[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naczelny Inżynier Zwiata wytrzeszczył oczy przerywając tym przemówienieWielkiego Mistrza.Za chwilę pozostali, nie wyłączając McLeoda i Butlera, od-wrócili się ku Paulowi.Kantela jęknęła zduszonym głosem.Wszyscy, prócz Blun-ta, wyglądali jak ludzie, na oczach których popełniono właśnie gwałt na prawachNatury.Blunt oparł się na srebrnej gałce swej nowej laski i uśmiechnął się tylko.Po-dobny uśmiech musiał rozjaśnić oblicze ateńskiego polemarchy Callimacha, gdydwa tysiące pięćset czterdzieści lat temu, pewnego pochmurnego, wrześniowe-go dnia, ujrzał w rzadkich promieniach słońca pył wzbijany przez wzmocnioneskrzydła szyku, którymi Grecy zamykali pierścień okrążenia wokół hord perskichna równinie Maratonu. Zjawiłeś się nieco za wcześnie, choć to drobiazg powiedział patrząc naPaula. Ten tu Kirk jeszcze nie został dostatecznie zmiękczony.Ale wejdz, mójdwójniku.Paul zaś, wchodząc do pokoju, po raz pierwszy wprost i z bliska zajrzał Blun-towi w twarz i.ujrzał samego siebie!Rozdział 21Paul wszedł do pokoju.Wszyscy obecni wpatrzyli się w niego, w niczyimjednak wzroku nie uwidocznił się aż taki wstrząs, jak w błękitnych oczach Kanteli.Ona jedna spośród wszystkich obecnych czuła to od początku, ale nie chciała sięz tym pogodzić.Właśnie to z taką siłą ciągnęło ją ku Paulowi i temu tak bardzosię opierała.Paul nie winił jej wtedy, obdarzony zaś zrozumieniem, tym bardziejnie winił jej obecnie.Nawet dla niego samego, gdy zatrzymał się, stając o krokprzed Bluntem i spojrzał tamtemu w twarz, było to nienaturalne doświadczenie.Wiedział też, że ci, którzy ich obserwują, muszą odbierać to o wiele gorzej.Nie chodziło tylko o jego fizyczne podobieństwo do Blunta.Obaj byli wysocy,barczyści i mocno zbudowani.Obaj mieli wyraziste rysy twarzy.Na tym jednakkończyło siępodobieństwo ciał.O wiele bardziej drażniła ich wspólna tożsamość, ponie-waż polegała ona na dwoistości wcale nie fizycznej.Nie powinni byli wyglądaćpodobnie.A wyglądali.Było to tak niesamowite, jakby ten sam człowiek nosił dwa odmienne cia-ła.Obaj różnili się wyglądem zewnętrznym, mieli jednak identyczne postawy,sposób poruszania się, te same nawyki i upodobania.Wszystkie te podobieństwaprzeświecały przez powłokę zewnętrzną, podobnie jak płomień świecy przez róż-ne ornamenty latarni. Pojmujesz teraz rzekł Blunt, zwracając się do Paula tonem rozmowytowarzyskiej dlaczego przez cały czas unikałem twej obecności? Oczywiście odparł Paul.W tym momencie Kirk Tyne odzyskał wreszcie głos.Ton, jakim się odezwał,świadczył wyraznie o tym, iż po raz pierwszy coś poważnie zachwiało przekona-niami Naczelnego Inżyniera Zwiata. Walt, cóż to za przeciwne naturze diabelstwo? wypalił bez ogródek. Długo by o tym mówić powiedział Blunt.Opierał się wciąż na swej lascei przyglądał Paulowi w ten sam sposób, w jaki wytrawny koneser kontemplujeszczególnie cenne dzieło sztuki. Ale sprowadziłem cię tutaj, Kirk, po to, byśwszystkiego wysłuchał.127Tyne wodził wzrokiem od Paula do Blunta i z powrotem, z wysiłkiem i jakbywbrew swojej woli. Nie wierzę wydusił z siebie. I światu, i mnie odparł Blunt, nie spuszczając wzroku z Paula będziewszystko jedno, co sobie pomyślisz, gdy przeminie dzisiejsza noc. Szatan! zabrzmiał czyjś okrzyk.Wszyscy obecni, nie wyłączając Paulaspojrzeli w tę stronę.Głos należał do agenta Butlera, który podnosił trzymanyw dłoni pistolet.Umieszczony na lufie broni krzyżyk skierował się ku Paulowi,a potem zadrżał i przesunął się w stronę Blunta. Bluznierca!Coś jasnego mignęło w powietrzu.Rozległ się łagodny odgłos uderzenia, Bu-tler zachwiał się i wypuścił broń.Z bicepsu agenta wystawał koniec gładkiej li-ściokształtnej klingi pozbawionego rękojeści sztyletu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]