[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj daninę zastąpi miecz.Niemniej twoja podróż opiera się na przypuszczeniach, Kyllanie, a nie są one wiele warte.Nie chciałem teraz na nią patrzeć.Nie wątpiłem, że miała rację, i im bliższy był czas rozstania, tym bardziej buntowałem się przeciw narzuconemu mi zadaniu.Czemu właśnie ja? Nie umiałem jednać sobie szacunku, nie miałem też daru wymowy, do którego Kemoc mógł się odwołać w razie potrzeby.Moja pozycja najstarszego syna Tregartha nie zapewni mi poparcia ani jednego żołnierza.Nie wyrobiłem też sobie imienia, żeby zjednywać zwolenników.Więc dlaczego muszę wracać do Estcarpu w beznadziejnej misji?- Żeby zrzucić geas.- Czy Dahaun czytała w moich myślach? Na chwilę obraziłem się na nią, wstydziłem się tego, co mogła w nich znaleźć.- Zrzucić geas to tyle, co ściągnąć na siebie straszne nieszczęście - powiedziała.- Wiem! - przerwałem jej szorstko.- I może ono dosięgnąć nie tylko tego, kto go zrzuca, wszakże ja jadę w góry, a nie wracam z nich, pani.- Tyle że nie w odpowiednim nastroju - odparła chłodno.- Dobre myśli przyciągają powodzenie, a złe.Nie znaczy to, iż sądzę, że pójdzie ci łatwo.Nie rozumiem też, dlaczego.- Umilkła i kiedy znów się odezwała, mówiła ciszej, z pośpiechem.- Nie wiem, co nasza Moc jest w stanie zdziałać za górami.Pozostawiasz tutaj tych, którzy mają powody, żeby dobrze ci życzyć, i chcieliby ci pomóc w miarę swych możliwości.Gdybyś znalazł się w niebezpieczeństwie - pomyśl o tym i o nich.Nie mogę składać żadnych obietnic, gdyż są to nie wypróbowane, nie oznaczone, dzikie okolice.Ale obiecuję, że zrobię dla ciebie wszystko, co tylko będę mogła! A z pomocą twojej siostry i brata - któż to może wiedzieć!Wreszcie Dahaun zaczęła mówić o drobnych rzeczach, nie mających nic wspólnego z moją misją, o rzeczach, które pozwoliły mi spojrzeć na słoneczne obrazki jej życia takiego, jakim było, zanim przybyliśmy, zakłócając niepewny pokój, do Escore.Wydało mi się, iż wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do wielkiego zamku swego życia, ukazując najtajniejsze komnaty i skarby.I zrozumiałem, akceptując go, że ofiarowała mi największy z darów.Teraz bowiem nie widziałem już w niej groźnej władczyni dziwnych Mocy, ale taką samą dziewczynę, jaką była moja siostra, zanim Mądre Kobiety wydarły ją nam starając się przerobić na swoją modłę.Następnie Dahaun nakłoniła mnie do podzielenia się z nią moimi wspomnieniami.Opowiedziałem jej o Estfordzie i naszym w nim życiu, jeszcze więcej o ciężkich latach, które nastąpiły wtedy, kiedy w zbroi i z mieczem w ręku uprawialiśmy posępne wojenne rzemiosło.I te słodkie wspomnienia, chociaż zawsze tkwiła w nich kropla goryczy, sprawiły, że się odprężyłem.- Ach, Kyllanie z rodu Tregartha - powiedziała Dahaun.- Myślę, że teraz rozumiemy się trochę lepiej.I to ci się podoba, czyż nie tak?Poczułem, że się czerwienię.- Nic mogę ukryć wszystkich swoich myśli, pani.- A czy to jest potrzebne? - zapytała z powagą, pod którą jednak kryło się rozbawienie.- Czy kiedykolwiek, odkąd spojrzeliśmy na siebie, naprawdę spojrzeliśmy, zaistniała taka potrzeba?Dahaun nie była śmiała, stwierdzała tylko fakt.Zapłonął we mnie taki ogień, że zacisnąłem pięści.Walczyłem ze sobą, by nic wyciągnąć do niej rąk, gdyż pragnienie wzięcia jej w ramiona przerastało niemal moje siły.Byłby to jednak fałszywy krok, niewłaściwa droga dla nas obojga.Skąd to wiedziałem? Przypominało to geas, wiedzę znikąd, której nie mogłem odrzucić.I wraz z tym dodatkowym wędzidłem rosła we mnie nienawiść do narzuconej przez nie znane mi siły misji.- Tak, i tak, i tak! - wybuchnęła jak ja, targana sprzecznymi uczuciami.- Powiedz mi, pokaż mi, którą drogą pojedziesz po rozstaniu z nami! - W ten sposób próbowała zmniejszyć napięcie, jakie powstało między nami.Poszukałem wspomnień z podróży przez góry, przypominając sobie wszystko dla niej.- Będziesz szedł pieszo w dzikiej okolicy - zauważyła z powagą Dahaun, jakby stanowiło to problem wymagający starannego rozważenia.Nałożyłem kolczugę i hełm Kemoca, u boku miałem jego pistolet - chociaż amunicja niemalże się wyczerpała.Mój miecz i pistolet zaginęły, kiedy Kemoc i Kaththea uciekli z rzecznej wysepki.Tak, pójdę piechotą, źle uzbrojony, przez odludzie po drugiej stronie gór.Nie wiedziałem jednak, jak poprawić swoje położenie.- Może to jest test dla nas, żeby sprawdzić, jak różne wpływy mogą przekroczyć barierę gór.- Dahaun odrzuciła do tyłu głowę i zaszczebiotała budząc echo.Jadąc szybko znaleźliśmy się bardzo blisko miejsca, w którym miałem rozpocząć wspinaczkę.Duży zielony ptak sfrunął w dół, niemal nie poruszając skrzydłami.Zaćwierkał w odpowiedzi i poszybował w górę, coraz wyżej i wyżej, kierując się na zachód.Obserwowaliśmy go, aż zniknął nam z oczu, a mimo to Dahaun od czasu do czasu spoglądała w tę stronę.Nagle wydała cichy okrzyk triumfu.- Bariera dla niego nie istnieje! Jest już nad przełęczą i leci dalej.Teraz zobaczymy, czy może zrobić coś więcej.Wkrótce nadeszła ta chwila, niewiele później, kiedy zeskoczyłem z grzbietu Shabry, mając przed sobą szlak wiodący z Escore na zachód.Dahaun nie zsiadła z rogatego wierzchowca, podobnie jak jej eskorta.Mężczyźni odjechali nieco na bok, pozostawiwszy nas samym sobie.Żadne z nas nie śmiało przerwać milczenia.Wreszcie Dahaun podniosła rękę, jak to uczyniła przy pierwszym spotkaniu z Kaththeą, i nakreśliła w powietrzu ognisty symbol.Rozjarzył się on, oślepiając mnie, a jej rysy znów zafalowały mi przed oczami, co nie zdarzyło się już od wielu godzin.Ja zaś, nim się odwróciłem i zacząłem szybko piąć w górę, podniosłem do góry pięść, jak gdybym pozdrawiał dowódcę.Czułem, że załamałbym się, gdybym się zawahał lub obejrzał.A o tym nie mogłem nawet myśleć dla naszego wspólnego dobra.Dlatego nie oglądałem się poty, póki sądziłem, że mógłbym zobaczyć Escore, co utrudniłoby mi rozstanie.Lecz zanim rozpocząłem niebezpieczną przeprawę przez wypełnioną drzewami dolinę, obrzuciłem po raz ostatni spojrzeniem ten zaginiony świat, jak gdybym udawał się na wygnanie.Nie czułem się tak rozdarty wewnętrznie wtedy, kiedy opuszczaliśmy Estcarp, teraz było inaczej.W końcu zasłona mgły zamknęła się, nic nie widziałem, i to mnie radowało.Spędziłem tę noc wśród skał i za dnia zacząłem schodzić tym szlakiem, którym prowadziliśmy Kaththeę z zawiązanymi oczami.Teraz poszło mi znacznie łatwiej, gdyż myślałem tylko o sobie.Ale nie uśmiechała mi się piesza wędrówka po nierównym terenie.Musiałem obmyślić plany.Ci, do których mógłbym się zwrócić, wtedy kiedy wyruszałem, żeby dołączyć do Kemoca w Estfordzie, przebywali w obozie na nizinie.Nie widziałem wszakże powodu, dla którego mieliby być nadal tam, gdzie ich zostawiłem.Żadnego Sokolnika nie skusi moja oferta.Wprawdzie żyli oni z wojny, dostarczając najemników Estcarpowi i piechotę morską sulkarskim statkom.Zamieszkiwali jednak skalny zamek i byli przywiązani zarówno do swych wypaczonych obyczajów, jak i sposobu życia.Nie, dla nich nie ma miejsca w Escore.Sulkarczycy zaś nigdy nie oddalali się zbytnio od morza, które było ich całym życiem.Czuli się zagubieni nie słysząc ryku fal przybrzeżnych ani huku morskich bałwanów.Mogłem liczyć tylko na członków Starej Rasy przebywających na południu.Niewielu uciekinierów z Karstenu zasymilowało się w Estcarpie.Reszta wędrowała niespokojnie wzdłuż granicy, mszcząc się krwawo za masakrę swoich pobratymców.Od tamtego wydarzenia minęło prawie dwadzieścia pięć lat, lecz oni nie chcieli zapomnieć ani wtopić się w mieszkańców Estcarpu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]