Home HomeBulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Andre Norton SC 1.4 Czarodziej ze Swiata CzarownicPilipiuk Andrzej Czarownik Iwanow (SCAN dal 747)Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (3)Rice Anne Godzina czarownic Tom 2Rice Anne Godzina czarownic Tom 1Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (4)Rice Anne Godzina czarownic Tom 3Rice Anne Godzina czarownic Tom 1 (2)Zgubne Zasady Talmudyzmu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    . A jak im damy o sobie znać?Andrew wzruszył ramionami.Płachta przy wejściu odsunęła się i bryłowata postać szamana zasłoniła niebo.Piskliwy głos wypełnił cały namiot. On mówi  w głosie Jeana brzmiała rozpacz  że masz wyjść. To znaczy, że nasze plany ulegną pewnej modyfikacji  powiedział Andrew, sta-rając się, żeby głos brzmiał spokojnie. Czekaj na mnie.Wszystko będzie w porząd-ku.Jean podszedł do Andrewa.Jego oczy wydawały się w półmroku czarne i ogromne.Jean bał się.Jeszcze nigdy w życiu nie zostawał sam wśród ludzi, którym było wszystkojedno czy ktoś żyje, czy nie.Podał Andrewowi rękę  zimną i wilgotną.Objęli się.Szaman kołysał się w otworze wejściowym.Jean poszedł za Andrewem ku wyjściu, gdzie jeden z wojowników zagrodził mu dro-gę.Na pokrytym kurzem placyku czekała grupka jezdzców.Czarownika podsadzonoz honorami na krzepkiego konia, który ugiął się pod jego ciężarem.Andrewa bezce-remonialnie wrzucono na grzbiet kosmatej kobyłki i związano mu nogi pod jej brzu-chem.Ruszyli.Po bokach jechali wojownicy.Odwróciwszy się, Andrew zobaczył, że w obozowisku panuje ruch.Z niektórych na-miotów pościągano skóry, pozostawiając jedynie ogromne kły mastodontów tworzące37 ich szkielet.Spod końskich kopyt wzbijały się tumany kurzu.Na  Granacie również widziano ten kłąb kurzu  szarą plamę na ciemnej równi-nie.Dyżurny obserwator dał maksymalne powiększenie i zobaczył, że grupka składa sięz tubylców, których można było rozpoznać po strojach i dziwnych fryzurach.Dyżurnypomyślał, że z obozowiska wyruszają w step zwiadowcy albo myśliwi i odnotował tenfakt w dzienniku obserwacji.Odnotował również i to, że ledwie się ściemniło, kilku innych jezdzców wyruszy-ło z obozu, w którym ukrywały się resztki hordy Białego Wilka.Podjeżdżając do obo-zowiska Oktina Hasza zwolnili, wjechali na pobliskie łagodne wzgórze i tam zeskoczy-li z koni.Dyżurny z zainteresowaniem obserwował te dyslokacje.To dziwne, myślał, że widzęich z tak niesłychanej dla nich wysokości.Dla mnie oni są punkcikami, mróweczkamiw ciemnym bezmiarze stepu.A każdy z nich stanowi odrębny świat.Któregoś z jezdz-ców może boleć ząb, inny myśli o swoich dzieciach pozostawionych w obozie.Inniprzeklinają wodza, który ciemną nocą posłał ich w drogę.Nic ich nie obchodzą naszelęki i nadzieje.Dla nich śmierć i ruch są nierozłączne, i te wędrówki przez step mogądoprowadzić do śmiertelnej potyczki.Będą świstać strzały, a ja ich nie usłyszę.Któryśz jezdzców będzie broczył krwią, konał w trawie i nie wiedząc o tym spotka się ze mnąswym ostatnim spojrzeniem.* * *Po pół godzinie kawalkada przeszła w stępa.Step wyglądał jak ogromna, płytka cza-ra wypełniona błękitnym powietrzem i aromatem ciepłych traw.Tu, na otwartej prze-strzeni, cykad było znacznie mniej i ich granie nie zagłuszało innych dzwięków  da-lekiego ryku i groznego sapania jakiegoś zwierza, nagłego, niknącego w oddali tupo-tu mnóstwa kopyt, pisku schwytanego przez sowę gryzonia.W przedzie zapłonęły nakształt jaskrawych latarni zielone ślepia. Iiiii-ho!  wrzasnął wojownik jadący obok Andrewa, spiął piętami konia i jużw galopie rzucił włócznię.Rozległo się warczenie i latarnie znikły.Gruby szaman, kołyszący się jak poduszka na grzbiecie swego perszerona, zacząłmówić szybko i piskliwie.Pochylił głowę, żeby zajrzeć Andrewowi w oczy, jakby nie do-puszczał myśli, że na świecie są ludzie, którzy go nie rozumieją. Co mam ci powiedzieć?  odparł Andrew po rosyjsku. Ja też jestem ciekaw,dokąd się tłuczemy po nocy.Nie rozumiem waszych pobudek.Pewnie się spieszycie,skoro nie położyliście się spać, jak przystoi normalnym ludziom. Ho!  powiedział szaman, jakby ta odpowiedz go zadowoliła.Potem już jechali w milczeniu.Wojownicy nie odzywali się, wsłuchując się czujniew niezrozumiałe dla Andrewa odgłosy nocnego stepu.38 W przedzie ukazała się ciemna plama, którą wojownicy dostrzegli wcześniej niżAndrew.Zaczęli rozmawiać.Jeden z nich chlasnął nahajką konia, na którym jechałAndrew, żeby nie zostawał w tyle.Po kilku minutach oddziałek podjechał do kępy drzew otaczających dolinkę, w któ-rej biło zródło.Zaszeleściły liście  w powietrze poderwały się spłoszone nietoperze.Spod drzewwyprysnęły w step malutkie antylopy.Kilku wojowników pogalopowało za nimi, strze-lając z łuków.Wielki wąż poruszył się w trawie, przemykając tuż pod nogami konia, któ-ry stanął dęba, chrapiąc z przerażenia, i wojownik ledwie zdołał podtrzymać Andrewa.Wojownicy zsiedli z koni.Widocznie postanowili zanocować.Andrew ogromnie się ucieszył  związane nogi mu zdrętwiały, całe ciało miał obo-lałe.Nic dziwnego, na koniu nie siedział już co najmniej dziesięć lat, a na oklep nie jez-dził nigdy.Kiedy rozwiązano mu nogi, przewrócił się i wojownicy długo się z niegośmieli.Czarownik pisnął na nich.Czarownik wyjął krzemień, hubkę i zaczął krzesać ogień.Wojownicy przynieśli su-che gałęzie i niebawem zapłonęło ognisko.Dziwne, pomyślał Andrew.Po diabła wyruszyli wieczorem i już po trzech godzinachzatrzymali się na nocleg? Dlaczego nie wyjechali rano?Gdzieś szumiała rzeczka  w nocy dzwięki daleko się rozchodzą.Wojownicy rozwiązali woreczki zawieszone przy pasach, zaczęli wyjmować z nichwędzone mięso, jakieś korzonki.Nikt nawet nie pomyślał o nakarmieniu Andrewa, któ-ry zresztą pragnął tylko jednego: wyciągnąć się jak długi, pozwolić odpocząć obolałymnogom i grzbietowi.Jakoś nie mógł usnąć.Zmęczone myśli krążyły wokół możliwości ucieczki.Nie związali mnie.Może zapomnieli, a może uznali to za niepotrzebne.Odobozowiska jechaliśmy przez step, równiną, bez żadnych punktów orientacyjnych.Przejechaliśmy jakieś trzydzieści kilometrów.Jeśli nawet ze statku przeczesują po-wierzchnię planety, to mnie nie zauważyli.Zresztą jak niby mogli mnie zauważyć, je-śli nie różnię się niczym od innych mieszkańców stepu? Jedyna nadzieja  dać jakiśznak na orbitę.Wszystko to są pobożne życzenia w romantycznym duchu.Załóżmy, żeukradnę konia, załóżmy, że zdołam stąd odjechać.Jak zmylę pogonie, skoro oni znająna tym stepie każdy krzaczek, każdą trawkę?Wojownicy siedzieli przy ognisku i cichutko wyli.Gruby szaman klaskał w dłoniei od czasu do czasu popiskiwał.Andrew poruszył palcami nóg.Wyglądało na to, że drętwość minęła.Podniósł się wolno, jak to czyni treser w towarzystwie nie ujarzmionych jeszcze ty-grysów: najważniejsze  nie spłoszyć.Czarownik popatrzył na niego, o coś zapytał.39 Andrew pokazał gestami, że musi się załatwić.Czarownik skinął głową, zrozumiał.Jeden z wojowników wstał, podniósł z ziemiwłócznię i ruszył za Andrewem, nie spuszczając go z oczu.Kiedy Andrew wrócił, szaman podał mu bukłak z wodą.Wojownik związał mu ręce i nogi.Nie chcieli ryzykować.A więc pomysł z kradzieżąkonia trzeba będzie odłożyć na pózniej.Bohater powieści przygodowej ma dobrze.Zawsze potrafi przetrzeć więzy o tylkoczekający na to ostry korzeń i na szybkim koniu pomknie na spotkanie wiatrowi i wier-nym przyjaciołom.Andrew poruszył rękami.Sznur był zawiązany fachowo i solidnie.Ognisko dopalało się.Jeden z wojowników położył się obok Andrewa.Czarownik sie-dział przy gasnących węglach jak nastroszone ptaszysko.O czym on myśli? Może o sen-sie życia? Andrew ułożył się wygodniej.Po ręce przebiegł mu jakiś owad.Wojownikwstał i poszedł na skraj lasku pilnować miejsca popasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •