[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tull pokazał mu uniesiony kciuk i szybko spojrzał na wskazania sonaru.- Więcej delfinów - powiedział operator.Tull skinął głową.Dziesięciu ludzi już chorowało, a sądząc z wyglądu oficera kierującego zanurzaniem i oficera łączności, oni także mieli wkrótce do nich dołączyć.Tull zastępował swoimi ludźmi tych, którzy poprzednio pełnili ważne funkcje na okręcie, teraz zaś leżeli złożeni niemocą.Doktor także zachorował.Tull zdecydował, że pozostawienie go jest zbyt ryzykowne.Mógł posunąć swoje domysły nieco dalej i wyciągnąć wniosek, że w jakiś sposób coś podobnego do jadu węża zostało wstrzyknięte tym, u których stwierdził symptomy choroby.Forbushe wszedł do kabiny dowodzenia i dał Tullowi znak, że chce z nim rozmawiać.- Nie możemy zbyt długo iść tym kursem - wyszeptał.Tull skinął głową.- Zamierzam zmienić go za pół godziny.- Chcemy odejść jak najdalej stąd, zanim wejdziemy na właściwy kurs.- Zamierzam wysłać sygnał May Day przez radiostację niskiej częstotliwości, nie podając pozycji.To ich powinno zmylić na jakiś czas.Forbushe popatrzył na oficera kontroli zanurzeń i oficera łączności.- Oni wkrótce zachorują.Za godzinę powinniśmy całkowicie przejąć dowodzenie okrętem.Tull nie zareagował.Miał wrażenie, że tamten chce jeszcze coś powiedzieć, ale się powstrzymuje.- Od tej chwili będę z tobą w kabinie dowodzenia - dodał Forbushe.Tull niemal się zaśmiał.Miał rację: Forbushe rzeczywiście chciał coś powiedzieć.- Zgadzasz się, prawda?- Zgadzam się - powiedział Tull, zdając sobie sprawę, że w przeciwnym razie Forbushe byłby urażony i mógłby sprawiać kłopoty.Ponieważ wszystko szło tak dobrze, nierozsądnie byłoby stwarzać trudność, która mogłaby szybko pociągnąć za sobą kilka innych.Forbushe wyglądał na zadowolonego.- Wrócę, gdy zmienisz kurs.- Doskonale - powiedział Tull i odwracając się w drugą stronę zobaczył, jak oficer kontroli zanurzeń nagle pada na pokład, a po chwili to samo dzieje się z oficerem łączności.C-l był już praktycznie pod jego rozkazami.Detektyw porucznik Charles Benjamin przyjechał na posterunek o 8.30.Pomimo komunikatu, jaki usłyszał przez radio, jadąc samochodem z domu położonego blisko plaży w Norfolk, że o ósmej rano było już trzydzieści pięć stopni, niósł kubek z gorącą kawą i duży pączek zapakowany w papierową torbę.Tak jak każdego ranka, jadąć do pracy, wstąpił do kawiarni, gdzie wypił pierwszą w tym dniu kawę i zjadł pierwszego pączka, a następnie zamówił kubek kawy i następny pączek na wynos.Biurko Benjamina stało w widnym, kolorowym pokoju.Było zwrócone w kierunku okna po drugiej stronie pokoju, który, według termostatu w jego ciele, był za zimny w lecie i cholernie gorący w zimie.Benjamin położył torbę na stole, zdjął marynarkę i starannie powiesił ją na wieszaku w metalowej szafie za biurkiem.Usiadł, otworzył torbę, wyjął kubek z kawą, pączek i dwie serwetki; następnie rozłożył torbę na stole, by mieć na czym położyć pączek i kawę.Podniósł słuchawkę i spytał oficera dyżurnego, czy nie ma dla niego jakichś wiadomości.- Jakiś facet z policji nowojorskiej powiedział, że ma coś, co może się wiązać z zabójstwem w motelu - poinformował oficer.- Kiedy?- Co kiedy?- Kiedy do cholery ten facet tu będzie? - warknął Benjamin.- Chyba dzisiaj - odpowiedział oficer.Benjamin rzucił słuchawkę.Wyglądało na to, że ten dzień będzie podobny do kilku tysięcy innych, jakie już przeżył.Zrobił dziurkę w plastikowej pokrywce kubka, podniósł go do ust i zaczął pić.Niedbałe podejście do pracy - niekiedy także jego samego - zawsze go zdumiewało.Ta cholerna wiadomość była dobrym przykładem.Oficer dyżurny nawet się nie pofatygował, by zapisać nazwisko faceta, albo godzinę.Zadzwonił telefon.- Facet z policji nowojorskiej jest tutaj - zameldował oficer.- Dzięki, zaraz tam przyjdę - powiedział Benjamin i odstawił kubek z kawą.Przez chwilę zastanawiał się, czy nie włożyć marynarki, ale zrezygnował, wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.Gliniarz zawsze rozpozna innego gliniarza - mówi stare przysłowie i ten tu nie był żadnym wyjątkiem.Nosił szare, luźne spodnie, koszulkę polo i drogie adidasy.Miał ciemną cerę i muskularne ręce.Benjamin był niemal pewien, że facet nosił pistolet kalibru 0.38 na prawej nodze.Ale zdradzały go przede wszystkim oczy.Gliniarze, dziennikarze i niektórzy pisarze mają podobne oczy - nie nerwowe, ale chwytające wszystko w lot, widzące to, czego większość ludzi nawet się nie domyśla.- Porucznik Benjamin - powiedział, wyciągając rękę.- Guy Markham - odpowiedział mężczyzna, mocno potrząsając ręką Benjamina.- Więc przekazano wiadomość ode mnie.- Tak, przekazano - Benjamin zerknął na oficera dyżurnego, który się lekko uśmiechnął.Puścił rękę Markhama i przeszedł do pokoju.Markham wszedł za nim.Kiedy podeszli do biurka, Benjamin powiedział:- Proszę wziąć sobie krzesło; mam tu kawę i pączka.Otworzył szufladę i wyjął wyszczerbiony biały kubek.- Piję czarną, a pan?- Ja też lubię czarną.Benjamin przestał nalewać, gdy kubek był napełniony do połowy i podał go gościowi; przełamał pączek na dwie mniej więcej równe części i wskazując na jedną z nich powiedział:- Niewiele, ale ze szczerego serca.Markham skinął głową, łyknął nieco kawy i wyjaśnił:- U siebie na Staten Island też znalazłem faceta zabitego w ten sam sposób, jak ci trzej tutaj i nie udało mi się go zidentyfikować.Zanim Benjamin zdążył odpowiedzieć, inny detektyw, z łysiejącą głową, zajrzał do pokoju:- Słyszałeś o tym, że wczoraj wieczorem na drodze nr 60 wysadzono samochód?Benjamin skarcił go wzrokiem.- Mam swoje problemy, Lou.Nie potrzebuję cudzych.- W samochodzie zamontowano bombę z zapalnikiem czasowym - powiedział Lou.- No i?- Nie sposób było zidentyfikować kierowcy, ale numer karoserii pozostał nienaruszony.Samochód został wypożyczony z miejscowej firmy Big AL przez komandora Johna Tulla.- Więc zidentyfikowano kierowcę - zauważył Benjamin.Lou potrząsnął głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]