[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadzwyczajne umiejętności, znajomość pokładu, pewność, że ma przed sobą wrogów, a nie przyjaciół, oraz sama postura i siła czyniły go niepokonanym.Najlepszego wojownika na Świecie wspomagał protegowany, prawie Szósty.To nie była walka, tylko rzeź.Piraci mieli przewagę liczebną, ale szermierze przewyższali ich klasą.- Cztery!- Siedem!- Trzy! - wrzasnął jakiś głos.Zaraz po nim rozległo się charczenie i ostry śmiech Nnanjiego.Piraci cofnęli się.Przez chwilę krąg uzbrojonych mężczyzn stał naprzeciwko dwóch szermierzy, a między nimi leżało pięć ciał.Jeden z rannych krzyczał.- No chodźcie! - prowokował Nnanji.Ruszyli.Co najmniej sześciu.Popełnili błąd.Zaczęli przeszkadzać sobie nawzajem, potykać się o trupy, natomiast mentor i protegowany stali plecami do relingu.Wypad.Przekleństwo.Pchnięcie.Wrzask.- Siedem!- Cztery!Nagle piraci rzucili się do ucieczki, a szermierze popędzili za nimi jak lwy za chrześcijanami.Jakaś dłoń chwyciła Walliego za kostkę.Siódmy zachwiał się, ciął mieczem i pobiegł dalej.Walcząc, utorował sobie drogę w dół po schodach.Wtem blask pierścienia oświetlił ludzi wdrapujących się na reling.- Stój! - wy sapał Wallie.- Niech uciekają.Wiatr owiewający spoconą skórę był zimny jak śmierć.Nnanji zatrzymał się i otarł twarz ramieniem.- Niezła zabawa - powiedział.- Kłopot w naszym zawodzie polega na tym, bracie, że jest za dużo ćwiczeń, a za mało akcji.W tym momencie drzwi nadbudówki zamknęły się z trzaskiem.Piraci opuścili pokład, ale na dole czekali inni.Wallie ruszył przed siebie, uważnie sprawdzając, czy za szalupami nie ma zasadzek.Wychylił się przez poręcz i zobaczył kilka łodzi.- Zaczekajcie na rannych! - krzyknął.Odpowiedział mu chór przekleństw.- Jestem szermierzem siódmej rangi.Przysięgam na swój miecz, że nie będzie żadnych podstępów.Oddamy wam rannych.Ilu ludzi się schowało?Okrzyki były pomieszane i niezrozumiałe.Szermierz kopnął w drzwi nadbudówki dziobowej.- Słyszycie mnie?Cisza.Wallie pchnął drzwi i odskoczył w bok.Miał przed sobą całkowitą ciemność.Nie potrzebował wiedzy Shonsu, by zdawać sobie sprawę, że na tle nieba stanowi doskonały cel.Powtórzył obietnicę, że jeśli napastnicy wyjdą, będą mogli spokojnie odpłynąć.Jedynymi dźwiękami była stłumiona wrzawa dobiegająca z nadbudówki rufowej, jęki rannych i pluskanie wody o kadłub.- Weźmiemy was głodem!Żadnej reakcji.- Powiedziałem, że możecie odpłynąć.Ale pod warunkiem, że sami wyjdziecie.Cisza.- Jestem szermierzem! - ryknął Wallie.Usłyszał desperację w swoim głosie.Miał nadzieję, że piraci również.- Za minutę zjawią się tu żeglarze.Pospieszcie się!- Z mieczami? - zapytał jakiś głos ze środka.- Tak.Przyrzekam.Nnanji zamruczał gniewnie.- Uważaj na łodzie! - warknął mentor.- Idę! - zawołał kobiecy głos.Ciemna postać puściła się biegiem w stronę burty.Nnanji chwycił ją za ramię wolną ręką.- Ile was jeszcze jest?- Czworo.W tym momencie nadbiegli członkowie załogi; ktoś wydostał się przez okno i odblokował drzwi rufówki.Wallie musiał stawić czoło nowemu zagrożeniu, obronić wrogów przed swoimi przyjaciółmi.Tomiyano zaatakowałby napastników sztyletem, gdyby Nnanji go nie powstrzymał.Kapitan szalał z wściekłości i krzyczał, że piraci powinni umrzeć.W końcu Wallie złapał go za nadgarstek i ryknął:- Są żeglarzami! Połowa z nich to kobiety.W łodziach siedzą dzieci! Jak twój dziadek zdobył Szafir?Cios okazał się celny.Trzeci umilkł.Ostatni piraci wskoczyli do łodzi.W tym momencie zza rufy dobiegł głośny plusk.Wallie popędził w tamtą stronę, mając nadzieję, że wyrzucony nieszczęśnik był martwy.Niewiele brakowało, a musiałby użyć miecza, żeby obronić trzech rannych przed żeglarzami.Oprócz ognia Rzeczni Ludzie najbardziej nienawidzili piratów.Rannych opatrzono i wsadzono do ostatniej łodzi.Zmęczony Wallie oparł się o reling.Na ramieniu i piersi zasychała mu krew.Czuł tępe pulsowanie w nodze.Patrzył, jak oddala się mała żałosna flotylla, i gardził barbarzyńskim Światem.Bez przerwy trwała tu nie kończąca się, okrutna gra.Gdyby atak się powiódł, rano Szafir nadal byłby statkiem handlowym, ale miałby nowego właściciela.Brota i jej rodzina staliby się pokarmem dla ryb, chyba że darowano by im życie.W takim wypadku to oni siedzieliby teraz w łodziach, z mieczami lub bez, bezdomni rzeczni włóczędzy i potencjalni piraci.Rozpaloną twarz chłodził wiatr.Chmury odsłoniły Boga Snów.Zrobiło się jaśniej.- Myślę, że załatwiłem czterech i raniłem jednego - powiedział Nnanji.- W takim razie ty masz trzech zabitych i dwóch rannych, zgadza się?- Nie liczyłem.Z ciemności wybiegła Thana i zarzuciła Nnanjiemu ramiona na szyję.Walliego chwyciła w objęcia szlochająca Brota.Klepano go po plecach, ściskano dłoń, śmiano się i wiwatowano.W osłupienie wprawił go Tomiyano.Uściskał Siódmego i burkli-wie przeprosił za wszystko.Szermierze byli bohaterami.W końcu Wallie wymknął się z tłumu, wszedł po schodach do nadbudówki na dziobie i oparł się o kabestan.Dopiero wtedy zaczął drżeć.Tam znalazła go Jja.Otoczyła ukochanego ramieniem.- Co się stało? Jesteś ranny? Mężczyzna trząsł się coraz bardziej.- Nie.Stoczył zwykłą rzeczną potyczkę, a miał jeszcze odebrać czarnoksiężnikom siedem miast.Ile krwi? Ilu zabitych?- Wykonałeś swój obowiązek, kochany - szepnęła Jja, wyczuwając jego nastrój.- Spełniłeś wolę bogów.- Ale nie muszę być zadowolony, prawda?W czasie bitwy na świętej wyspie dopuścił do głosu krwiożerczość Shonsu.Tym razem Wallie panował nad sytuacją i wcale mu się to nie podobało.- Prawda, ale trzeba było to zrobić.Oni są twoimi przyjaciółmi, przyjaciółmi Walliego.Bardzo rzadko tak do niego mówiła.Tylko kiedy się kochali.Wallie uściskał mocno niewolnicę i ukrył twarz w jej włosach.Tak, teraz zostaną przyjaciółmi.Na głównym pokładzie toczyło się przyjęcie.Ktoś wylał wino na głowę Nnanjiego.Deszcz zaczął kapać Walliemu na plecy, przyprawiając go o jeszcze silniejsze dreszcze.Żeglarze wołali, żeby przyszedł i napił się z nimi.Piraci zginęli, żeby mogło się spełnić boskie polecenie.Siódmy zdobył armię.Morderca!Księga piąta:Jak miecz uratował szermierza1Następnego ranka, gdy Nnanji uczył fechtunku Matarro, Tomiyano podszedł do Shonsu z kwaśnym uśmiechem na twarzy, Przyniósł dwa florety.Ta deklaracja poddaństwa tylko potwierdziła domysły Walliego.Od tej pory Szafir znajdował się pod jego komendą.Rodzina już wcześniej miewała starcia z piratami, ale nigdy równie groźnych.W dodatku tym razem nie poniosła żadnych strat.Żeglarze przejrzeli na oczy i postanowili współpracować z szermierzami, zwłaszcza że byli im szczerze wdzięczni.Już nie zamierzali straszyć pasażerów wysadzeniem na brzeg.Nawet gburowaty kapitan wyraźnie odtajał.Dwa dni później, zaznajomiony przez Walliego z kilkoma podstępnymi sztuczkami oraz niedociągnięciami Nnanjiego, Tomiyano sprawił adeptowi solidne lanie, ku jego wielkiemu zaskoczeniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]