[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatni raz!I odkrył oblicze Rotgiera, lecz nagle cofnął się. Zmiejesz się& rzekł ale się strasznie śmiejesz&Trup, WampirJakoż ciało odtajało pod płaszczem, a może od ciepła świec, skutkiem czego poczęłosię rozkładać z naówyczajną szybkością i twarz młodego komtura stała się rzeczywiściestraszną.Spuchłe ogromnie i poczerniałe uszy miały w sobie coś potwornego, sine zaś,wzdęte wargi wykrzywione były jakby uśmiechem.Zygyd zakrył co pręóej tę okropną maskę luóką.Po czym wziął latarnię i wyszedł.W droóe po raz trzeci zbrakło mu oddechu, wró- Zmierćciwszy więc do izby, rzucił się na swe twarde łoże zakonne i przez pewien czas leżał bezruchu.Myślał, że zaśnie, gdy nagle ogarnęło go óiwne uczucie.Oto wydało mu się, żesen nie przyjóie do niego już nigdy, a natomiast jeśli zostanie w tej izbie, to przyjóiezaraz śmierć.Zygyd nie bał się jej.W niezmiernym zmęczeniu i bez naóiei snu wióiał w niejjakiś ogromny wypoczynek, ale nie chciał się jej poddać jeszcze tej nocy, więc siadłszy nałożu, począł mówić: Daj mi czas do jutra.A wtem usłyszał wyraznie jakiś głos szepcący mu do ucha: Wychodz z tej izby.Jutro bęóie za pózno i nie spełnisz tego, coś przyrzekł; wy- Duch, Zmierćchodz z tej izby!y x p a ac oszustwo, kłamstwo, wybieg.y x a r (1296-1346), król Czech od 1310, zginął w bitwie pod Crcy.yródła podają, że byłwtedy niewidomy, a walczył przywiązany do dwóch rycerzy.y x ra (daw.) zadowolony.Krzyżacy 244Komtur, podniósłszy się z trudem, wyszedł.Na blankachy x obwoływały się z naroż-ników straże.Przy kaplicy padał na śnieg żółty blask z okien.W pośrodku, przy kamien-nej studni dwa czarne psy bawiły się, ciągając jakąś szmatę; zresztą na óieóińcu byłopusto i cicho. Więc koniecznie jeszcze tej nocy? mówił Zygyd. Otom utruóon bezmiary, ale idę& Wszyscy śpią.Jurand zmożon męką może także śpi, tylko ja nie zasnę.Idę, idę, bo w izbie śmierć, a jam ci przyrzekł& Ale potem niechże już przyjóie śmierć,skoro nie ma przyjść sen.Ty się tam śmiejesz, a mnie sił brak.Zmiejesz się, toś widać rad.Jeno wióisz, palce mi podrętwiały, moc opuściła dłonie i sam już tego nie dokonam&Dokona służka, która z nią śpi&Tak mówiąc, szedł ociężałym krokiem ku wieży leżącej przy bramie.Tymczasem psy, które bawiły się przy kamiennej studni, przybiegły ku niemu i po-częły się łasić.W jednym z nich Zygyd rozpoznał brytana, który był tak nieodstępnymtowarzyszem Diedericha, iż w zamku mówiono, że służy mu w nocy za poduszkę.Pies, powitawszy komtura, zaszczekał z cicha raz i drugi, po czym zwrócił się ku bramiei począł iść ku niej, jak gdyby odgadywał myśl człowieka.Zygyd znalazł się po chwili przed wąskimi drzwiczkami wieży, które na noc zary-glowywano z zewnątrz.Odsunąwszy rygle, zmacał poręcz schodów, które zaczynały siętuż za drzwiami, i począł iść na górę.Zapomniawszy, z powodu rozbicia myśli, latarniszedł omackiem, stąpając ostrożnie i szukając nogami stopni.Nagle po kilku krokach zatrzymał się, gdyż wyżej, ale tuż nad sobą, usłyszał coś jakbysapanie człowieka albo zwierzęcia.Strach Kto tam?Nie było odpowieói, tylko sapanie stało się szybsze.Zygyd był człowiekiem nieustraszonym; nie bał się śmierci, ale i jego odwaga i pa-nowanie nad sobą wyczerpały się już do dna tej strasznej nocy.Przez głowę przeleciałamu myśl, że drogę zastępuje mu Rotgier, i włosy zjeżyły mu się na głowie, a czoło okryłosię zimnym potem.I cofnął się prawie do samego wyjścia. Kto tam? zapytał zdławionym głosem.Lecz w tej chwili coś pchęło go w piersi z siłą tak straszliwą, że starzec padł zemdlonyna wznak przez otworzone drzwi, nie wydawszy ani jęku.Uczyniła się cisza.Potem z wieży wysunęła się jakaś ciemna postać i chyłkiem poczęłaumykać ku stajniom leżącym obok cekhauzuy x t po lewej stronie óieóińca.Wielki bry-tan Diedericha popęóił za nią w milczeniu.Drugi pies skoczył za nimi również i zniknąłw cieniu muru, ale wkrótce zjawił się znowu ze łbem spuszczonym ku ziemi, biegnącz wolna z powrotem i jakby wietrząc pod ślad tamtych.W ten sposób zbliżył się do le-żącego bez ruchu Zygyda, obwąchał go uważnie i wreszcie, siadłszy przy jego głowie,podniósł paszczę w górę i począły x u wyć.Wycie rozlegało się przez długi czas, napełniając jakby nową żałością i zgrozą tę po-sępną noc.Na koniec zaskrzypiały drzwi ukryte we wnęku wielkiej bramy i na óieóińcuzjawił się odzwierny z halebardąy x v. Móry x w na tego psa! rzekł. Nauczę ja cię wyć po nocy.I nastawiwszy ostrze, chciał pchnąć nim zwierzę, lecz w tej samej chwili ujrzał, iż ktośleży w pobliżu otwartych drzwiczek baszty. rr y x x co to jest?&Pochyliwszy głowę, spojrzał w twarz leżącego człowieka i począł krzyczeć: Bywajy x y ! bywaj! ratunku!Po czym skoczył do bramy i jął targać z całych sił za sznur ówonu.y x a zwieńczenie muru obronnego.y x t c a z (z niem.) arsenał, zbrojownia.y x u cz (daw.) zacząć.y x v a ar óiś popr.: halabardą.y x w r (daw.) zaraza.y x x rr (niem.) Panie Jezuy x y y a (daw.) okrzyk żądający przybycia, zwł.w chwili niebezpieczeństwa.Krzyżacy 245Jakkolwiek Głowaczowi pilno było do Zgorzelic, nie mógł jednakże jechać tak prędko,jakby chciał, albowiem drogi stały się niezmiernie trudne.Po zimie ostrej, po mrozachtęgich i po śniegach tak obfitych, że chowały się pod nimi całe wsie, przyszły wielkie od-Przyroda nieożywionawilże.Luty, wbrew swojej nazwie, nie okazał się bynajmniej lutymy y p
[ Pobierz całość w formacie PDF ]