[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ale po chwili poniosło go i dalej już wrzeszczał: - Nie wiesz, którą masz lewą nogę!? Nie uczyli cię tego w twoim zasranym Ohio?! Odpowiadać!!Bronsky stropił się i nawet jakby skurczył, przygnieciony krzykiem tamtego.Przy Towlersie wyglądał jak kurczak, jak wystraszony, pieprzony chicken boy.- Melduję, że od dziecka miałem z tym kłopoty.- zaczął nieśmiało, ale sierżant przerwał mu:- Teraz już nie jesteś dzieckiem, pamiętaj.Bronsky.bo jak cię ścignę, to pożałujesz!- Tak jest! Ale to naprawdę z dzieciństwa.Na złość rodzicom celowo myliłem sobie strony, aż mi tak zostało.Towlers skamieniał.Z takim dzieciuchem me miał jeszcze nigdy do czynienia.Mylił sobie strony! Dobre sobie!- Dobrze, żeś sobie nie pomylił, którędy się je, a którędy sra!Reszta żołnierzy ryknęła śmiechem.Towlers popatrzył na nich.- Było się śmiać? - zapytał.- Nie?Pluton zaszemrał i ucichł.Towlers zwrócił się znowu do Bronsky'ego:- Co ty mi za pierdoły opowiadasz? Jesteś w armii Stanów Zjednoczonych, a nie w przedszkolu, i masz wiedzieć, którą ręką trzeba się złapać za kutasa, żeby się wyszczać na wroga! Zrozumiano? A może ty tam nic nie masz, co, Bronsky?Żołnierze znów się roześmieli, ale nie zareagował na to.Z dwuszeregu posypały się więc docinki i wyjaśnienia:- My go nazywamy "Mańkut", on nawet pierdzi na opak!- Cisza! - ryknął Towlers.- No, więc?- Melduję, że mam - wystękał zgnębiony Bronsky.- Melduję, że mam, panie sierżancie - poprawił Towlers.- Tak.- Co: tak?- Melduję, że mam, panie sierżancie!- To dobrze - zawyrokował Towlers.- Wstąp!Udając sprężysty krok, Bronsky ruszył do szeregu.Towlers przymknął oczy, żeby tego nie widzieć.Gdy je otworzył, wszystko było jak przedtem - pas wisiał na nim za nisko, M-16 włóczył się niemal lufą po ziemi, a kieszeń jakimś cudem była znowu odpięta.- Po zajęciach zgłosisz się, Bronsky.do lekarza.I podnieś pas, bo ci jaja urwie! A teraz za te śmiechy i rozmowy bez rozkazu poganiacie sobie trochę.Plutooon!Wśród szurania i podzwaniania rynsztunku żołnierze wyprostowali się i stanęli na baczność.Tak, teraz jeszcze jako tako wyglądali.- W prawo zwrot! Biegiem - marsz!Żołnierze zdjęli broń z pozycji ,,na pas" i oparli na prawych przedramionach, ściskając kolby pod pachą.Ruszyli wolnym truchtem, hełmy podskakiwały miarowo w gorącym powietrzu.Towlers zdjął z głowy czapkę, wytarł spocone czoło i poszedł za nimi.Bronsky leżał na łóżku z założonymi pod głową rękoma i gapił się w sufit.Na korytarzu, za otwartymi drzwiami sali, reszta kompanii wrzeszczała, otaczając automaty do gry i usiłując ocyganić podajniki z coca-colą.Co chwilę włączały się sygnały alarmu, jakimi automaty protestowały przeciwko ograbianiu.Przeszkadzało mu to w skupieniu się, ale nie chciało mu się wstać i zamknąć drzwi.Gdy już jednak prawie zdecydował się, do sali wpadł podniecony dyżurny.- Ej, Bronsky! - krzyknął.- Wstawaj! Masz się zaraz zameldować u starego!Bronsky spodziewał się tego.Wstał powoli, obciągnął mundur, wziął czapkę i ruszył do drzwi.- Zapnij sobie kieszeń - poradził mu dyżurny, gdy go mijał.Machinalnie zapiął guzik kieszeni i mijając dyżurkę wyszedł z koszarowca.Przeszedł w skos plac apelowy i dotarł do budynku sztabu.Było już prawie ciemno, więc na korytarzach paliły się jarzeniówki.W ich świetle żołnierze młodszego rocznika pastowali podłogę.Bronsky minął ich i stanął przed drzwiami gabinetu komendanta.Odetchnął głęboko i zapukał.Rozległo się stłumione "wejść" i Bronsky nacisnął klamkę.- Kadet Bronsky melduje się na rozkaz! - wyrecytował bez zająknięcia, zapominając zdjąć czapkę i zastygł na baczność.- Spocznij! - powiedział komendant.- Czapka!Bronsky pośpiesznie chwycił furażerkę i umieścił ją pod lewą dłonią na biodrze.Popatrzył na starego.Komendant był starszym mężczyzna w stopniu pułkownika, o dobrotliwym wyrazie twarzy, jednak legenda jednostki głosiła, że to nie byle jaki drań tak dla swoich, jak i obcych.Wszyscy - i kadra, i żołnierze - nazywali go "Rekinem".W Wietnamie dawał komunistom nieźle do wiwatu, a wycofanie się stamtąd do Ameryki uznał za zdradę polityków i swoja osobistą tragedię.Jednak jak u większości ludzi wszystko u niego zależało od nastroju.Dzisiaj najwyraźniej czuł się dobrze.- Siadaj, Bronsky - polecił.- Wezwałem cię, bo przyszły wyniki twoich badań.- Tak jest! - powiedział Bronsky, bo nic innego nie przyszło mu do głowy, i usiadł sztywno na fotelu przed biurkiem komendanta.Ten szeleścił przez chwilę papierami, aż z westchnieniem ulgi znalazł ten właściwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]