Home HomeAntologia James Lowder Krainy Chwaly (SCAN dal 690)Lowder James Antologia Krainy ChwalyAntologia James Lowder Krainy ChwalyAntologia Z kręgu Marii WirtemberskiejPopioly ZeromskiIskry z popiołów nieznane opowiadania XIX wiekuGiovanni Boccaccio Dekameron tom 2Michael Judith ÂŚcieżki kłamstwa 01 ÂŚcieżki kłamstwaLackey Mercedes Sluga MagiiDołęga Mostowicz Tadeusz Drugie życie doktora Murka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Kiedy się koło nich krzątał, zawsze z nimi rozmawiał.Jedne chwalił, na drugie zrzędził,nad innymi się litował.Trzeba było słuchać. Uu, takeś to wybujał, narcyzyku, ażeś się złamał, widzisz.Poczekajże, to cię podeprę.Tak.Teraz ci się będzie lepiej rosło.Trzymajże się dobrze, tak.A ten słonecznik, łobuz, jaksię to rozpanoszył! Myślałby kto, że Bóg wie co! Jaki tulipan zamorski albo ananas! Ty zaśczego się tu spinasz, powoju jeden! Patrzcie! Będzie na płot lazł! Jak żeby żerdki nie miał!Owa! Jeszcze mi uczciwy groszek do czego złego namówisz.Spróbuj tylko! A te konwalijkijakie śliczniutkie.Jak panienki! Tylko mi się tu nie pchajcie, astry.Ho! Ho! Znam ja was.Nibym to nie był przy ułanach! Ho! Ho!Czasem ksiądz Piotr, gdy się dobrze po obiedzie wyspał, pod wpływem dawnych wspo-mnień nabierał rycerskiego animuszu, a że zdziecinniały już był trochę przez lata podeszłe,ofiarą padał pan Dzięgielewski.Kiedy się zaniosło na zawieruchę w sześćdziesiątym trzecim,ksiądz Piotr zakasawszy poły od sutanny ze starą ułańską szablą w ręku musztrował na dzie-dzińcu plebanii ochotników, między którymi był i pan Dzięgielewski, wówczas jeszcze po-mocnik pisarza i kawaler.Otóż staruszek bywał od czasu do czasu ciekawy, czy organista niezapomniał musztry. Bierz acan ten długi cybuch, nie ten, tamten, dłuższy  mawiał  a mnie proszę podać tenkrótszy.Tak.Baczność! Marsz! W prawo zwrot! W lewo zwrot! Zachodz! Stój!Organista spocony, zziajany, stawał wyciągnięty jak struna przed kanonikiem, a ten przy-glądał się jego postawie, szturchając go lekko cybuchem w brodę i obciągając sieraczkowąkamizelkę ku pasiastym spodniom.wiczenia te wojenne, choć dosyć rzadkie, irytowały mocno gospodynię księdza kanonika,pannę Katarzynę Capikównę, jako ,,i z powagą stanu kapłańskiego nie licujące, i zdrowiujegomości szkodzić mogące.Milczała jednak do czasu.Ale raz nieszczęśliwie zdarzyło się, że księdzu Piotrowi, który słynął niegdyś jako rębacz ijedenaście pojedynków odbył, a tylko go raz pan Bogusław Chomialski lekko koło prawegoucha drasnął, za co sam miał twarz  rozjechaną od ucha po szyję, zachciało się spróbować,czy mu jeszcze  ręka chodzi. Panie Dzięgielewski, wez no dziś ten drugi, krótszy cybuch  rzekł, wstając z fotelu izdejmując fajkę z cybucha, z którego ciągnął. Na co, że śmiem zapytać?277  Zobaczysz.Paruj no kwartę. Jak ksiądz kanonik mówi? Broń waść brzucha z lewej strony.Organista zdumiał się. Wszelki duch Pana Boga chwali, po prawdzie żeby powiedzieć! Wedle czego?! Nie pytaj się nic, tylko słuchaj.Na lewej nodze się oprzej.Lepiej, tak.Przygnij się.Brzuch w tył.Ou, jaki to sztywny masz brzuch.Jakem był w twoim wieku, to jeszcze miałemjak panna Klocia Tymińska, com to jej onegdaj gruszek suszonych do Strzyżowic posłał.Nasiedmnaste urodziny.Podnieś głowę.Prawa wolna.Tupnij! Raz, dwa! Wypnij piersi.Rękatak.Potem tak.Rozumiesz? Ja tak, ty taki Raz, dwa ! Gardez vous! Podług rozkazu, księże kanoniku! Teraz baczność! En garde! Aup!Organista jęknął, a kwarta poszła tak dobrze, że ugodziła nie tylko w brzuch pana Dzię-gielewskiego, ale i w dwa wazoniki z fuksjami na oknie, które zleciały z wielkim hałasem.Biada podrzędnym istotom, gdy wchodząPomiędzy ostrza potężnych szermierzy zadeklamował ksiądz Piotr, stając nad skorupkami, ale wtem panna Katarzyna Capików-na wpadła do pokoju, czerwona jak pomidor, gwałtowna jak bomba. Jegomość!  krzyknęła. A co?  spytał skonfundowany nieco ksiądz Piotr, nadrabiając miną. Wstyd i obraza Boska! %7łeby tak kto zobaczył! Ksiądz kanonik jak fircyk z cybuchem popokoju.A pan organista mógłby też mieć rozum.Ojciec dzieciom! I niby jakiś szlachcic! Jaksię to jeszcze raz zdarzy, nie dam kawy, jak Boga mego, nie dam kawy! Owa! Babska grozba, żabie deszcz!  ośmielił się mruknąć ksiądz Piotr. Babska nie babska! Jegomość mi też podlotek!  ofuknęła panna Katarzyna. Może ka-mizeleczkę białą i żabociki Patrzcie!  i zaperzona wypadła jak huragan z pokoju.Ksiądz Piotr jednak był kontent. Baba jest zwyczajnie jędza  mruczał  - a bądz co bądz ręka nie jest jeszcze zła.Jakbytak padło, ho, ho!Lubił ksiądz Piotr w letnie popołudnie za ogrodzenie plebańskie wyjść i na ławce pod sta-rym cisem siadłszy w świat patrzeć.Widział stąd zboża złociste, pełne modrych bławatków imaków czerwonych, różowe i białe zagony koniczyn, łąki zielone, przesiane mnóstwem róż-nobarwnych kwiatków, mieniące się pod blask słoneczny.Widział bór ciemny, jakoby poddrżącą, przezroczą gazą złotoszmaragdowego światła, i gdzieś daleko mgliste, błękitniejącegóry; a nie opodal widział jezioro wielkie, cichą, lekko falującą z wiatrem rozchwiej wodną,nenufarami żółtymi u brzegów i szeleszczącym sitowiem zarosła, iskrzącą się miejscem jakblacha srebrna w słońcu, miejscem siwą lub siwofioletową.Po jeziorze pływały kaczki dzikie,czerniąc się na topieli sznurami, zawisały ponad nim czaple o skrzydłach szerokich i chmaryczajek krzykliwych, a jezioro ciągnęło się szeroko, głęboko w kraj, ciche, senne, lekko z wia-trem faliste.Wszystko to było zatopione w jakąś śreżogę światła, nieskończenie spokojne, rozległe,prawie bezgraniczne, jakby zasłuchane w wiatr i szum łąk i wody, łagodnej smętności, roz-kołysanych tęsknot, jakiejś polnej zadumy i dziwnych, ogromnych upojeń pełne.Ksiądz Piotr patrzał i patrzał, i zrazu odróżniał zboże od łąk, a las od wody, ale powoli po-czynał mu się ten cały duży i rozmaity świat zlewać, łączyć, zamieniać w jedną wspólną bar-wę, błękitną a prześwietlną.Zboża, kwiaty, trawy i ciche kręgi fal jeziora, i czaple na szero-kich białych skrzydłach, i stada krzykliwych czajek, i obłoki przejrzyste, i niebo jasnobłękit-ne, wszystko to napełniało mu oczy i czyniło w nich wielką światłość pogodną i niezmiernie278 słodką.Zdawało się księdzu Piotrowi, jakoby on już nie świat sam rzeczywisty, ale duszęświata widział, raczej opar jakiś czy mgłę, kolory ziemi niosącą, niż samą ziemię.A potem to widzenie, więcej duchem niż oczyma, poczynało się gubić i rozwiewać w prze-strzeni wyłaniających się z pamięci obrazów, niegdyś widzianych.Zatem poczynały się wduszy księdza Piotra rozbłękitniać olbrzymie przewieje morskie, z okrętami o białych ża-glach, i olbrzymie przewieje pustynne; poczynały w niej szumieć cedry Libanu i palmy oazarabskich, poczynały w niej róść piramidy milczące i wulkany o czerwonych kiściach pło-mienia u szczytu; poczynały się jawić miasta wschodnie, stubarwne i owe rzymskie, martwe,z ziemi dobywane, i ludzi tłumy, i zwierzęta dziwne; tworzył się w niej jakiś łagodny, przy-ćmiony odległością czasu chaos wrażeń, ogarniało ją zapomnienie się, zamyślenie.I nierazdopiero wysłany umyślnie przez gospodynię ulubieniec staruszka, siedmioletni sierota, IgnaśZnajda, budził go z zadumy, ciągnąc za sutannę: Jegomość! A.A co? Jegomość spali? E, tak mi się tylko nieco zdrzemało. Pani gospodyni kozeli pedzieć i prosi, coby jegomość śli. Dobrze, dobrze, zaraz idziemy. Jegomość! A co? A cy Pon Jezus to tak po niebie chodzi jak jegomość po ziemi? A tak. A cy je bosy? A pewnie.Po cóżby tam buty nosił, kiedy ciepło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •