Home HomeChoroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrądzkiegoWitkiewicz Stanislaw Ignacy N niemyte dusze imnPagaczewski Stanislaw Gabka i latajace talerze (SCANStanislaw Pagaczewski Misja profesora Gabkibrzozowski stanisław legenda młodej polskiGrzesiuk Stanislaw Na marginesie zycia (SCAN dal 1Pagaczewski Stanislaw Porwanie profesora Gabki (4)Artur Szrejter Mitologia Germanska (4)DavR02B (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tlumiki.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Było w tym coś z wandalizmu, jakby na podstawie Moby Dicka brano się do zarzynania wielorybów i wy­tapiania z nich tłuszczu.Można tak postępować, rzeź-| nią wpisana jest w Moby Dicka, jakkolwiek w sposób najzupełniej odwrotny, diametralny, ale daje się to zlekceważyć, pociąć na kawałki, poprzestawiać dowol­nie.A wiec, mimo całej mądrości patronującej mu, kod był aż tak bardzo bezbronny.Niebawem miałem przekonać się, że może być gorzej, moje obawy dosta­ły nową pożywkę, toteż nie wypierani się sentymenta­lizmu tych uwag.Pewne partie kodu, jak wskazała czestościowa anali­za, pozornie powtarzały się, tak jak słowa w zdaniach, ale odmienne sąsiedztwo wywoływało drobne różnice ukształtowania impulsów, które nie zostały uwzględnione przez naszą - dwójkową - wersję informacyjna.Zniecierpliwieni empirycy, którzy mogli się wszak-powoływać na owe skarby zamknięte w “srebrnych podziemiach”, upierali się, że mogą to być tylko znie­kształcenia wywołane wieloparsekową wędrówką po­toków neutrinowych przez otchłanie, objawem i tak znikomej zresztą, w tym świetle, desynchronizacji sygnału, jego rozmazywania się.Postanowiłem to sprawdzić.Zażądałem dokonania nowej rejestracji sygnału - a przynajmniej jego znaczniejszego fragmentu - i zestawiłem otrzymany od astrofizyków no­wy tekst z analogicznymi wycinkami pięciu kolejnych wyników niezależnych - dawniejszego odbioru.Dziwne było, że nikt tego dotąd tak dokładnie nie zrobił.Jeżeli bada się czyjś podpis na autentyczność i stosuje coraz to potężniejsze szkła powiększające, dochodzi wreszcie do tego, że w wyolbrzymieniu widziane pasma, które są atramentowymi kreskami liter na papierze, zaczynają się rozpadać - na elementy roz­przestrzenione po oddzielnych, grubych jak sznury konopne włóknach celulozy, i niepodobna określić, na jakiej granicy powiększenia ustaje wpływ piszącego, kształty nadane pismu jego “charakterem”, a rozpo­czyna się obszar działania statystycznych ruchów i drgań włókienkowych ręki, pióra, nierównomierności ściekania atramentu, nad którymi piszący żadnej już nie ma władzy.Mozolą jednak dojść tego - porównując szereg podpisów, właśnie szereg, a nie -dwa tyl­ko, bo wtedy wybije się to, co jest trwałą regularnoś­cią, i odetnie od tego, co stanowi wpływ iluktuacji każdorazowo zmiennych.Udało mi się wykazać, że “rozmazania”, “desynchronizacja”, “rozpływanie się” sygnału tkwią tylko w wyobrażeniach adwersarzy.Dokładność powtórzeń dochodziła do samej granicy rozdzielczości używanej przez astrofizyków aparatury rejestrującej - a ponie­waż trudno było przypuścić, że z nastawieniem na tak akurat wykalibrowaną aparaturę nadawano tekst, oznaczało to, iż ta dokładność jest większa niż nasza możliwość jej zbadania, wykrywającego kres spraw­ności nadajnika.Wywołało to niejakie zamieszanie.Odtąd nazywany byłem.prorokiem Pana” lub “wołającym na puszczy”.Pracowałem więc pod koniec września w rosnącym odosobnieniu.Były chwile, szczególnie po nocach, kie­dy między moim bezsłownym myśleniem a tekstem za-dzierzgało się takie pokrewieństwo, jak gdybym już ogarniał prawie jego całość, i w szczególnym zamieraniu, Jak przed skokiem bezcielesnym, wyczuwałem drugi brzeg, lecz nigdy nie starczyło ostatniego wysił­ku.'Teraz wydają mi się owe stany złudzeniem.Zresztą łatwiej mi uznać dzisiaj, że nie tylko ja nie umiałem, nie mogłem, ale że zadanie przekraczało siły każdego człowieka.Tak podówczas, jak obecnie miałem prob­lem za nie dający się pokonać atakiem zespołowym, ktoś jeden musiał otworzyć zaniknięcie, odrzuciwszy nawyki wyuczonych rozumowań, ktoś jeden albo nikt.Takie zdawanie sprawy z własnej bezsilności jest, za­pewne, żałosne, może egoistyczne także.Wygląda na to, że szukam usprawiedliwień.Ale jeśli gdziekolwiek należy odrzucić miłość własną, ambicję, zapomnieć o diabełku serca modlącym się do sukcesów, to chyba w tej sprawie.Poczucie izolacji, wyobcowania było wtedy dojmujące.Najdziwniejsze jest to, że owa klęs­ka, jednoznaczna przecież, pozostawiła mi we wspo­mnieniu smak wzniosłości i że te godziny, te tygodnie są mi dzisiaj, kiedy o nich myślę; drogie.Nie przy­puszczałem, że coś takiego może mi się zdarzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •