[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za dużo statków kręci się po Enite i w ujściu” - podsunął mi gorzko Koniec.- „Popsuliby sobie opinię.A tak, załatwią to czysto i bez wyrzutów sumienia.Nikt się nie dowie.”„Nie mogli nas zatrzymać, więc chcą zabić.”„Diament mówi, że to szaleństwo.Chyba wszyscy Wiatromistrze w Zamku pracują nad tym sztormem.Rozchwieją klimat wybrzeża na długie dni.Dlaczego to robią? Czy jesteśmy aż tacy ważni?”„Chyba jednak jesteśmy.Lekceważyli nas dotąd, a teraz przestraszyli się.Pewnie dowiedzieli się też o bibliotece.Drugi Krąg, rozumiesz, Koniec? Nie przyjęliśmy ich reguł.Chcemy własnych.”„Rozumiem.Bez przywilejów dla wybranych i bez ograniczeń z powodu kaprysu.Nie byłoby «błękitnych» i «czarnych».Studiowałbym historię, a nie politykę, tak jak oni chcieli.”„To byłoby piękne.Ale by to stało się rzeczywistością, musimy przeżyć.”Wiatr dął coraz silniej.Zwinięto resztę żagli.Przy sterze tkwili czujnie sternik i bosman.Zapędzono nas pod pokład, do mrocznych, dusznych kajut.Statek dzielnie wspinał się na kolejne fale, by za chwilę zwalić się ciężko w następną morską dolinę.Bardzo starałem się pokazać dobrą formę, lecz niestety, robiło mi się coraz bardziej niedobrze.Trudne, wręcz niemożliwe jest granie roli przywódcy, gdy żołądek uparcie podchodzi do gardła.Jedynym pocieszeniem mógł być tylko fakt, że nie mnie jednemu.Jedynymi, którzy dobrze znosili kołysanie byli: Nocny Śpiewak, który nadal odsypiał działanie narkotyku, Wężownik i, o dziwo, Myszka.Choć ten ostatni był tak przerażony, że zwinął się w kłębek na koi, zamknął oczy i zasłonił uszy rękami, by odgrodzić się od tego, co słyszeli inni - jękliwego trzeszczenia wręg pod naporem szalejącej kipieli.„Kamyk, na Miłosierdzie, nie wymiotuj choć przez chwilę! Przenicujesz się!” - To był Koniec, sam wymęczony do ostatnich granic.„To mają być te dramatyczne przygody na morzu?” - wtrącił się Stalowy.- „Zawsze bardzo lubiłem huśtawkę.ale bardzo.bardzo chciałbym już zejść!”Ale zejść nie było można.Statek, miotany burzą, podskakiwał wściekle niczym narowisty koń.Rzucało nami od ściany do ściany, jak kamyczkami w puszce.Trzymaliśmy się, czego się tylko dało.Koi, słupków podpierających pokład, listew na ścianach, siebie nawzajem.Przysięgałem sobie, że jeśli wyjdę z tego cało, nigdy już nie wsiądę na żaden statek.Nie postawię stopy na łódce, nawet jeśli woda byłaby równa jak stół, bez jednej falki.W pewnej chwili Stalowy i Koniec poderwali głowy.„Nie mamy już masztu.!” - przekazał Stworzyciel ze zgrozą.W następnym momencie kadłubem targnął potworny wstrząs, jakby morska bestia rozrywała statek pazurami.Brzeg koi wyślizgnął mi się z rąk.Wszystko stanęło dęba.Podłoga uciekła spod nóg, wyrżnąłem głową o powałę, a potem rąbnąłem całym ciężarem na deski, wraz z resztą podróżników.Przy czym co najmniej dwójka wylądowała na mnie.Statek uniósł się jeszcze parokrotnie.Lecz coraz łagodniej, jak pozbawiona rozmachu chybotka.Coraz spokojniej, leniwie.Trwaliśmy bez ruchu, niepewni, co właściwie się stało.Jak potem twierdzili zgodnie wszyscy świadkowie, właśnie ten moment, pełen napięcia i oczekiwania, wybrał Nocny Śpiewak, by nareszcie wyjść z letargu.Niewiarygodne, ale (przywiązany do koi) przespał całą tę kotłowaninę i zbudził go dopiero ten ostatni wstrząs.- Przepraszam.? - spytał żałośnie i dziecinnie.- Czy ja umarłem? Czy to jest piekło.? Wypuśćcie mnie! Ja się poprawię!Pierwszy parsknął śmiechem Stalowy, a potem dołączyła do niego reszta, łącznie ze mną, gdy Koniec przekazał mi, co zaszło.Otworzyliśmy drzwi na wąski korytarzyk, a potem klapę prowadzącą na pokład.Wszędzie było wody po kostki, ale sztorm ustał.Na zewnątrz oślepiło nas słońce i przytłoczyło gorąco.Statek był w żałosnym stanie.Złamany tylny maszt, podruzgotane barierki, zerwane reje i ożaglowanie w strzępach.Kolejno pojawiali się na pokładzie wyczerpani członkowie załogi i reszta naszej gromadki.Także Nocny Śpiewak, podtrzymywany przez Srebrzankę i Wężownika.Brakło tylko Wiatru Na Szczycie, lecz i on pojawił się wreszcie - nadal zielonkawy na twarzy.Byliśmy tak zmordowani, że z początku nie dotarła do nas niezwykłość tej sytuacji.Położyłem się na pokładzie, pod gorącymi promieniami słońca, które wyciągały wilgoć z ubrania i powoli docierało do mnie okropne podejrzenie.Coś było nie tak.Burza była, raptem jej nie ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]