[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przed nimi stanął statek powietrzny i miejscowi wsiedli.- Witamy na Kharemough - powiedział Cress po tiamatańsku - gdzie bogowie mówią w sandhi.- Uśmiechnął się do niej.Elsevier zatrzymała następną taksówkę; Nietech za sterami spojrzał na nich z lekkim zdziwieniem, gdy poprosiła o lot do posiadłości KR Aspundtha.Wyciągnęła piękną rękę, pokazując mu noszony na kciuku sygnet z rubinem.Kharemoughi bez słowa odwrócił się do sterów i zaczął okrążać obwód lądowiska.- Co złego z niebem? - spytała Moon, wyglądając przez kopułę taksówki, rozjaśniało się, jutrzenka blakła w świetle dnia.- Zanieczyszczenie przemysłowe - powiedziała spokojnie Elsevier.- “Czy jesteśmy skazani na wieczne powtarzanie błędów naszych przodków? Czy historia jest dziedziczna, czy też wymuszają środowisko?"- Ładnie powiedziane - stwierdził Cress, odwracając się ze swego miejsca obok pilota.- Słowa TJ.- Elsevier odegnała komplement jak komara.- Kharemough był dość dobrze rozwinięty nawet po rozpadnięciu się Starego Imperium.Zachował swój przemysł, choć tak jak wszędzie, odcięcie od międzygwiezdnego handlu wywołało tu wielką biedę.Nauczono się w końcu wyrabiać towary na własne potrzeby, lecz sposobami prymitywniejszymi i znacznie bardziej rozrzutnymi.Po tysiącleciu planeta niemal uległa zniszczeniu, uratowało ją przeniesienie zakładów w kosmos.Teraz jednak stare kłopoty zastąpiły nowe - na razie mniej poważne, lecz kto wie, czym się okażą dla przyszłych pokoleń? Przyczyna i skutek, nie ma przed tym ucieczki.Moon dotknęła tatuażu ukrytego pod emaliowanym kołnierzem, spojrzała na leżące w dole morze zielonych liści.Patrząc w dół, odsunęła się od siedzącego obok Silky'ego.Wiedziała, że obawia się jej dotyku, sama też skrywała wstręt, jaki w niej budził lśniącą obcością.Lecieli nad i przez wąskie pasmo miasta, składającego się przeważnie, jak jej się zdawało, z magazynów i składów wszelkich możliwych rodzajów, które jeszcze nie obudziły się do życia.Innych budynków było mało.Teraz unosili się nad otwartą zalesioną przestrzenią, w której znajdowały się małe parkowe polany z prywatnymi domami.- Elsie, mówiłaś chyba, że jest tu nadal za wielu ludzi, a nie są tak stłoczeni jak wyspiarze.- Są, moja droga - lecz tylu ich pracuje w kosmosie, że mieszkańcy powierzchni mają dla siebie miejsca, ile chcą i na ile ich stać.Gromadzą się wokół takich ośrodków jak ten, który właśnie opuściliśmy.Im kto bogatszy, tym dalej od niego mieszka.KR ma do pokonania kawał drogi.- Jest więc bogaty?- Bogaty? - zachichotała Elsevier.- Och, obrzydliwie bogaty.Wszystko powinno należeć do starszego TJ, został jednak potępiony i pozbawiony pozycji w karze za skandaliczne zachowanie.Jestem pewna, że zrobił to celowo, gardził całym systemem kastowym.W przeciwieństwie do KR, który zawsze popierał status quo.Obaj nawet ze sobą nie rozmawiali.- Dlaczego więc miałby się z nami zobaczyć? - Spytała z niepokojem Moon.- Spotka się z nami, nie bój się.- Na jej twarzy znów pojawił się tajemniczy uśmiech.- Nie myśl o nim źle, to bardzo dobry człowiek, po prostu uznaje inne wartości.- Wszyscy Kharemoughi są nietolerancyjni - powiedział Cress.- Różnią się tylko przedmiotem swej nietolerancji.- KR przybył na pogrzeb TJ i powiedział mi, że wie, iż wszystko, co ma, zawdzięcza jemu.Dodał też, że jeśli będę czegoś potrzebować, wystarczy, jak go poproszę.- Jak zmarł TJ? - zapytała z wahaniem Moon.- Na serce.Przejście przez Czarne Wrota jest wysiłkiem dla ciała człowieka, zwłaszcza serca.Obciążają je także rozczarowania.- Rozejrzała się wokół na zieleń i zakurzoną czerwień pofałdowanego, zalesionego kraju.Nad drzewami wystawały ogromne guzy szarych skał, niby grube, pękate paluchy, do ich szczytów i boków kleiły się ryzykownie domy.- Było to bardzo nagłe.Mam nadzieję, że też zostanę zaskoczona.Znowu opadali, na teren wielkiej posiadłości.Mijali malowidło złożone z klombów wspaniałych kwiatów, krzewów nasiadujących dziwne postacie, kruchych altan otoczonych labiryntami z żywopłotów.Pilot wysadził ich na wybrukowanym tarasie przed głównym budynkiem mającym wielkość hali zebrań.Wszystkie jego obłości, garby i łagodne ściany pokrywały pnącza.Dom miał wiele okien, przeważnie wypełnionych kolorowymi szybami powtarzającymi kształty i barwy wspaniałego ogrodu.Przyglądająca się z podziwem Moon zauważyła, jak zaczynają się otwierać wielkie, pokryte freskami drzwi.- Obywatele, czy mam zaczekać? - Pilot przerzucił rękę przez oparcie swego fotela, patrząc na nich sceptycznie.- To niepotrzebne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]