[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzieciak - zauważa Johnny - przerzucił się teraz na ssanie kciuka.Jest też jedyną poza nim samym osobą, która nie przygląda się już płonącemu domowi.Patrzy w górę ulicy.Johnny widzi, jak jego oczy rozszerzają się ze zdumienia i jak wyjmuje z buzi kciuk.Zanim zaczyna wrzeszczeć z przerażenia, do uszu pisarza dobiegają dwa wyraźne słowa.i znów to obłędne, niesamowite uczucie, że są mu skądś znajome.Jakby ze snu.- Senny Wędrowiec - mówi chłopiec.Po czym, jak gdyby te słowa stanowiły magiczne zaklęcie, ciało Ralphiego traci swą nienaturalną woskową sflaczałość.Malec zaczyna krzyczeć ze strachu i wykręcać się w ramionach Jima Reeda.Chłopak jest zaskoczony, toteż upuszcza dzieciaka, który ląduje na tyłku.To musi boleć jak wszyscy diabli - myśli Johnny, ruszając bez zastanowienia w ich stronę; po małym jednak nie widać bólu, jedynie lęk.Wybałuszając oczy, nadal gapi się w górę ulicy.Jednocześnie zaczyna gorączkowo młócić stopami o ziemię i odpychając się sunąć na siedzeniu w kierunku drzwi.Marinville, który stoi już na początku podjazdu Carverów, odwraca się i widzi kolejne dwie furgonetki skręcające z ulicy Niedźwiedziej w Topolową.Ta na czele jest landrynkowo różowa i ma tak opływowe kształty, że kojarzy się Johnny’emu z gigantyczną landrynką o błyszczących oknach.Na dachu ma radar w kształcie walentynkowego serca.W innych okolicznościach można by ją nazwać słodką, teraz jednak robi tylko wrażenie cudacznej.Z obu stron landrynki wystają jakieś zagięte, aerodynamiczne kształty.Przypominają boczne płetwy albo może krótkie, pękate skrzydła.Za tym pojazdem, który może się i nazywa (a może nie) Sennym Wędrowcem, sunie długi czarny wehikuł z brzuchatą, przyciemnioną przednią szybą i muchomorowatą w formie, również czarną, wieżyczką na dachu.Ozdabiają ten hebanowy koszmar chromowane zygzaki kojarzące się natychmiast z niedbale tylko zamaskowanymi insygniami SS.Pojazdy nabierają szybkości, ich silniki pomrukują niegłośno, z rytmicznym zacięciem.W lewej burcie różowego samochodu otwierają się spore okienka w formie źrenic.Na dachu czarnej furgonetki, wyglądającej jak karawan usiłujący udawać lokomotywę, rozsuwa się muchomorowa kabina.Ukazują się w niej dwie postacie ze strzelbami.Jedna jest brodatą istotą ludzką.Podobnie jak kosmita z błękitnego pojazdu, ma na sobie złachmaniony i postrzępiony mundur z wojny secesyjnej.Osobnik siedzący obok ubrany jest w innego rodzaju uniform: czarny, ze stójkowym kołnierzem, ugarnirowany srebrnymi guzikami.Podobnie jak chromy furgonetki, ubiór ten ma w sobie coś nazistowskiego.Co innego jednak przyciąga wzrok Johnny’ego i ściska go za krtań tak, że więźnie w niej ostrzegawczy okrzyk.Ponad stójką kołnierza nie ma nic, tylko pustka.On nie ma twarzy - przelatuje Johnny’emu przez głowę na sekundę przed tym, gdy z różowego i czarnego wehikułu zaczynają padać strzały.- On nie ma twarzy; to coś w ogóle nie ma twarzy.I Johnny’emu Marinville’owi, który widzi wszystko, przychodzi na myśl, że może po prostu umarł.Że może trafił do piekła.List Audrey Wyler (Wentworth, stan Ohio) do Janice Conroy (Plainview, stan Nowy Jork) datowany 18 sierpnia 1994 roku:Droga Janice,dziękuję Ci bardzo za telefon.Oczywiście za przysłanie kondolencji też, nie masz jednak pojęcia, jak dobrze było usłyszeć wczoraj Twój głos - jakbym się napiła chłodnej wody w upalny dzień.Albo raczej usłyszała glos kogoś normalnego, siedząc w domu dla obłąkanych!Czy to, co mówiłam przez telefon, w ogóle miało dla Ciebie jakiś sens? Nie całkiem pamiętam.Odstawiłam prochy - „pieprzyć ten syf” - jak mówiliśmy w college’u - ale dopiero od paru dni i chociaż Herb bardzo się przykłada do pomocy, moje życie to ostatnio kompletny groch z kapustą.Zaczęło się to wszystko, kiedy zadzwonił kolega Billa, Joe Calabrese, i powiedział, że mój brat, jego żona i dwoje starszych dzieci nie żyją, że zastrzelili ich z samochodu.Ten człowiek, którego nigdy w życiu nie widziałam, płakał tak, że trudno go było zrozumieć, i był tak wstrząśnięty, że nie owijał niczego w bawełnę.Ciągle powtarzał, jak mu strasznie wstyd, więc w końcu to ja jego musiałam pocieszać, ale przez cały czas myślałam: To musi być jakaś pomyłka, Bill nie mógł zginąć, miał być ze mną tak długo, jak będzie mi potrzebny.Wciąż jaszcze budzę się w nocy z ta myślą: To nie Bill, to jakiś żart, niemożliwe, żeby to był Bill.Z całego mojego życia przypominam sobie tylko jedną równie nienormalną sytuację, kiedy zachorowałam, jak byłam mała, a wszystkich dorosłych też wtedy rozłożyła grypa.Polecieliśmy z Herbem do San Jose zabrać Setha i wróciliśmy do Toledo tym samym samolotem co ciała.Przewożą je w przedziale bagażowym, wiedziałaś o tym? Ja nie.I nie chciałam wiedzieć.Pogrzeb okazał się jednym z najokropniejszych doświadczeń mego życia - chyba najokropniejszym.Te cztery trumny - brata, szwagierki, siostrzenicy i siostrzeńca - stojące rzędem, najpierw w kościele, a potem na cmentarzu, gdzie je położyli przy grobach na tych okropnych chromowanych szynach.Chcesz usłyszeć coś kompletnie wariackiego? Przez całą ceremonie na cmentarzu myślałam o moim miesiącu miodowym na Jamajce.Mają tam takie garby w poprzek jezdni, żeby nie jechać za szybko, nazywają to leżącymi policjantami.I nie wiem czemu, ale te trumny mi się z tym skojarzyły, z tymi leżącymi policjantami.No, przecież Ci mówiłam, ze jestem stuknięta, prawda? Królowa Valium stanu Ohio 1994 to ja.Na mszy w kościele były tłumy - Bill i June mieli mnóstwo przyjaciół - i wszyscy głośno lamentowali.Z wyjątkiem biednego małego Setha oczywiście, który nie może mówić.Albo nie chce, kto to wie? Siedział między mną i Herbem z dwiema zabawkami na kolanach - takim różowym samochodzikiem, który nazywa Seny Dlowiec, i ruchomą figurką z tego autka, całkiem seksowną rudą kobietą zwaną Cassandra Styles
[ Pobierz całość w formacie PDF ]