[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O! Gondola.No to jak? Zak³adamy siê, ¿e wykrêci jakiœ szalony numer i ostatecznie okrêci sobie wszystkich doko³a palca?- Mnie siê wydaje, ¿e raczej powinniœmy siê modliæ o przychylnoœæ Fortuny, a w³aœciwie o b³¹d Marandila.Ma³a trzymiejscowa gondola przycumowa³a do schodz¹cych ku wodzie stopni, ¿eby wzi¹æ na pok³ad jegomoœcia w purpurowym p³aszczu i kapeluszu z czarnym pióropuszem, a nastêpnie zaczê³a wolno przecinaæ toñ jeziora.W tym momencie na twarzy Jakuzziego pojawi³ siê jakiœ senny wyraz; wyj¹³ z kieszeni z³ocony sangwinowy o³óweczek, nakreœli³ nim kilka s³ów na serwetce, odwróci³ j¹ tekstem do do³u i mówi¹c: „Dobra.Mo¿na obstawiaæ.”, przekaza³ o³ówek Almandinowi.Ten równie¿ coœ napisa³ i obaj, nie odzywaj¹c siê do siebie, zaczêli przygl¹daæ siê rozwojowi wypadków.Gondola opisa³a niezupe³nie zamkniêty trójk¹t i wróci³a do schodów, s¹siaduj¹cych z tymi, sk¹d zaczê³a swoj¹ trasê.Miejsce to by³o okupowane przez grupê trêdowatych, okutanych w pasiaste cha³aty - tu ¿ebrali o wsparcie.„Zimny tr¹d” jest chorob¹ œmierteln¹ i nieuleczaln¹, jednak¿e w odró¿nieniu od „gor¹cego” praktycznie nie zakaŸn¹ - mo¿na siê ni¹ zaraziæ tylko zgniataj¹c jeden z tych ma³ych wyprysków, którymi pokryte s¹ twarz i rêce chorego, lub na przyk³ad pij¹c mleko z tego samego kubka.Dlatego chorzy nigdy nie byli usuwani ze skupisk ludnoœci, a khandyjscy hakimianie uwa¿ali ich nawet za szczególnie mi³ych Bogu.Dzieñ po dniu te ¿a³osne postacie owiniête w pasiaste cha³aty, bezg³oœnie domaga³y siê litoœci przechodniów i jakby przypomina³y im: porównajcie to z tym, co siê wam wydaje nieszczêœciem w waszym codziennym ¿yciu.Trêdowaci trwali w takim bezruchu, ¿e wydawa³o siê, i¿ tworz¹ jak¹œ architektoniczn¹ kompozycjê, coœ jakby wymyœlne pacho³ki do cumowania gondol.Dlatego, gdy jedna z tych owiniêtych tkanin¹ postaci wsta³a i, nieco kulej¹c, ruszy³a po schodach, sta³o siê jasne - oto, zaczê³o siê.Trêdowaty wszed³ na górny stopieñ, w jego d³oni pojawi³a siê wyci¹gniêta z rêkawa fioletowa chusteczka.W tej samej chwili grupa gapiów, krêc¹cych siê wokó³ ulicznego sztukmistrza, który ¿onglowa³ trzema sztyletami o jakieœ dwadzieœcia jardów od schodów, rozpad³a siê: dwaj runêli w prawo i w lewo, odcinaj¹c cz³owiekowi w cha³acie drogê ucieczki, a dwaj inni i sam sztukmistrz, chwyciwszy fruwaj¹ce w powietrzu kind¿a³y, rzucili siê wprost ku zdobyczy.Teraz sta³o siê jasne, ¿e cz³owiek ów trochê Ÿle obliczy³ odleg³oœæ: zacz¹³ schodziæ ku wodzie, gdy gondola by³a za daleko - jakieœ piêtnaœcie jardów od brzegu.Zreszt¹, mo¿e by i zd¹¿y³ wskoczyæ do ³ódki i uratowaæ siê, ale przeszkodzi³o tchórzostwo pasa¿era w p³aszczu i kapeluszu, który, widz¹c trzech uzbrojonych przeœladowców, wystraszy³ siê tak mocno, ¿e gondolier, ulegaj¹c jego panicznej gestykulacji, zacz¹³ wios³owaæ do ty³u, porzucaj¹c wspólnika pasa¿era na brzegu.Cz³owiek w cha³acie rozpaczliwie miota³ siê na najni¿szym stopniu schodów - ratunku znik¹d.Po kilku sekundach dopadli go „gapie”.W mgnieniu oka wykrêcili mu rêce na plecy, a „¿ongler” niemal bez zamachu przysoli³ mu w w¹trobê i natychmiast, jednym jakby ruchem, kantem d³oni w szyjê.I ju¿, po wszystkim.„Za ty³ek, i do suki”.Jednak¿e, gdy „trêdowatego” zaczêli wlec ze schodów na nadbrze¿e, doko³a zgromadzi³ siê oburzony t³um: do takiego traktowania chorych ¿ebraków mieszkañcy Umbaru nie byli przyzwyczajeni.Dwaj przypadkowi hakimianie w ¿ó³tych tiubietiejkach pielgrzymów natychmiast zaczêli broniæ „bo¿ego cz³owieka” i awantura zaczyna³a powoli przeradzaæ siê w bójkê.Ludzie Marandila ze wszystkich koñców placu walili - ramiê do przodu - przez gêstniej¹cy t³um do miejsca wydarzeñ, a gdzieœ w oddali ju¿ rozlega³ siê szarpi¹cy nerwy trel policyjnego gwizdka.Cz³owiek w purpurowej pelerynie w tym czasie wysiad³ na brzeg, o trzy pary schodów od miejsca awantury, opuœci³ gondolê i niespiesznie zacz¹³ siê oddalaæ.Z daleka widaæ by³o, ¿e los fa³szywego trêdowatego wcale go nie obchodzi.- No, jak siê panu podoba³ spektakl, drogi mój Jakuzzi?- Wspania³y.Naprawdê w osobie Tangorna straciliœmy znakomitego re¿ysera.W wyrazie twarzy zastêpcy dyrektora do spraw operacyjnych nic siê niby nie zmieni³o, ale Almandii zna³ tego cz³owieka od wielu lat, i dlatego widzia³, ¿e straszliwe napiêcie, w jakim ten przebywa³ przez ostatnie dziesiêæ minut, rozmy³o siê, a w k¹cikach ust pojawi³ siê nawet cieñ triumfuj¹cego uœmiechu.Có¿, to w koñcu i jego zwyciêstwo.Jakuzzi tymczasem zatrzyma³ przechodz¹cego obok kelnera:- Przyjacielu, butelkê nurneñskiego!- Nie boisz siê wystraszyæ Fortuny?- Wcale.Wszystko ju¿ siê dokona³o, i mamy ju¿ Marandila w kieszeni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]