Home HomeLegendy Warszawskie Oppman Acook robin toksyna (2)Haldeman Joe Wieczna wolnoscGrisham John WspolnikCarter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean ParkBaczyński Krzysztof Kamil Sen w granicie kuty (2)Motylek Lipowo 1 Katarzyna PuzyńskaGrzesiuk Stanislaw Boso, ale w ostrogach (2)Chmielewska Joanna (Nie)boszczyk maz
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mostlysunny.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Nic z tych rzeczy.Matka wysłała mnie na tę zakazaną planetę starym trzeciofazowym frachtowcem podróżującym wolniej niż światło, zamrożonego razem z zarod­kami bydła, koncentratem soku pomarańczowego i przeróż­nymi wirusami.Podróż trwała sto dwadzieścia dziewięć lat czasu pokładowego, natomiast po dotarciu na miejsce mój osobisty dług czasowy miał wynieść sto sześćdziesiąt siedem lat standardowych.Matka obliczyła sobie, że odsetki, jakie przez ten czas nagromadzą się na długoterminowym rachunku, w połą­czeniu z kapitałem pozwolą spłacić wszystkie długi rodziny, a dzięki temu, co zostanie, być może zdołam przez jakiś czas utrzymać się przy życiuMoja matka pomyliła się - po raz pierwszy i zarazem ostatni w życiu.Kilka notatek do szkicu o Bramie Niebios:Błotniste ścieżki rozbiegające się we wszystkie strony od wież stacji, przypominające liszaje na grzbiecie trędowatego.Brązowe obłoki wiszące ciężko na zgniłym, zgrzebnym niebie.Skupisko bezkształtnych drewnianych budowli, które zaczęły gnić na długo przed ukończeniem, gapiących się pozbawionymi szyb oknami na takich samych jak one sąsiadów.Tubylcy, którzy rozmnażają się jak.jak lu­dzie - pozbawione wzroku kaleki, z płucami wypalonymi przez żrące powietrze, każdy otoczony licznym przychów­kiem.Dzieci o potwornie zniszczonej, pokrytej wrzodami skórze i wiecznie załzawionych oczach, nie przystosowane do życia w trującej atmosferze, która zabije je, zanim dociągną do czterdziestki.Mają bezzębne uśmiechy i prze­tłuszczone włosy, w których aż roi się od wszy i krwiożer­czych kleszczy.Dumni rodzice wprost promienieją zadowo­leniem.Jest ich w sumie dwadzieścia milionów, stłoczonych w slumsach na wyspie mniejszej niż zachodni trawnik w posiadłości moich rodziców na Starej Ziemi, a nikt nie przeniesie się gdzie indziej, bo jedynie tu na całej planecie jest powietrze, które nie zabija od razu, tylko na raty.Tłoczą się jak szaleni w kręgu o promieniu sześćdziesięciu kilomet­rów, bo na takim właśnie obszarze daje się odczuć dobro­czynne działanie Stacji Uzdatniania Atmosfery - to znaczy, dawało, dopóki generatory nie zaczęły odmawiać posłuszeń­stwa.Brama Niebios.Mój nowy dom.Matka nie wzięła pod uwagę możliwości, że wszystkie rachunki rodzin ze Starej Ziemi zostaną zamrożone, a na­stępnie wykorzystane przez bujnie rozwijającą się gos­podarkę Sieci.Nie pamiętała także, iż ludzie dlatego woleli korzystać ze statków z napędem Hawkinga, nawet jeśli oznaczało to konieczność oczekiwania w kolejce, że z taką podróżą nie wiązało się prawie żadne ryzyko, natomiast szansa, że podczas wieloletniej, głębokiej hibernacji na pokładzie jednostki poruszającej się z prędkością mniejszą od prędkości światła dojdzie do nieodwracalnego uszko­dzenia mózgu, wynosiła aż jeden do sześciu.Ja jednak miałem szczęście.Kiedy ożywiono mnie na Bramie Niebios i natychmiast zagoniono do pracy przy kopaniu kanałów poza obszarem bezpiecznej strefy, doznałem zaledwie ma­łego udaru.Pod względem fizycznym nie poniosłem żadnego uszczerbku, gdyż już wkrótce mogłem ponownie przystąpić do pracy, natomiast mój stan umysłowy pozostawiał wiele do życzenia.Dostęp do lewej półkuli mózgu został zablokowany tak dokładnie, jakby była to część statku kosmicznego, która uległa rozhermetyzowaniu.Stalowe grodzie zatrzasnęły się z hukiem, pozostawiając ją na pastwę próżni.Nadal mogłem myśleć.Szybko odzyskałem władzę w prawej części ciała.Tylko ośrodki mowy uległy nieodwracalnym uszkodzeniom.Cudowny, organiczny komputer, zamknięty w mojej czasz­ce, potraktował całą wiedzę o języku tak, jakby to był nieczytelny program: usunął ją z pamięci.W prawej, zawiadującej uczuciami półkuli, mogły się przechować jedynie najbardziej przesycone emocjami informacje, w zwią­zku z czym moje słownictwo składało się teraz z dziewięciu wyrazów.(Później dowiedziałem się, że zazwyczaj są to tylko dwa lub trzy słowa.) Oto one: pieprzyć, gówno, szczać, cipa, cholera, matkojebca, dupa, siusiu i kupa.Krótka analiza może wykazać, że moje słownictwo składało się z dwóch czasowników, pięciu rzeczowników, spośród których dwóch można było także używać w zna­czeniu czasownikowym, oraz jednego rzeczownika peł­niącego funkcję wykrzyknika.Mogłem swobodnie dys­kutować o potrzebach fizjologicznych (miałem tu do wyboru dwie pary synonimów), o ludzkiej anatomii, mog­łem zasygnalizować, kiedy mam ochotę odbyć stosunek płciowy oraz poinformować ewentualnego rozmówcę o mo­ich podejrzeniach dotyczących jego bliskich kontaktów z własną matką.Czy można wymagać czegoś więcej?Nie będę twierdził, że mile wspominam trzy lata spędzone w błotnistych rowach i zarobaczonych slumsach Bramy Niebios, ale nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, iż okres ten wywarł równie wielki - o ile nie większy - wpływ na kształtowanie mojej osobowości, co poprzednie dwadzieścia lat na Starej Ziemi.Bardzo szybko okazało się, że nie mam najmniejszych problemów z dogadaniem się z moimi nowymi znajomymi.Należeli do nich: Stary Fleja, który był naszym brygadzistą; Unk, któremu musiałem płacić, żeby chronił mnie przed maltretowaniem; oraz Kiti, zawszona, brudna dziwka, z którą sypiałem wtedy, kiedy było mnie na to stać.- Gówno-pieprzyć - mówiłem na przykład.- Dupa cipa, sikać pieprzyć.- Aha - uśmiechał się na to Stary Fleja, pokazując swój jedyny ząb [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •