że nigdy i nigdzie nie zobaczyłbym czegoś równie zachwycającego, tych kilku prostych kresek, które czyniły na małej serwetce syntezę Wschodu i Zachodu czymś naturalnym, możliwym i równocześnie pięknym; ale już trzeba było iść dalej, do „Katolika”, gdzie schodzili się wszyscy inni rozbitkowie z wojska: poeta Pitek piszący wiersze wyłącznie o krwi miesięcznej swoich kolejnych narzeczonych, zamknięty w sobie poeta Salim tworzący wyłącznie w sanskrycie, poeta von Bock od wierszy matematycznych, a także długodystansowy nudziarz epicki, niejaki Tempy z Tempcza, który swoją genealogię wiódł od kaszubskiej szlachty, co zresztą nie robiło na nas żadnego wrażenia, bo wiedzieliśmy doskonale, kochany panie Bohumilu, że tak jak cała szlachta czeska zginęła w bitwie pod Białą Górą, tak samo szlachta kaszubska wykrwawiła się w bitwie pod Wiedniem, pobiwszy wszakże Turków pod najszczęśliwszą gwiazdą króla Jana Sobieskiego; więc o tym też gawędziliśmy sobie swobodnie u „Katolika”, o tym, dlaczego czternastoletni Glinter Grass, który biegał po tych samych co my ulicach Wrzeszcza, nigdy nie napisał swojej pierwszej wielkiej powieści historycznej o bohaterskich Kaszubach, bo skoro większość z nich poległa dawno temu pod Wiedniem, no to o czym, albo raczej o kim miałby pisać debiutant Gunter z Labesweg 13, zwanej dzisiaj ulicą Lelewela, niby w jaki sposób miałby ze schłopiałego w tak tragiczny sposób ludu wykrzesać samurajską iskrę szalu bojowego, no ale te pogwarki kończyły się u „Katolika” prędko, bo orzeźwiony i wypoczęty poeta Atanazy chuchał ostentacyjnie w swoją dłoń, podwijał mankiet i ukazując żylastą konsystencję przedramienia, wyzywał przeciwnika: raz był to zaopatrzeniowiec z Huty Katowice, raz treser z Cyrku „Arena”, innym znów razem marynarz z fińskiego frachtowca i zawsze przyjmowaliśmy zakłady, i nigdy na tym nie straciliśmy, bo Atanazy mimo wszystko wyglądał na chudzinę i ci, którzy do „Katolika” wpadali po raz pierwszy, zazwyczaj obstawiali dziesięć do jednego przeciwko niemu, ci zaś, którzy znali jego metodę, mieli nadzieję ujrzeć go po raz pierwszy pokonanym, lecz Atanazy był niezawodny i nigdy nie przegrywał, a to dlatego, że w fazie szczytowania, gdy zakleszczone dłonie zastygały nad blatem stolika jak sierp i młot i wszystko jeszcze się ważyło, Atanazy zaczynał swoim potężnym, metalicznym głosem recytować Fenicjanin Flebas, martwy od dwu niedziel — po czym przerywał na moment i mówił dalej, utkwiwszy wzrok w przeciwniku — Zapomniał krzyku mew i morza przypływów.Zysków i strat.Głębinowy prąd obgryzał jego kości szepcąc… — i już w tym momencie osiągał przewagę, choć nie zawsze druzgocącą, to jednak przewagę, bo chociaż żaden z przeciwników Atanazego nie znał poematu Eliota, to przerażał się wizją truchła jakiegoś tam Fenicjanina z wyżartymi przez sól i węgorze oczami, unoszonego jak napuchnięty i cuchnący balon przez prądy wodne, no a kiedy Atanazy huczał na całe gardło — Niewierny czy Żyd.O ty— który obracasz kotem i spoglądasz w wiatr, Wspomnij Flebasa, był piękny i smukły — jak ty[1] — dłoń przeciwnika miękła i już po chwili opadała na blat stolika, i mogliśmy zgarniać pieniądze z zakładów, przy czym maestrii Atanazego starczało i w takich przypadkach, gdy jego rywal, jak fiński marynarz, nie rozumiał ani słowa po polsku, bo wówczas recytacja odbywała się w języku oryginału, i kończąc się owa zdumiewającą frazą — Consider Phlebas, who was once handsome and tall as you — przypieczętowywała zwycięstwo równie gruntownie jak polska fraza poematu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]