[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sama teraz nie wiedziała, co jąupaja więcej: pocałunki czy ta jazda zaczarowana?I lecieli dalej, a ciągle borem, borem! Drzewa uciekały w tył całymi pułkami.Znieg szumiał,konie parskały, a oni byli szczęśliwi. Chciałbym do końca świata tak jechać! zawołał Kmicic. Co my czynimy? to grzech! szepnęła Oleńka. Jaki tam grzech! Daj jeszcze grzeszyć. Już nie można.Mitruny już niedaleko.23 Daleko czy blisko wszystko jedno!I Kmicic podniósł się w saniach, wyciągnął ręce do góry i począł krzyczeć, jakoby w pełnejpiersi radości nie mógł pomieścić: Hej ha! hej ha! Hej, a hop! hop! ha! odezwali się towarzysze z tylnych sani. Czego waćpanowie tak pokrzykujecie? pytała panna. A ot tak! z radości! A zakrzyknij no i waćpanna! Hej ha! rozległ się dzwięczny, cieniutki głosik. Mojaż ty królowo! Do nóg ci padnę! Kompania się będą śmieli.Po upojeniu ogarnęła ich wesołość szumna, szalona, jako i jazda była szalona.Kmicic począłśpiewać:Patrzy dziewczyna, patrzy ze dworu,Na bujne pola! Matuś! rycerze idą od boru,Oj, mojaż dola! Córuś, nie patrzaj rączkami oczyZatknij białymi,Bo ci serduszko z piersi wyskoczyNa wojnę z nimi! Kto waćpana wyuczył tak wdzięcznych pieśni? pytała panna Aleksandra. Wojna, Oleńko.W obozie my to sobie z tęskności śpiewali.Dalszą rozmowę przerwało gwałtowne wołanie z tylnych sani: Stój! stój! hej tam stój!Pan Andrzej odwrócił się gniewny i zdziwiony, skąd towarzyszom przyszło do głowy wołać nanich i wstrzymywać, gdy wtem o kilkadziesiąt kroków za saniami dojrzał jezdzca zbliżającego sięco koń wyskoczy. Na Boga! to mój wachmistrz Soroka; coś się musiało tam stać! rzekł pan Andrzej.Tymczasem wachmistrz zbliżywszy się osadził konia tak, że ten aż przysiadł na zadzie, i począłmówić zdyszanym głosem: Panie rotmistrzu!. Co tam, Soroka? Upita się pali; biją się! Jezus Maria! zakrzyknęła Oleńka. Nie bój się waćpanna.Kto się bije? %7łołnierze z mieszczanami.W rynku pożar! Mieszczanie się zasiekli i po prezydium do Ponie-wieża posiali, a jam tu skoczył do waszej miłości.Ledwie tchu mogę złapać.Przez czas tej rozmowy sanie idące z tyłu nadjechały; Kokosiński, Ranicki, Kulwiec-Hippocentaurus, Uhlik, Rekuć i Zend wyskoczywszy na śnieg otoczyli kołem rozmawiających. O co poszło? pytał Kmicic. Mieszczanie nie chcieli obroków dawać ani koniom, ani ludziom, że to asygnacji nie było;żołnierze poczęli gwałtem brać.Oblegliśmy burmistrza i tych, którzy się w rynku zatarasowali.Poczęto ognia dawać i zapaliliśmy dwa domy; teraz gwałt okrutny i we dzwony biją.Oczy Kmicica poczęły świecić gniewem. To i nam trzeba na ratunek! zakrzyknął Kokosiński, Wojsko łyczkowie oprymują! wołał Ranicki, któremu plamy czerwone, białe i ciemne całątwarz zaraz pokryły. Szach, szach! mości panowie!Zend zaśmiał się zupełnie tak, jak śmieje się puszczyk, aż się konie zestraszyły, a Rekuć pod-niósł oczy w górę i piszczał:24 Bij! kto w Boga wierzy! z dymem łyków! Milczeć! huknął Kmicic, aż las odegrzmiał, a stojący najbliżej Zend zatoczył się jak pijany.Nic tam po was! nie potrzeba tam siekaniny! Siadać wszyscy w dwoje sani, mnie jedne zostawić ijechać do Lubicza! Tam czekać, chybabym przysłał po sukurs. Jak to? zaoponował Ranicki.Ale pan Andrzej położył mu rękę pod szyję i tylko oczyma straszniej jeszcze zaświecił. Ni pary z gęby! rzekł groznie.Umilkli; widać się go bali, chociaż tak zwykle byli z nim poufale. Wracaj, Oleńko, do Wodoktów rzekł Kmicic albo jedz po ciotkę Kulwiecównę do Mitru-nów.Ot! i kulig się nie udał.Wiedziałem, że oni tam spokojnie nie usiedzą.Ale zaraz tam będziespokojniej, jeno łbów kilka zleci.Bądz waćpanna zdrowa i spokojna, pilno mi będzie z powrotem.To rzekłszy ucałował jej ręce i otulił w wilczurę; potem siadł do innych sani i zakrzyknął nawoznicę: Do Upity!25ROZDZIAA IVUpłynęło kilka dni, a Kmicic nie wracał, ale za t4 do Wodoktów przyjechało trzech szlachtylaudańskiej na zwiady do panienki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]