Home HomeRoberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzeniaRoberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzeniaRoberts Nora Marzenia 01 Smiale marzeniaChristopher J. O'Leary, Robert A. Straits, Stephen A. Wandner Job Training Policy In The United States (2004)Stephen King To (rtf)Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika KonfliktAlistair MacLean HMS Ulisses (3)Grafton Sue P jak przestepstwoMc Auley Paul J Czterysta miliardow gwiazd (SCADick Philip K Trzy stygmaty Palmera Eldritcha
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Odpoczniemy – zdecydował Steve.– Nie ma wody w tym piekielnym kraju.Nie ma sensu tak ciągle iść.Nogi mam już tak sztywne, jak dwie lufy strzelb.Nie zrobię ani kroku więcej, choćbym miał przez to stracić życie.Tu, od południa, jest coś w rodzaju ściętego urwiska.Sięga do ramion.Prześpimy się pod nim.- Czy będziemy trzymać wartę, sahibie?- Nie – odparł Clarney.– Jeśli Arabowie poderżną nam gardło we śnie, to tym lepiej.I tak już po nas.Uczyniwszy to pełne optymizmu spostrzeżenie zwalili się bezwładnie na piasek.Yar Ali stał jeszcze, wpatrzony w mylącą wzrok ciemność, zmieniającą usiane gwiazdami niebo w mroczne, pełne cieni studnie.- Coś tam jest na horyzoncie, na południe od nas – mruknął niespokojnie.– Wzgórze? Trudno powiedzieć.Nie ma nawet pewności, że naprawdę coś widać.- Zaczynasz już dostrzegać miraże – rzucił poirytowany Amerykanin.– Kładź się i śpij.I z tymi słowami zasnął.Obudziło go świecące mu prosto w oczy słońce.Pierwszym odczuciem po przebudzeniu było pragnienie.Zwilżył wargi wodą z manierki.Zostało jej jeszcze najwyżej na jeden łyk.Yar Ali spał jeszcze.Steve zbadał wzrokiem południowy horyzont i wzdrygnął się.Kopnął śpiącego Afgańczyka.- Ali, zbudź się! Chyba jednak ci się nie zdawało! Tam jest to twoje wzgórze i, szczerze mówiąc, wygląda dosyć dziwnie.Afgańczyk przebudził się tak, jak budzą się dzikie zwierzęta – całkowicie i w jednej chwili.Jego dłoń sięgała do długiego noża, oczy poszukiwały wroga.Potem popatrzył za wyciągniętą ręką Steve’a i zadrżał.- Allachu, o, Allachu! – zaklinał.– Przybyliśmy do kraju dżinów! To nie wzgórze! To kamienne miasto pośród piasków.Steve skoczył na nogi jak zwolniona nagle stalowa sprężyna.Wstrzymując oddech wpatrywał się w horyzont, po czym wydał z siebie dziki okrzyk.Spod jego stóp zbocze zbiegało w dół, prowadząc ku rozciągającej się na południu równinie.A dalej, na jego oczach, „wzgórze” nabierało kształtów niby unoszący się nad ruchomymi piaskami miraż.Widział potężne wykruszone mury i potężne wieże.Dookoła nich płynął piasek, niby żywe wrażliwe stworzenie usypujący wał wokół ścian, zmiękczający ostre kontury.Nic dziwnego, że na pierwszy rzut oka całość przypominała wzgórze.- Kara – Shehr! – krzyczał dziko Clarney.– Beled – el –Djinn! Miasto śmierci! Więc jednak to nie bajka! Znaleźliśmy je! Wielkie nieba, znaleźliśmy! Chodź, idziemy!Yar Ali pokręcił niepewnie głową i zamruczał pod nosem coś na temat złych dżinów, ruszył jednak w ślad za Amerykaninem.Widok ruin sprawił, że tamten zapomniał o pragnieniu i głodzie, o zmęczeniu, którego nie usunęło kilka godzin snu.Szedł prędko, nie zważając na rosnący upał.W jego oczach płonęła żądza badacza.Bo nie tylko pragnienie zdobycia legendarnego kamienia pchnęło Steve’a Clarneya do narażania życia w tym posępnym pustkowiu – w jego duszy tkwiło uśpione prastare dziedzictwo białego człowiek: pęd do odkrywania wszelkich kryjówek tego świata.I ten pęd rozbudził się pod wpływem dawnych legend.Kroczyli przez równinę oddzielającą pasmo wzgórz od miasta i wydawało się im, że pokruszone mury nabierają wyraźniejszych kształtów, jak gdyby materializowały się z porannego nieba.Miasto zbudowane było z potężnych bloków czarnego kamienia.Nie można było ocenić, jak wysoko sięgają mury, gdyż piasek grubą warstwą przysypał ich podstawę.Gdzieniegdzie ściany runęły, a wyrwy zostały całkowicie pokryte wydmami.Słońce dotarło do zenitu.Nadeszło pragnienie, którego zapał i entuzjazm nie potrafiły stłumić.Steve opanowywał cierpienie.Choć jego wysuszone wargi napuchły, mocno postanowił, że nie tknie resztek wody, póki nie znajdzie się w ruinach.Yar Ali zwilżył usta z manierki i resztą płynu próbował podzielić się z przyjacielem, lecz Clarney pokręcił tylko głową.Sunął naprzód.Dotarli na miejsce w straszliwym popołudniowym upale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •