[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obrazy te mogłyby przedstawiać ziemskie krajobrazy, gdyby nie inne kolory roślinności.Ich nastrój był tak subtelny, technika wykonania tak doskonała, że na pierwszy rzut oka można było poznać, iż wyszły spod ręki prawdziwego mistrza.Jednak na żadnym z nich nie zauważyłem przedstawiciela fauny – ani człowieka, ani zwierzęcia, który by mi dał wyobrażenie o wyglądzie tych innych i prawdopodobnie wymarłych mieszkańców Marsa.Gdy pozwalałem mojemu umysłowi snuć najróżniejsze przypuszczenia na temat możliwych wyjaśnień tych dziwnych anomalii, z którymi się dotychczas na Marsie zetknąłem, wróciła Solą, niosąc pożywienie.Postawiła je na podłodze obok mnie, a sama usiadła nieco dalej i zaczęła mi się intensywnie przyglądać.Jedzenie składało się z około funta gęstej, niemal pozbawionej smaku substancji o konsystencji sera, zaś napój był najwyraźniej mlekiem jakiegoś zwierzęcia.Nie było ono nieprzyjemne w smaku, jakkolwiek nieco kwaśne, i w krótkim czasie nauczyłem się cenić je bardzo wysoko.Nie pochodziło, jak się później zorientowałem, od żadnego ssaka, gdyż na Marsie był tylko jeden, niezwykle przy tym rzadki gatunek zwierząt ssących.Uzyskiwało się je z wysokich roślin, które potrafiły rosnąć na bezwodnym praktycznie obszarze i zdawały się wytwarzać spore ilości mleka wyłącznie ze składników pobieranych z gleby, atmosfery oraz z promieni słonecznych.Jedna taka roślina potrafiła dać osiem do dziesięciu kwart mleka dziennie.Po posiłku poczułem się znacznie wzmocniony, ale jednocześnie dało o sobie znać zmęczenie.Wyciągnąłem się na kawałkach jedwabiu i wkrótce usnąłem.Spałem prawdopodobnie kilka godzin, gdyż kiedy się obudziłem panował już mrok.Było mi bardzo zimno.Zauważyłem, że ktoś narzucił na mnie futro, jednak się.ono częściowo zsunęło i w ciemnościach nie mogłem sobie dać rady z wciągnięciem go na siebie z powrotem.Nagle czyjaś dłoń poprawiła je starannie, a potem dorzuciła jeszcze jedno.Przypuszczałem, że moją opiekunką była Solą i nie myliłem się.Jedynie ta dziewczyna, spośród wszystkich zielonych Marsjan, z którymi się zetknąłem okazywała mi sympatie, uprzejmość, a nawet pewne przywiązanie.Dbała o zaspokajanie moich potrzeb cielesnych bardzo starannie, a jej troskliwa opieka oszczędziła mi wielu cierpień.Jak się miałem wkrótce przekonać marsjańskie noce są bardzo zimne, a ponieważ prawie nie ma świtu ani zmierzchu, skoki temperatury są gwałtowne i bardzo nieprzyjemne, podobnie jak szybkie przejścia od jasnego dnia do ciemności.Noce są jasne i rozświetlone albo bardzo ciemne.Jeżeli na niebie nie ma akurat żadnego z dwóch księżyców, cienka warstwa atmosfery nie rozprasza światła gwiazd w wystarczającym stopniu i panują kompletne ciemności.I przeciwnie – jeśli oba księżyce wiszą na niebie powierzchnia planety jest oświetlona bardzo jasno.Oba księżyce Marsa są znacznie bliżej swej macierzystej planety niż nasz Księżyc Ziemi – bliższy z nich znajduje się w odległości około pięciu tysięcy mil, natomiast dalszy w niewiele większej niż czternaście tysięcy, podczas gdy nasz Księżyc oddziela od Ziemi prawie ćwierć miliona mil.Bliższy księżyc obiega Marsa w nieco ponad siedem i pół godziny, wiec każdej nocy można go widzieć dwu- lub trzy-krotnie, jak przemyka po niebie niczym ogromny meteor.Dalszy księżyc zamyka swoją drogę wokół planety w trzydzieści godzin i piętnaście minut i wraz ze swym bratnim satelitą powoduje, ze nocny krajobraz Marsa odznacza się szczególnym pięknem.Dobrze się.stało, że natura postanowiła tak intensywnie rozjaśniać mroki nocy, gdyż zieloni Marsjanie, będący rasą koczowników o niezbyt wysoko rozwiniętym intelekcie, mają bardzo skąpe i prymitywne sposoby sztucznego oświetlenia.Posługują się przede wszystkim pochodniami, świecami i osobliwymi lampami naftowymi, wytwarzającymi gaz i płonącymi bez knota, które dają wyjątkowo jasne, białe światło.Jednak ze względu na to, że zdobycie nafty wiąże się.z pewnym wysiłkiem przy jej wydobywaniu, a poza tym miejsca, w których ona występuje są nieliczne i rozrzucone w dużej od siebie odległości, lampy te są rzadko używane.Gdy Solą poprawiła okrywające mnie futra, usnąłem znowu i obudziłem się dopiero po nadejściu dnia.Pozostali mieszkańcy pokoju, pięć kobiet, jeszcze spali, przykryci pstrymi stertami jedwabiu i futer.W poprzek progu leżała w tej samej pozycji, w jakiej zostawiłem ją poprzedniego dnia, pilnująca mnie bestia-wartownik.Najwyraźniej nie drgnęła nawet w ciągu ostatnich godzin i teraz czujnie wlepiała we mnie ślepia.Zacząłem się zastanawiać, co by mnie spotkało z jej strony, gdybym zdecydował się uciekać.Zawsze miałem skłonności do poszukiwania przygód, do badania rzeczy, które inni ludzie z ostrożnością obchodzili z daleka, doszedłem wiec do wniosku, że najpewniejszym sposobem przekonania się o zamiarach bestii wobec mnie będzie próba opuszczenia pokoju.Byłem pewien, że jeżeli uda mi się wydostać na zewnątrz z łatwością jej ucieknę, posługując się moją zdolnością do dalekich skoków.Co więcej, z niewielkiej długości jej nóg wysnułem wniosek, że nie potrafi ona skakać, a prawdopodobnie także szybko biegać.Powoli i ostrożnie podniosłem się na nogi i zobaczyłem, że mój strażnik zrobił to samo.Zacząłem się przesuwać w jego kierunku, zauważając przy tym, że jeżeli poruszam się nie odrywając stóp od ziemi, jestem w stanie utrzymać równowagę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]