[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Machnąłem ręką Mortonowi i z trudem wdrapałem się na górę.Szpakowata broda, zreumatyzowane oblicze, czerwone oczka, zmarszczki i przygarbiająca mnie uprząż pod ubraniem, dzięki czemu miałem wspaniały widok na własne buty.Aha, i jeszcze pokryte wątrobianymi plamami dłonie.Faktycznie, mieli dobrego charakteryzatora.Wysiedliśmy na małej stacyjce, przy której stała solidna, czarna limuzyna.Na nasz widok wysiadł z niej kierowca i przytrzymując drzwi spytał Neebe:- Prowadziłaś już taki wóz?- Jasne.Dwustuwatowy lasher, doskonale się nim jeździ.- Podkręciłem go do trzydziestu trzech tysięcy, więc energii wystarczy.Generator, jakby co, jest przy przednich kołach, ale nie powinien być potrzebny.Z dodatkowym żyroskopem, praktycznie niewywracalny.Życzę szczęścia!Wsiedliśmy, Neebe uruchomiła całe to ustrojstwo i przeciążenie wgniotło mnie w fotel.Wystartowaliśmy jak myśliwiec.Na szczęście droga była idealnie prosta.- Zwolnię przed rogatką - stwierdziła.- Ciekawe, ile to pudło wyciąga?- Mnie to nie ciekawi - odparłem, widząc za oknem zlewający się w jedną smugę krajobraz.- Znam ciekawsze sposoby popełnienia samobójstwa, a na dodatek mam jeszcze coś do zrobienia.Roześmiała się, ale zwolniła.Ocknąłem się, gdy zwolniliśmy.Potem był łagodny zakręt i rogatka, czyli szlaban zrobiony z belki ustawionej w poprzek drogi.- Co to za blokowanie drogi, półgłówki? - zapiałem falsetem przez okno.- Spokojnie, dziadku, bo ci omega wysiądzie - odparł gruby kapitan oparty o rzeczoną belkę i dłubiący w zębach.Pewnie wspominał właśnie znakomitego hotpupa.-Dokąd wain tak pilno?- Jesteś tak głupi, jak wyglądasz, czy może pozory mylą i jeszcze głupszy? Nie słyszałeś, co gadał ten wasz gównodrący czy jak mu tam? Pracownicy komunalni mają dziś wrócić do pracy.Jestem inżynierem-elektrykiem i jak nie chcesz srać po ciemku i chlać ciepłego piwa, to lepiej przestań zadawać głupie pytania i usuń to drzewo z drogi.- Patrzcie go, cholera, jaki pracowity się znalazł - parsknął, ale dał znak dwóm podoficerom, aby podnieśli szlaban.Pogroziłem mu laską, z satysfakcją odnotowując, że nigdzie nie było żadnego szeregowego.Ciekawe, jak podobała się kadrze ta okazja, by wziąć się wreszcie do roboty.Minęliśmy zakręt, wjechaliśmy do miasta.Neebe zatrzymała się przy budce telefonicznej, wysiadłem zatem i pognałem do telefonu.Całkiem żwawo zresztą, jak na zreumatyzowanego siedemdziesięciolatka.- Jesteś w mieście? - przywitał mnie Stirner.- A gdzie?- W takim razie spotkamy się przy wejściu.- Do czego?- Do pomieszczeń zajmowanych przez Marka Czwartego na placu jego imienia, a niby gdzie indziej?Faktycznie, bo i gdzie miałby być.Sądziłem, że to tylko pomnik, ale pewnie pod nim była rezydencja starego robota.Wsiadłem do wozu i ruszyliśmy z piskiem opon.Zabrałem się za zdejmowanie charakteryzacji, od uprzęży zaczynając.Brodę zostawiłem na wypadek, gdybyśmy spotkali jeszcze jakiś patrol.Faktycznie spotkaliśmy, ale nas nie zaczepili, niemniej i tak zrobili na mnie wrażenie.Korzystając z tego, że sierżant zagapił się na nas, dwóch ostatnich w szyku żołnierzy prysnęło, znikając błyskawicznie w otwartych drzwiach budynku, które natychmiast ktoś za nimi zamknął.Ślicznie! Szeregi dezerterów rosły nieustannie, a jak tak dalej pójdzie, to Zennorowi naprawdę zostaną tylko szarże, a z taką armią nie wygrywa się wojen.Podjechaliśmy na plac, gdzie Stirner podziwiał już pomnik, toteż zdjąłem ostatnie owłosienie i wysiadłem.- Chciałbym iść z tobą - westchnął Stirner.- Ja też - dodała Neebe.- Ale nie zostaliśmy zaproszeni, więc nie będziemy się narzucać.- Jak tam się wchodzi?- Przez to.- Stirner wskazał na drzwi z brązu w tylnej ścianie cokołu.- Masz klucz?Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni.- Naturalnie, że nie mam.Nie są zamknięte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]