Home Homeduncan przeznaczenie mieczaRice Anne Dar wilkaDeaver Jeffery Dar jezykowDuncan Dave Siódmy Miecz 3 Przeznaczenie MieczaDuncan Dave Przeznaczenie miecza (SCAN dal (2)Deaver Jeffery Kolekcjoner kosciHoward Robert E Conan z Cimmerii (SCAN dal 994)Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Delfiny z PernStanislaw Lem Glos PanaPhilip K. Dick Transmigracja Timothyego Archera
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bibliotekag2.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Nadzwyczajne umiejętności, znajomość pokładu, pewność, że ma przed sobą wrogów, a nie przyjaciół, oraz sama postura i siła czyniły go niepokonanym.Najlepszego wojownika na Świecie wspomagał protegowany, prawie Szósty.To nie była walka, tyl­ko rzeź.Piraci mieli przewagę liczebną, ale szermierze przewyż­szali ich klasą.- Cztery!- Siedem!- Trzy! - wrzasnął jakiś głos.Zaraz po nim rozległo się charczenie i ostry śmiech Nnanjiego.Piraci cofnęli się.Przez chwilę krąg uzbrojonych męż­czyzn stał naprzeciwko dwóch szermierzy, a między nimi leża­ło pięć ciał.Jeden z rannych krzyczał.- No chodźcie! - prowokował Nnanji.Ruszyli.Co najmniej sześciu.Popełnili błąd.Zaczęli przeszka­dzać sobie nawzajem, potykać się o trupy, natomiast mentor i pro­tegowany stali plecami do relingu.Wypad.Przekleństwo.Pchnię­cie.Wrzask.- Siedem!- Cztery!Nagle piraci rzucili się do ucieczki, a szermierze popędzili za nimi jak lwy za chrześcijanami.Jakaś dłoń chwyciła Walliego za kostkę.Siódmy zachwiał się, ciął mieczem i pobiegł dalej.Wal­cząc, utorował sobie drogę w dół po schodach.Wtem blask pier­ścienia oświetlił ludzi wdrapujących się na reling.- Stój! - wy sapał Wallie.- Niech uciekają.Wiatr owiewający spoconą skórę był zimny jak śmierć.Nnanji zatrzymał się i otarł twarz ramieniem.- Niezła zabawa - powiedział.- Kłopot w naszym zawodzie polega na tym, bracie, że jest za dużo ćwiczeń, a za mało akcji.W tym momencie drzwi nadbudówki zamknęły się z trzas­kiem.Piraci opuścili pokład, ale na dole czekali inni.Wallie ruszył przed siebie, uważnie sprawdzając, czy za szalupami nie ma zasadzek.Wychylił się przez poręcz i zobaczył kilka łodzi.- Zaczekajcie na rannych! - krzyknął.Odpowiedział mu chór przekleństw.- Jestem szermierzem siódmej rangi.Przysięgam na swój miecz, że nie będzie żadnych podstępów.Oddamy wam rannych.Ilu ludzi się schowało?Okrzyki były pomieszane i niezrozumiałe.Szermierz kopnął w drzwi nadbudówki dziobowej.- Słyszycie mnie?Cisza.Wallie pchnął drzwi i odskoczył w bok.Miał przed so­bą całkowitą ciemność.Nie potrzebował wiedzy Shonsu, by zda­wać sobie sprawę, że na tle nieba stanowi doskonały cel.Powtórzył obietnicę, że jeśli napastnicy wyjdą, będą mogli spokojnie odpłynąć.Jedynymi dźwiękami była stłumiona wrza­wa dobiegająca z nadbudówki rufowej, jęki rannych i pluskanie wody o kadłub.- Weźmiemy was głodem!Żadnej reakcji.- Powiedziałem, że możecie odpłynąć.Ale pod warunkiem, że sami wyjdziecie.Cisza.- Jestem szermierzem! - ryknął Wallie.Usłyszał desperację w swoim głosie.Miał nadzieję, że piraci również.- Za minutę zjawią się tu żeglarze.Pospieszcie się!- Z mieczami? - zapytał jakiś głos ze środka.- Tak.Przyrzekam.Nnanji zamruczał gniewnie.- Uważaj na łodzie! - warknął mentor.- Idę! - zawołał kobiecy głos.Ciemna postać puściła się biegiem w stronę burty.Nnanji chwycił ją za ramię wolną ręką.- Ile was jeszcze jest?- Czworo.W tym momencie nadbiegli członkowie załogi; ktoś wydostał się przez okno i odblokował drzwi rufówki.Wallie musiał stawić czoło nowemu zagrożeniu, obronić wrogów przed swoimi przy­jaciółmi.Tomiyano zaatakowałby napastników sztyletem, gdyby Nnanji go nie powstrzymał.Kapitan szalał z wściekłości i krzy­czał, że piraci powinni umrzeć.W końcu Wallie złapał go za nadgarstek i ryknął:- Są żeglarzami! Połowa z nich to kobiety.W łodziach siedzą dzieci! Jak twój dziadek zdobył Szafir?Cios okazał się celny.Trzeci umilkł.Ostatni piraci wskoczyli do łodzi.W tym momencie zza rufy dobiegł głośny plusk.Wallie popędził w tamtą stronę, mając nadzieję, że wyrzucony nieszczęś­nik był martwy.Niewiele brakowało, a musiałby użyć miecza, że­by obronić trzech rannych przed żeglarzami.Oprócz ognia Rzeczni Ludzie najbardziej nienawidzili piratów.Rannych opatrzono i wsadzono do ostatniej łodzi.Zmęczony Wallie oparł się o reling.Na ramieniu i piersi zasychała mu krew.Czuł tępe pulsowanie w nodze.Patrzył, jak oddala się mała ża­łosna flotylla, i gardził barbarzyńskim Światem.Bez przerwy trwała tu nie kończąca się, okrutna gra.Gdyby atak się powiódł, rano Szafir nadal byłby statkiem handlowym, ale miałby nowe­go właściciela.Brota i jej rodzina staliby się pokarmem dla ryb, chyba że darowano by im życie.W takim wypadku to oni sie­dzieliby teraz w łodziach, z mieczami lub bez, bezdomni rzecz­ni włóczędzy i potencjalni piraci.Rozpaloną twarz chłodził wiatr.Chmury odsłoniły Boga Snów.Zrobiło się jaśniej.- Myślę, że załatwiłem czterech i raniłem jednego - powie­dział Nnanji.- W takim razie ty masz trzech zabitych i dwóch rannych, zgadza się?- Nie liczyłem.Z ciemności wybiegła Thana i zarzuciła Nnanjiemu ramiona na szyję.Walliego chwyciła w objęcia szlochająca Brota.Klepa­no go po plecach, ściskano dłoń, śmiano się i wiwatowano.W osłupienie wprawił go Tomiyano.Uściskał Siódmego i burkli-wie przeprosił za wszystko.Szermierze byli bohaterami.W końcu Wallie wymknął się z tłumu, wszedł po schodach do nadbudówki na dziobie i oparł się o kabestan.Dopiero wtedy za­czął drżeć.Tam znalazła go Jja.Otoczyła ukochanego ramieniem.- Co się stało? Jesteś ranny? Mężczyzna trząsł się coraz bardziej.- Nie.Stoczył zwykłą rzeczną potyczkę, a miał jeszcze odebrać czar­noksiężnikom siedem miast.Ile krwi? Ilu zabitych?- Wykonałeś swój obowiązek, kochany - szepnęła Jja, wyczu­wając jego nastrój.- Spełniłeś wolę bogów.- Ale nie muszę być zadowolony, prawda?W czasie bitwy na świętej wyspie dopuścił do głosu krwiożerczość Shonsu.Tym razem Wallie panował nad sytuacją i wcale mu się to nie podobało.- Prawda, ale trzeba było to zrobić.Oni są twoimi przyjaciół­mi, przyjaciółmi Walliego.Bardzo rzadko tak do niego mówiła.Tylko kiedy się kochali.Wallie uściskał mocno niewolnicę i ukrył twarz w jej włosach.Tak, teraz zostaną przyjaciółmi.Na głównym pokładzie toczy­ło się przyjęcie.Ktoś wylał wino na głowę Nnanjiego.Deszcz zaczął kapać Walliemu na plecy, przyprawiając go o jeszcze silniejsze dreszcze.Żeglarze wołali, żeby przyszedł i napił się z nimi.Piraci zginęli, żeby mogło się spełnić boskie polecenie.Siód­my zdobył armię.Morderca!Księga piąta:Jak miecz uratował szermierza1Następnego ranka, gdy Nnanji uczył fechtunku Matarro, Tomiyano podszedł do Shonsu z kwaśnym uśmiechem na twarzy, Przyniósł dwa florety.Ta deklaracja poddaństwa tylko potwier­dziła domysły Walliego.Od tej pory Szafir znajdował się pod je­go komendą.Rodzina już wcześniej miewała starcia z piratami, ale nigdy równie groźnych.W dodatku tym razem nie poniosła żadnych strat.Żeglarze przejrzeli na oczy i postanowili współpra­cować z szermierzami, zwłaszcza że byli im szczerze wdzięczni.Już nie zamierzali straszyć pasażerów wysadzeniem na brzeg.Na­wet gburowaty kapitan wyraźnie odtajał.Dwa dni później, zaznajomiony przez Walliego z kilkoma pod­stępnymi sztuczkami oraz niedociągnięciami Nnanjiego, Tomiyano sprawił adeptowi solidne lanie, ku jego wielkiemu zaskocze­niu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •