[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koń parska, rży, szaleje pogrobli, Ciri z trudem utrzymuje się w siodle.W sunącej po niebie wstędze zjawiają się niewyrazne, koszmarne sylwetkijezdzców.Są coraz bliżej, widać ich coraz wyrazniej.Chwieją się bawole rogi iwystrzępione pióropusze na hełmach, spod hełmów bieleją trupie maski.Jezdzcysiedzą na szkieletach koni, okrytych strzępami kropierzy.Wściekły wicher wyje wśródwierzb, klingi błyskawic bez ustanku tną czarne niebo.Wiatr zawodzi coraz głośniej.Nie, to nie wiatr.To upiorny śpiew.Koszmarna kawalkada zakręca, mknie wprost na nią.Kopyta widmowych konikotłują poświatę błędnych ogników wiszących nad bagnami.Na czele kawalkadygalopuje Król Gonu.Przerdzewiały szyszak kołysze się nad trupią maską, ziejącądziurami oczodołów, w których płonie sinawy ogień.Powiewa wystrzępiony płaszcz.O pokryty rdzą napierśnik grzechocze naszyjnik, pusty jak stara grochowina.Niegdyśbyły w nim drogie kamienie.Ale wypadły podczas dzikiej gonitwy po niebie.I stały sięgwiazdami.To nieprawda! Tego nie ma! To koszmar, to majak, to złuda! To mi się tylkozdaje!Król Gonu spina rumaka-kościotrupa, wybucha dzikim, przerażającymśmiechem.Dziecko Starszej Krwi! Należysz do nas! Jesteś nasza! Dołącz do orszaku,dołącz do naszego Gonu! Będziemy gnać, gnać aż do końca, aż do wieczności, ażpo kraniec istnienia! Jesteś nasza, gwiazdooka córo Chaosu! Dołącz, poznaj radośćGonu! Jesteś nasza, jesteś jedną z nas! Wśród nas jest twoje miejsce!- Nie! - wrzasnęła.- Idzcie precz! Jesteście trupami!Król Gonu śmieje się, kłapią przegniłe zęby nad zardzewiałym kołnierzemzbroi.Sino goreją oczodoły trupiej maski.Tak, my jesteśmy trupami.Ale to ty jesteś śmiercią.Ciri przywarła do końskiej szyi.Nie musiała popędzać konia.Czując za sobąścigające widma, wierzchowiec rwał po grobli w karkołomnym cwale.***Bernie Hofmeier, niziołek, farmer z Hirundum, uniósł kędzierzawą głowę,wsłuchując się w daleki odgłos gromu.- Niebezpieczna rzecz - powiedział - taka burza bez deszczu.Rypnie gdzieśpiorun i pożar gotowy.- Trochę deszczu by się zdało - westchnął Jaskier, dokręcając kołki lutni - bopowietrze takie, że nożem można krajać.Koszula się klei do grzbietu, komary tną.Ale chyba to się rozejdzie po kościach.Krążyła burza, krążyła, ale od jakiegoś czasubłyska się gdzieś na północy.Chyba nad morzem.- Wali w Thanedd - potwierdził niziołek.- To najwyższy punkt w okolicy.Tawieża na wyspie, Tor Lara, cholernie ściąga pioruny.W czasie porządnej nawałnicywygląda tak, jakby stała w ogniu.Aż dziw bierze, że się nie rozleci.- To magia - stwierdził z przekonaniem trubadur.-Wszystko na Thanedd jestmagiczne, nawet sama skała.A czarodzieje nie lękają się piorunów.Co ja mówię!Czy wiesz, Bernie, że oni potrafią łapać pioruny?- A jużci! Ażesz, Jaskier.- Niech mnie grom.- poeta urwał, niespokojnie spojrzał na niebo.- Niechmnie gęś kopnie, jeśli kłamię.Powiadam ci, Hofmeier, magicy łapią pioruny.Nawłasne oczy widziałem.Stary Gorazd, ten, którego pózniej zabili na WzgórzuSodden, złapał kiedyś piorun na moich oczach.Wziął długaśny kawał drutu, jedenkoniec uczepił na czubku swej wieży, drugi zaś.- Drugi koniec drutu trza by w butlę włożyć - zapiszczał nagle kręcący się poganku syn Hofmeiera, malutki niziołek z czupryną gęstą i kręconą jak baranie runo.-W szklany gąsior, taki, w jakim tatko wino pędzą.Pierun po drucie do gąsiorasmyknie.- Do domu, Franklin! - wrzasnął farmer.- Do łóżka, spać, ale już! Wnet północ,a jutro pracować trza! A niech no ja cię schwycę, gdy w czas burzy koło gąsiorówalbo drutów majdrujesz, będzie rzemień w robocie! Dwie niedziele na dupie nieusiedzisz! Petunia, wezże go stąd! A nam jeszcze piwa przynieś!- Wystarczy wam - powiedziała gniewnie Petunia Hofmeier, zabierając syna zganku.- Dość już wyżłopaliście.- Nie gderaj.Tylko patrzeć, jak wiedzmin wróci.Godzi się gościa poczęstować.- Gdy wiedzmin wróci, przyniosę.Dla niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]