Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalNorton Andre Pani Krainy Mgiel (SCAN dal 778Card Orson Scott Dzieci Umyslu (SCAN dal 922)Masterton Graham Zwierciadlo piekielAlistair Maclean Lalka na lancuchu 1 z 2 (2)DeMello Anthony Przebudzenie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nowepliki.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Skłaniam się właśnie ku takiej interpretacji.- I uchylając kapelusza, życzyłem jej dobrej nocy.Dopiero po dłuższej chwili zwolniłem kroku.Przeszedłem na drugą stronę Sekwany.Pragnąłem ciemności.Chciałem ukryć się przed nią i przed odczuciami, które opanowały mnie teraz.Przed wielkim pochłaniającym mnie strachem, że jestem całkowicie niezdolny, aby uczynić ją szczęśliwą lub uszczęśliwić siebie przez sprawienie jej przyjemności.Czułem się zraniony jej słowami i wzrokiem, jakim patrzyła na mnie, i żadne wytłumaczenia, jakie przychodziły mi do głowy, gdy skręciłem w Rue St.Michel i zagłębiałem się coraz bardziej w Dzielnicę Łacińską - żadne, nie potrafiły uśmierzyć i uspokoić tego, co wyobrażałem sobie jako jej głębokie rozczarowanie i niezadowolenie lub mój własny ból.W końcu zabrakło mi już siły.Znajdowałem się w zupełnej ciszy i ciemności średniowiecznej uliczki.Ślepo podążałem z biegiem jej ostrych zakrętów, pokrzepiany wysokością jej wąskich, pochylonych kamieniczek, które zdawały się w każdej chwili zawalić, zamykając przejście.- Nie potrafię, nie mogę uczynić jej szczęśliwą.Nie jest szczęśliwa ze mną, a jej zgryzota rośnie z dnia na dzień.- To był mój śpiew, monotonnie powtarzający się w głowie.Powtarzałem go jak różaniec, jak zaklęcie, które miało zmienić fakty - jej nieuniknione rozczarowanie naszymi poszukiwaniami, które zaprowadziły nas w tę otchłań.Czułem, że oddala się ode mnie, czyni mnie karłem wobec swoich olbrzymich potrzeb.Odczułem nawet dziką zazdrość w stosunku do tej maleńkiej, lalkowej damy, ponieważ ona, choć na chwilę, dała jej coś, co zatrzymała blisko przy sobie.W mojej obecności zachowywała się teraz tak, jakby w ogóle mnie nie zauważyła.Co to miało oznaczać, do czego prowadziło?Nigdy przedtem, zanim nie przyjechałem do Paryża, nie odczuwałem tak głęboko wielkości miasta, nie czułem, że mógłbym przejść z tej krętej, ślepej uliczki, którą sam sobie wybrałem, w świat rozkoszy, i nigdy nie czułem tak mocno jego bezużyteczności.Bezużyteczności dla niej z powodu granic, których tak gorzko i gniewnie była świadoma.Byłem bezradny.Klaudia była bezradna, ale ona była silniejsza ode mnie.I wiedziałem, wiedziałem już w chwili, kiedy zostawiałem ją w hotelu, że za jej wzrokiem kryje się i tak niezmienna miłość do mnie.Oszołomiony i zmęczony, a teraz jeszcze przyjemnie zagubiony, zdałem sobie nagle sprawę, nie dającymi się oszukać zmysłami wampira, że nie jestem sam i ktoś idzie za mną krok w krok.Pierwsza moja myśl była irracjonalna.To ona wyszła za mną na miasto i, sprytniejsza ode mnie, obserwowała mnie z dużej odległości.Ale równie szybko jak przyszło mi to do głowy, pojawiła się inna myśl, raczej okrutna w świetle tego, co zaszło między nami.Kroki były za ciężkie, by to mogła być ona.To tylko śmiertelny człowiek spacerujący tą samą aleją co ja, kroczący nieświadomie na spotkanie śmierci.Szedłem więc dalej, gotów ponownie pogrążyć się w bólu, bo zasługiwałem nań, gdy rozum podpowiedział mi - jesteś głupcem, posłuchaj tylko kroków.Doznałem olśnienia: kroki, choć odbijały się echem daleko za mną, były absolutnie równe moim.Przypadek? Gdyby były odgłosem kroków przypadkowego przechodnia, to nie mógłby on w żadnym wypadku swoim ludzkim zmysłem słyszeć moich kroków, by im wtórować.Ale gdy zatrzymałem się, aby to rozważyć, kroki ucichły.Gdy obróciłem się, mówiąc do siebie: „Louis, okłamujesz się”, po czym zacząłem iść ponownie, znów usłyszałem kroki za sobą.Krok w krok, przyspieszały, gdy i ja przyspieszałem.I wówczas zdarzyło się coś bezsprzecznie nadzwyczajnego.Całkowicie pochłonięty wsłuchiwaniem się w podążające za mną kroki, nieostrożnie wszedłem na leżącą na ulicy dachówkę, potknąłem się i straciwszy równowagę, uderzyłem bokiem o ścianę.Z tyłu doszły mnie odgłosy identycznego zamieszania, odbite echo mojego upadku.Byłem zdumiony.Wszystko to zaniepokoiło mnie, choć nie czułem trwogi.Po prawej i lewej stronie ulicy panowała ciemność.Nawet przyćmione światło nie pobłyskiwało w mansardach.Jedynym zabezpieczeniem, jakie miałem, była odległość między mną a słyszanymi krokami.Była to zresztą, jak powiedziałem, gwarancja, że nie należą one do żadnej ludzkiej istoty.Zupełnie nie wiedziałem, jak się zachować.Miałem nieodpartą ochotę zawołać w ciemność i przywitać sprawcę hałasu, dać mu do zrozumienia, że czekam na niego, że szukałem go, że gotów jestem stanąć naprzeciwko.Tak, teraz trochę się bałem, trochę byłem zaniepokojony.Najrozsądniejsze było jednak podjęcie na nowo spaceru i czekanie na to, co się stanie.Ruszyłem przedrzeźniany odgłosami identycznych kroków, a odległość między nami zawsze pozostawała taka sama.Napięcie rosło we mnie, ciemność wokół stawała się coraz bardziej złowroga.Powtarzałem sobie w kółko: Dlaczego mnie śledzisz? Dlaczego nie ukrywasz się przede mną?Skręciłem w ostry zakręt bocznej uliczki.Naprzeciwko, przy następnym rogu błysnęło światełko.Ulica prowadziła nieco do góry, w jego kierunku.Szedłem wolno, bardzo wolno, bicie serca dudniło mi w uszach.Niechętnie myślałem o tym, że wkrótce wejdę w promień światła.I gdy tak wahałem się, tuż przed zakrętem, coś poruszyło się i zadudniło u góry, jak gdyby dach domu stojącego obok zaczął się zawalać.Odskoczyłem akurat w porę, by uchylić się przed całym mnóstwem dachówek, które z łoskotem zsunęły się z dachu i roztrzaskały o bruk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •