[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie - odparł krótko panicz Franciszek.Nagle jed-nak uprzytomnił sobie, że zabrzmiało to dziwnie, i dodał:- Bagaż wyśle się pózniej.Przewoznik nie był jednak ciekaw ani nas, ani na-szych problemów.Splunął pod nogi, odwrócił się na pię-cie i ruszył ku przystani.Nagle, po ciasnocie labiryntuulic, otworzyła się przede mną Tamiza - wielka, rozlana,383niezasłonięta już żadnymi budowlami.Trwał właśnieprzypływ: brunatne wody zalewały bagna, zmywającślady ptasich i ludzkich stóp.Na rzece tętniło życie.Wzdłuż całego brzegu przypływały i odpływały łodziepełne ludzi.Teraz dobrze było widać statki stojące nakotwicy - zdumiała mnie różnorodność ich rozmiarów ikonstrukcji.Wąskie dzioby i smukłe linie mniejszychjednostek obiecywały szybką podróż.Spłaszczone dzio-by i pękate kadłuby wielkich statków handlowych - tych,które przywoziły cenne skarby z Indii: złoto, jedwabie,korzenie - świadczyły o ich stateczności przy pokonywa-niu fal i odporności na sztormy, które wieją wokół Przy-lądka Dobrej Nadziei.Wpływał właśnie do portu takistatek z Indii, o burtach pomalowanych na czerwono izłoto: dobił do południowego brzegu portu, a jego białeżagle zwijały się pomału, trzepocząc jak skrzydła znużo-nego lotem motyla.Ciekawe, jakie przywiózł wspaniało-ści - może prawdziwe diamenty albo jedwab podobny dotego, z którego uszyta była moja nowa suknia?Coś chlusnęło na lewo od nas: przez okno jednego zwysuniętych nad rzekę budynków ktoś opróżnił nocnik.584Nabrzeże cuchnęło rynsztokiem, ale przypływ niósł zesobą świeższą woń - woń omiatanych wiatrem przestrze-ni ujścia rzeki i otwartego morza.Kamienny pas przysta-ni połyskiwał w słabym porannym słońcu mnóstwemrybich łusek.Płatek śniegu zawisł w powietrzu niczympuch dmuchawca, zanim opadł na ziemię.Przewoznik zeskoczył do swojej łódki i wyciągnął rę-kę, by pomóc wsiąść hrabinie.- A więc to już.- Janek odwrócił się do nas.- Czassię pożegnać.Czy kiedykolwiek zdołam się wam od-wdzięczyć?- Nigdy, drogi przyjacielu - szeroko uśmiechnął sięPedro.- Pozostaniesz już na wieczność naszym dłużni-kiem.Janek ujął jego prawicę i mocno, serdecznie nią po-trząsnął.- Nie wyobrażam sobie, komu chętniej pozostałbymdłużny niż wam czworgu.Mam nadzieję, że jeszcze sięspotkamy, Pedro - może kiedy przyjedziesz do Amerykina gościnne występy.- Może - rzekł Pedro z zadowoleniem, wzruszającramionami.385- A ty, paniczu Franciszku, posłuchaj rady starej ko-biety i trzymaj się z dala od kłopotów! - powiedział Ja-nek, ściskając mocno dłoń przyjaciela.- Niech się stara kobieta zanadto nie przejmuje, bo toniezdrowo - odparł panicz Franciszek.Uniósł do ust dłoń Janka i ucałował ją, na co Janek ześmiechem wyrwał rękę.- Panno Elżbieto.- Janek niepewnie zwrócił się kuukochanej.- Lizi.Panienka Elżbieta nic nie mówiła, tylko wpatrywałasię w jego twarz.W kąciku jej oczu dostrzegłam łzy, aleuśmiechała się dzielnie.- Cóż tu mówić? - wymamrotał Janek.- Znasz mojeżyczenia, moje nadzieje.Skinęła głową.- Znam.Do widzenia.Napisz jak najprędzej.- Obiecuję.Zaopiekuj się, proszę, moim sercem, zo-stawiam je pod twoją kuratelą.- A ty opiekuj się moim, Janku.Bardzo niechętnie uwolnił jej rękę z uścisku.- A teraz moja Kicia.- Odwrócił się do mnie bez te-go skrępowania, które naznaczyło jego pożegnanie z pa-nienką Elżbietą, i zamknął mnie w braterskim uścisku.-386Martwię się o ciebie, Kiciu.Nie zaznam spokoju, jeślinie będziesz do mnie często pisać i meldować, jak sięmasz.Pamiętaj: gdybyś kiedyś potrzebowała przyjaciela,a nawet domu, czeka on na ciebie w Filadelfii.Odwzajemniłam jego uścisk.- Dzięki, zapamiętam to sobie.Pożegnawszy mnie, Janek zwinnie zeskoczył do łódki,ku zdumieniu przewoznika, który przez cały czas czekałcierpliwie, by pomóc damie.- Na Potomaka ! - zarządził panicz Franciszek, rzu-cając wioślarzowi monetę.Przewoznik zasalutował i chwycił wiosła.Staliśmy weczwórkę ramię w ramię, machając ustrojonej w kapelusikpostaci, aż do chwili gdy łódka zniknęła nam z oczu zakadłubem pierwszego z cumujących statków.Panicz Franciszek i panienka Elżbieta wysadzili nas zpowozu na Auczniczej, aby nie budzić sensacji karetązajeżdżającą pod tylne wejście teatru.Ledwie dotknęłamstopami ziemi, ogarnęła mnie czarna wizja tego, czegosię mogę spodziewać po powrocie do Drury Lane.387- Co mówiono w teatrze o włamaniu? - spytałam Pe-dra.- I jak się ma Caleb?- Wraca do siebie, chociaż skarży się na straszny bólgłowy - odrzekł, rozglądając się czujnie po ulicy, czy niktnas nie widzi.- Wiadomość o napadzie bandy Billy'egonapędziła wszystkim strachu o ciebie, chyba się domy-ślasz - dodał, biorąc mnie za rękę, gdy skręciliśmy wulicę Russella.- Pani Reid odetchnęła z ulgą, jak jej po-wiedziałem, że schroniłaś się na noc w domu przyjaciół-ki.Nic się nie martw, Kiciu: mam dla ciebie dobrą nowi-nę.- Jaką?Zimny wiatr podwiewał mi spódnicę - doceniłam na-gle dobrodziejstwo wełnianych pończoch.- Złapali Billy'ego.Nocny patrol dorwał go zaraz powyjściu z teatru.Już nie musisz bać się Pryszcza.- Naprawdę?- Słowo daję.- To wspaniale!Kamień spadł mi z serca i poczułam się tak, jakbymnagle urosła o pięć centymetrów: nie tylko zdołaliśmybezpiecznie odprawić Janka, ale i mój wróg nie może już namnie dybać! Teraz grozi mu stryczek albo w najlepszym388razie zesłanie na drugi koniec świata.Skręciliśmy w podwórko przed wejściem dla aktorów.Na widok domu zaczęłam biec.- Szybciej! - ponagliłam Pedra.- Trzeba to natych-miast uczcić filiżanką czegoś gorącego w JaskółczymGniezdzie!- Nie tak prędko, panienko.Czyjaś dłoń spoczęła ciężko na moim ramieniu, za-trzymując mnie w miejscu.- Puśćcie ją! - zaprotestował Pedro, podbiegając mina pomoc, ale został odepchnięty.- Chcesz, żebym ciebie też aresztował, czarnulku?Lepiej trzymaj się z dala.- Aresztował? - wyjąkałam zdumiona, podnoszącoczy na tego, kto mnie trzymał.Był to konstabl Lennox zAuczniczej, który niedawno odwiedził rezydencję przyplacu Grosvenor, a wcześniej zrewidował pokój Janka.-A co ja niby takiego zrobiłam?- Sama panna wiesz najlepiej.Aresztuję cię pod za-rzutem złodziejstwa.- Złodziejstwa? Jakiego znów złodziejstwa?389- Nie udawaj przede mną niewiniątka, moja panno.Wiemy, że przewodniczysz bandzie kieszonkowcówokradających widzów w teatrze.Mój informator, a twójwspólnik, siedzi już u nas pod kluczem.Wszystko namwyśpiewał.Okazał się bardzo chętny do współpracy.- Kiedy ja.Ja wcale nie.- dukałam bezradnie, roz-paczliwie spoglądając na Pedra, jakby on mógł zakoń-czyć ten koszmar.- Wszystko wyjaśnisz na posterunku, moja panno -rzekł konstabl z ważną miną i nie puszczając mojegoramienia, ruszył marszowym krokiem w stronę magistra-tu.- Pedro! - krzyknęłam przez ramię.- Biegnij zarazpo Lizi!- Nic się nie martw, Kiciu, już lecę! - odkrzyknąłPedro i minął nas, pędząc na plac Grosvenor.- Niezle się zabawiasz, moja panno! - burknął kon-stabl i potrząsnął mnie za ramię, patrząc z przyganą namój wytworny strój
[ Pobierz całość w formacie PDF ]