[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapitan przeniósł wzrok na mapę, pełną kolorowych oznaczeń i symboli naniesionych ołówkiem.- Musimy być gotowi do odparcia ataków na nasze flanki tutaj, tutaj i tutaj - wskazał palcem.Wszyscy pochylili się nad mapą, zasłaniając światło z samotnej lampy.- Odsuńcie się - krzyknął kapitan.Odchylili się w tył, wytężając wzrok, by dostrzec pozycje jednostek i szczegóły terenu.- Pokazuje pan lewą flankę, środek i prawą flankę - odezwał się porucznik Hung tonem, który Czin uznał za bezczelny.- No, no - warknął kapitan.- Widzę, że umiecie czytać mapę! - Czin wolał się nie odzywać.- Odnosimy wspaniałe zwycięstwo - nie dał się zbić z tropu Hung.- Po co mamy się martwić o flanki?- Takie dostaliśmy rozkazy!- Dlaczego wciąż musimy rozpraszać oddziały w ciągu dnia i dokonywać defensywnego zgrupowania na noc? - naciskał dalej Hung.Czin nie uświadamiał sobie tego do tej pory, ale rzeczywiście codziennie było tak samo.Gdy rano zwijali obóz, cztery plutony rozchodziły się jak najdalej od siebie, za to w nocy biwakowały wszystkie razem.- To prawda - poparł go drugi porucznik.- Kiedyś przegrupowywaliśmy się w nocy.Europejczycy o świcie tracili czujność i wtedy uderzaliśmy.- Uśmiechają się wam nocne patrole? - warknął w końcu kapitan i wyzywająco spojrzał każdemu z poruczników w oczy.- Chcecie znowu atakować te bazy, noc po nocy? Walczyć z ich patrolami i narażać się na ostrzał artylerii?Czin aż zadrżał na wspomnienie tych przerażających nocy.Jedynym sposobem na przeżycie ostrzału było tak ciasne okrążenie wroga, by wielkie działa nie mogły strzelać z obawy przed zbombardowaniem własnych oddziałów.- Jest rozkaz - krzyknął kapitan - by każdej nocy tworzyć szyk obronny.Mamy przygotować się do odparcia ataków na trzech z naszych czterech frontów! - Spiorunował ich wzrokiem.Ale porucznikowi Hungowi nawet nie drgnęła powieka.Nie cofnął się - co Czin na jego miejscu zrobiłby odruchowo - w oczekiwaniu na cios.Siedział bez ruchu, co już samo w sobie było niesubordynacją.- Czy to jest dla was dostatecznie jasne? - zapytał kapitan cicho.Hung skinął głową.Czin usiłował zrozumieć, co takiego było jasne dla kapitana i dla Hunga.Poddał się jednak w końcu i spróbował wyciągnąć z tej odprawy najbardziej podstawowe wnioski.Chiny przegrywały wojnę - a nie zwyciężały, jak do tej pory sądził - a zatem powinni być przygotowani na atak ze wszystkich stron.Po reakcji kolegów poznał, że wojskowa dyscyplina zaczyna słabnąć.Ale na jej miejsce powstała jeszcze silniejsza więź - wszechogarniające poczucie strachu.Od tej chwili nie było już mowy o kłótniach.18WŁADYWOSTOK, SYBERIA30 marca, 17.00 GMT (03.00 czasu lokalnego)Tej pierwszej nocy w nowej jednostce - w pierwszej drużynie trzeciego plutonu piechoty Kompanii Alfa trzeciego batalionu Pierwszej Brygady 101 Dywizji Powietrznej - Andre Faulkowi chrapanie nie dawało spać.Leżał na pryczy w baraku, celowo nieogrzewanym, by wszyscy mogli spać w pełnym rynsztunku bojowym.Jak strażacy, musieli być w każdej chwili gotowi do akcji.Ich jednostka przypominała remizę strażacką na terenie zagrożonym pożarami.Dziura w linii do załatania.Desperacka próba zatrzymania ataku na ostatniej linii okopów.Ludzki kit upychany w setki pęknięć przeciekającej zapory.Andre zaburczało głośno w brzuchu.Przeturlał się na plecy jednym ruchem, przekrzywiając sobie mundur.Metalowa prycza zaskrzypiała głośno.Chrapanie rozlegające się z wybrzuszonego posłania nad głową Andre urwało się na chwilę.W przytłumionym świetle wpadającym z dyżurki dostrzegł, że w górnej pryczy brakuje kilku metalowych prętów.Materac wyłaził przez puste miejsca jak dętka w zdartej oponie.Andre westchnął, wypuszczając z ust kłąb mgły.Razem z nim do plutonu kawalerii powietrznej przydzielono jeszcze dziewięciu nowych chłopaków.Dziesięciu nowych na oddział liczący raptem trzydziestu trzech żołnierzy.Dawało to jedną trzecią.no, prawie jedną trzecią składu.Trzydzieści procent.Takie były widoki na zranienie albo śmierć w okresie mniej więcej sześciu tygodni walk, pomyślał Andre, choć może nawet większe, ponieważ nie wiedział, które z kolei uzupełnienie stanowiła jego grupa.W żołądku go paliło.Co ja, u diabła, tu robią? - pomyślał.W dyżurce zadzwonił telefon.Terkot starego aparatu odbił się od ścian baraku.Andre skupił uwagę na telefonie.Ktoś podniósł słuchawkę, gdy tylko rozległ się drugi sygnał.Odległy głos oficera dyżurnego ucichł nagle i rozległ się stukot odkładanej słuchawki.W ciągu kolejnych sekund wyczekiwania Andre słyszał każde sapnięcie, każde westchnienie i kaszel dwóch tuzinów śpiących mężczyzn.Usłyszał także szum rozrusznika turbiny helikoptera.Drzwi otworzyły się z hukiem i Andre omal nie podskoczył.Migotanie jarzeniówek obwieściło koniec snu.- Wstawać! Akcja! - żołnierze zaczęli, wzdychając, zwlekać się z prycz.Ale żaden nie był na nogach szybciej niż Andre - przerażony siedemnastoletni chłopiec.Na lądowisku dla helikopterów lodowate, nocne powietrze mieliły śmigła czterdziestu rotorów.W hałasie silników, w jaskrawym świetle lamp Andre i jego drużyna przedzierali się przez sztuczny wiatr do swojej maszyny.Każdy niósł na plecach ponad pięćdziesięcio-kilogramowy ciężar.W powietrzu roiło się od podświetlonych od dołu blackhawków, wypełnionych żołnierzami.- Atak powietrzny - przekrzyczał ktoś hałas.W odpowiedzi rozległo się słabe: “W górę!”.Odzew nie był szczególnie entuzjastyczny.W oddziale Andre nikt nie podchwycił okrzyku bojowego.Wdrapywali się przez szerokie drzwi do wnętrza białego helikoptera.Wokół widać było mnóstwo kolorowych światełek i błyskających lamp umieszczonych na ogonach innych maszyn.Do akcji skierowano cały batalion plus ogromne helikoptery transportowe, pod które podwieszono sieci pełne skrzynek z amunicją.Andre był ostatni w kolejce do wejścia.Podświadomie pochylił głowę pod wolno obracającymi się łopatami.Poruszane śmigłami syberyjskie powietrze ziębiło jak lodowaty prysznic; prawie nic nie widział załzawionymi oczami.Dowódca drużyny sierżant Moncreif, stojący w rozsuwanych drzwiach, chwycił karabin Andre, upewnił się, że jest zabezpieczony, po czym oddał mu broń i klepnął chłopaka w hełm.Koledzy wciągnęli Andre do środka i członek załogi śmigłowca zatrzasnął drzwi, odcinając drużynę od wzbudzonej łopatami wichury.Andre rzucił plecak na podłogę, przeciągnął go przez zatłoczone wnętrze maszyny pod tylną ścianę i przyciągnął do siebie.Mięśnie brzucha skurczyły mu się boleśnie od mocnego uścisku; zgiął plecy i wziął głęboki oddech.Zęby mu szczękały od przejmującego chłodu.Wibracja silników przez opancerzony kadłub docierała wprost do bolących wnętrzności chłopaka.Maszyna poderwała się w powietrze z głębokim przechyłem na dziób i gwałtownie ruszyła do przodu.Nagłe przyspieszenie przyprawiło Andre o mdłości.Za oszronionymi oknami blackhawka zrobiło się ciemno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]