[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może pani mieć własnego prawnika.- Czy muszę? Nie lubię prawników.Wprawiają mnie w zakłopotanie.- Zależy to wyłącznie od pani - odparł Taverner, uśmiechając się automatycznie.- Czy możemy zaczynać?Sierżant Lamb poślinił ołówek.Brenda Leonides usiadła na sofie naprzeciwko inspektora.- Odkrył pan coś? - zapytała.Zauważyłem, że jej palce gniotły nerwowo szyfon sukni.- Możemy z całą pewnością stwierdzić, że pani mąż zmarł na skutek zatrucia eseriną.- To znaczy, że zabiły go te krople do oczu?- Zastrzyk, który mu pani zrobiła, zawierał eserinę zamiast insuliny.- Ale ja o tym nie wiedziałam.Nie mam z tym nic wspólnego.Naprawdę, inspektorze.- Zatem ktoś musiał celowo zamienić insulinę na krople do oczu.- Co za podłość!- Tak, pani Leonides.- Sądzi pan, że ktoś zrobił tu umyślnie? Nie mógł to być przypadek? Albo dowcip?- Nie uważamy, by był to dowcip - powiedział oschle Tavemer.- To musiał być ktoś ze służby.Inspektor nie odpowiedział.- Na pewno.Nie mógł to być nikt inny.- Jest pani pewna? Proszę chwilę pomyśleć.Nie ma pani jakichś podejrzeń? Nie było żadnej niechęci? Żadnych kłótni?Wpatrywała się w niego wyzywającym wzrokiem.- Nie wiem o niczym.- Była pani tego popołudnia w kinie, tak?- Tak.Wróciłam o wpół do siódmej.Była już pora na insulinę.Zrobiłam mężowi zastrzyk tak jak zwykle.i stało się z nim coś dziwnego.Byłam przerażona.Pobiegłam do Rogera.mówiłam już o tym.Czy muszę to powtarzać raz po raz? -W jej głosie pojawiła się histeryczna nuta.- Przykro mi, pani Leonides.Czy mógłbym teraz porozmawiać z panem Brownem.- Z Laurencem? Po co? On nic nie wie?- A jednak chciałbym z nim pomówić.Popatrzyła na inspektora podejrzliwie.- Eustace uczy się z nim łaciny w pokoju lekcyjnym.Czy chce pan, żeby przyszedł tutaj?- Nie.Pójdziemy do niego.Taverner pośpiesznie opuścił pokój.Sierżant i ja podążyliśmy za nim.Inspektor poprowadził nas przez korytarz do obszernego pokoju z widokiem na ogród.Przy stole siedzieli jasnowłosy, przystojny mężczyzna około trzydziestki i ciemny szesnastoletni chłopiec.Kiedy weszliśmy, podnieśli wzrok.Eustace, brat Sophii, popatrzył na mnie, a Laurence Brown utkwił przerażone oczy w inspektorze Tavemerze.Nigdy dotąd nie widziałem człowieka tak sparaliżowanego przez strach.Wstał i usiadł ponownie.Potem przemówił piskliwym głosem.- Och.ee.dzień dobry, inspektorze.- Dzień dobry - odparł Tavemer lakonicznie.- Czy możemy porozmawiać?- Tak, oczywiście.Jak najchętniej.W każdym razie.Eustace wstał.- Czy mam odejść? - zapytał uprzejmie z lekką arogancją w głosie.- Będziemy.kontynuować później - powiedział nauczyciel.Eustace ruszył nonszalancko w stronę drzwi.Poruszał się raczej sztywno.Będąc już w drzwiach spojrzał nagle w moją stronę, zrobił palcem wskazującym ruch obrazujący podrzynanie gardła i wyszczerzył zęby w uśmiechu.Potem wyszedł.- Panie Brown - zaczął Tavemer.- Wyniki analizy są pewne.Przyczyną śmierci pana Leonidesa była eserina.- Czy to znaczy.że został otruty? Miałem nadzieję.- Został otruty - odparł Taverner zwięźle.- Ktoś zamienił insulinę na krople do oczu.- Nie mogę w to uwierzyć.To nieprawdopodobne.- Pytanie: kto miał motyw?- Nikt Zupełnie nikt! - Młody mężczyzna podniósł głos.- Może życzy pan sobie, żeby podczas rozmowy obecny był prawnik? - zapytał Taverner.- Nie mam prawnika.I nie chcę mieć.Nie mam nic do ukrycia.nic.- Rozumie pan, że wszystko, co pan powie, może być użyte przeciwko panu?- Jestem niewinny.zapewniam pana, że jestem niewinny.- Nie sugerowałem niczego innego - zauważył Taverner, a po chwili zapytał:- Pani Leonides była dużo młodsza od męża, prawda?- Ja., chyba tak.to znaczy tak.- Musiała czasami czuć się samotna?Laurence Brown nie odpowiedział.Zwilżył językiem suche usta.- Musiało jej być przyjemnie mieć towarzystwo mniej więcej w swoim wieku?- Ja.nie, wcale.To znaczy.Nie wiem.- To zupełnie naturalne, że powstała więź sympatii.Młody mężczyzna zaprotestował gwałtownie.- Nie powstała! Nic w tym rodzaju! Wiem, co pan myśli, ale to nieprawda! Pani Leonides zawsze była dla mnie bardzo miła i mam dla niej największy.największy respekt.ale nic więcej.nic więcej, zapewniam pana.To potworne sugerować takie rzeczy! Potworne! Nie mógłbym nikogo zabić.ani podmienić butelek., ani nic w tym rodzaju.Ja.sama myśl o zabijaniu to dla mnie koszmar.zrozumieli to w komisji do spraw zwolnień od służby wojskowej.mam obiekcje religijne.Zamiast tego pracowałem w szpitalu.przy kotłach parowych.okropnie ciężka praca.nie dawałem rady.w końcu pozwolili mi zająć się nauczaniem.Staram się, jak mogę, z Eustacem i Josephine.to inteligentne dziecko, ale trudne.Wszyscy byli tu dla mnie bardzo mili.pan i pani Leonides, panna de Haviland.A teraz stała się ta straszna rzecz.I policja podejrzę wamnie.mnie.omorder-stwo! Inspektor Taverner popatrzył na niego z zainteresowaniem.- Nie powiedziałem tego - zauważył.- Ale tak pan myśli! Wiem, że pan tak myśli! Wszyscy tak myślą! Patrzą na mnie.Ja.nie mogę z panem dłużej rozmawiać.Nie czuję się dobrze.Wybiegł z pokoju.Tavemer powoli odwrócił głowę i spojrzał na mnie.- Co o nim sadzisz?- Jest przerażony.- Tak, wiem, ale czy jest mordercą?- Moim zdaniem - wtrącił się sierżant Lamb - nie miałby do tego nerwów.- Nigdy nie walnąłby kogoś w głowę ani nie zastrzelił z pistoletu - zgodził się inspektor.- Ale to było szczególne morderstwo.Zbrodniarz jedynie pomanipulował wśród buteleczek.Po prostu pomógł staremu człowiekowi opuścić świat w bezbolesny sposób.- Praktycznie eutanazja - dodał sierżant.- A potem, w stosownym czasie, poślubić kobietę, która odziedziczy sto tysięcy funtów wolnych od podatku i która posiada już podobnie zawrotną sumę, nie licząc pereł, rubinów i szmaragdów wielkości kurzych jaj!- Ach - westchnął Tavemer po chwili.- To tylko teoria i domysły! Zdołałem go przestraszyć, ale to jeszcze niczego nie dowodzi.Może boi się, chociaż jest niewinny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]