Home HomeGabriel Richard Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego RzymuRichard A. Knaak WarCraft Dzien Smoka (2)Knaak Richard A WarCraft Dzien SmokaRichard A. Knaak WarCraft Dzien Smoka v 1.1Dawkins Richard Bóg urojonyRichard Dawkins Bog urojonyBachman Richard Regulatorzy (SCAN dal 871)Roberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzeniaKirch O, Dawson T Linux. Podręcznik administratora sieciCaldwell Erskine Poletko Pana Boga
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kfr.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Dobrze - oznajmił.- Bardzo dobrze.Sam się o to pro­siłeś.Chciałeś, to będziesz miał.- Ruszył do przodu.Między nimi stanęła nagle Cynthia, zerknąwszy najpierw na Steve’a - jakby sprawdzała, czy już przestawił się na atak - a potem wściekłym wzrokiem na Gary’ego.- Co ci, kurwa, odbiło? - rzuciła ostro.- On nie jest stąd, no nie? - uśmiechnął się krzywo Gary.- Jezu, ja też nie jestem! Jestem z Bakersfield w Kalifornii, czy przez to mam też być jedną z nich?- Gary! - zabrzmiało to jak wrzaskliwe szczeknięcie psa, który biegł długo pylistą drogą i wyszczekał się już do cna.- Przestań pierdolić głupoty i mi pomóż! Ręka.Kobieta wciąż trzymała ją w górze i Steve’owi przypomniał się teraz - nic na to nie mógł poradzić - sklep mięsny Mucciego w Newton.Facet w białej koszuli, białej czapce i pochlapanym krwią fartuchu, podający jego matce oskórowany kawał udźca.„Najlepiej niech pani poda lekko niedopieczony, pani Ames, z odro­biną mięty.Nie będą już chcieli spojrzeć na kurczaka z rożna.Gwarantuję to pani”.- Gary!Chudzielec o przesyconym ginem oddechu postąpił krok w jej stronę i znów się obejrzał na Cynthię i Steve’a.Zawzięty, wszyst­kowiedzący uśmieszek zniknął.Gary teraz wyglądał już tylko na chorego.- Nie wiem, co mam z nią zrobić - oznajmił.- Gary, ty zepsuty kurzy móżdżku - powiedziała Marielle niskim, zrezygnowanym głosem.- Ty beznadziejny matole.- Twarz jej pobladła jeszcze bardziej.Stała się kredowobiała.Pod jej oczami rozpostarły się jak pa­ra skrzydeł brązowe cienie, a lewa tenisówka zmieniła barwę z bia­łej na czerwoną.Jeżeli ktoś jej zaraz nie udzieli pomocy, to umrze - pomyślał Steve.Zadziwiła go ta myśl, poczuł się jakiś ogłupiały.Miał chy­ba na myśli fachową pomoc - tak sądził.Facetów z pogotowia, w zielonych fartuchach, mówiących rzeczy w rodzaju „dziesięć em-el glukozy, dożylnie”.Lecz nikogo takiego w pobliżu nie by­ło i raczej nie miał się pojawić.Wciąż nie było słychać syren, je­dynie oddalające się na wschód odgłosy burzy.Na ścianie po lewej wisiało oprawione w ramkę zdjęcie niewielkiego brązowego psa o niesamowicie inteligentnym spojrze­niu.Pod zdjęciem widniał staranny podpis drukowanymi literami: DAISY, PEMBROKE CORGI, 9 LAT.POTRAFI LICZYĆ.WY­KAZAŁA BEZSPRZECZNIE UMIEJĘTNOŚĆ DODAWANIA MAŁYCH LICZB.Na lewo od zbryzganego teraz krwią Marielle portretu Daisy wisiał wizerunek owczarka collie, który najwyraź­niej uśmiechał się do zdjęcia.Drukowany opis poniżej głosił: CHARLOTTE, COLLIE, LAT 6.POTRAFI SEGREGOWAĆ FO­TOGRAFIE I WYBIERAĆ ZDJĘCIA LUDZI, KTÓRYCH ZNA.Na lewo od collie znajdowało się zdjęcie papugi, palącej camela.- To wszystko w ogóle się nie dzieje - rzekł Steve konwersacyjnym, niemal jowialnym tonem.Nie wiedział, czy mówi do Cynthii, czy do siebie.- Wiem, jestem w jakimś szpitalu.Mia­łem czołowe z ciężarówką na autostradzie, tak, tak, na pewno.To tylko „Alicja w krainie czarów”, tyle że w wersji hardrockowej.Cynthia otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale w tym mo­mencie wszedł do pokoju starszy gość - najpewniej ten, co to widział, jak pembroke corgi Daisy dodaje sześć do dwóch i wy­chodzi jej osiem -BEZ NAJMNIEJSZEGO PROBLEMU,niosąc czarną podniszczoną torbę.Za nim kroczył glina (czy on ma faktycznie na imię Collie - zastanawiał się Steve - czy to tylko jakieś rojenia, wywołane widokiem zdjęć zwierząt na ścia­nie?), wyciągający ze spodni pasek.Na końcu, lekko oszołomio­ny, zataczając się, szedł Peter Jak-mu-tam, mąż tej kobiety, co le­ży martwa na trawniku przed domem.- Pomóżcie jej! - wrzasnął Gary, zapominając na razie o swej spiskowej teorii na temat Steve’a.- Zrób pan coś z nią, doktorze, bo krwawi jak zarzynana świnia!- Przecież wiesz, Gary, że nie jestem prawdziwym doktorem, tylko starym lekarzem od koni.- Nie nazywaj mnie świnią - przerwała mu Marielle.Jej głos był już ledwie słyszalny, ale w utkwionych w mężu oczach jarzyła się groźba.Próbowała się wyprostować, lecz nie dała ra­dy i osunęła się jeszcze niżej po ścianie.- Nie mów.tak na mnie.Lekarz od koni odwrócił się ku policjantowi, który stanął w drzwiach prowadzących do kuchni, półnagi, z rozciągniętym w rękach paskiem.Wyglądał jak bramkarz ze skórzanego baru, w którym Steve obsługiwał kiedyś aparaturę zespołu o nazwie Wielkie Chromowane Dziury.- Muszę? - spytał półnagi glina.Sam był mocno pobladły, Steve uznał jednak, że prezentuje się dziarsko, przynajmniej na razie.Billingsley skinął głową i postawił torbę na siedzeniu wielkie­go klubowego fotela, królującego przed telewizorem.Otworzył ją i zaczął szperać w środku.- I pospiesz się - ponaglił.- Im więcej krwi traci, tym marniejsze ma szanse.- W jednej sękatej dłoni Doktor trzymał teraz szpulkę nici chirurgicznych, w drugiej chirurgiczne nożycz­ki o zagiętych ostrzach.- Mnie to też zbytnio nie cieszy.Ostat­ni mój pacjent w podobnym stanie to był pony, którego ktoś wziął przez pomyłkę za sarnę i postrzelił w nogę.Załóż to najwyżej jak możesz, sprzączką od strony piersi, i mocno zaciągnij.- Gdzie jest Mary? - dopytywał się Peter.- Gdzie jest Mary? Gdzie jest Mary? Gdzie jest Mary?Z każdym powtórzeniem jego głos brzmiał coraz żałośniej.Za czwartym razem niemal jak piskliwy falset.Raptem ukrył twarz w dłoniach i odwrócił się do wszystkich plecami, opierając czo­ło o ścianę pomiędzy ARONEM, labradorem, który potrafił uło­żyć swoje imię z klocków, i DIRTYFACE, posępną kozą, która podobno umiała zagrać parę prostych melodii na organkach.Steve doszedł do wniosku, że jeśliby kiedykolwiek usłyszał, jak ko­za gra na harmonijce ustnej The Yellow Rose of Texas, chyba by się, kurwa, pochlastał.Marielle Soderson wpatrywała się tymczasem w Billingsleya wzrokiem wampira, który zobaczył, że ktoś się zaciął przy gole­niu.- Boli - zaskrzeczała.- Daj mi coś przeciwbólowego.- Zaraz - rzekł Stary Doktor.- Najpierw musimy zało­żyć ucisk.Skinął niecierpliwie na policjanta.Ten postąpił do przodu.Prze­wlókł już koniec paska przez sprzączkę, tworząc pętlę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •