[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysokie budowle dominowały nad kulą statku, sprawiając, że wydawał się wręcz miniaturowy.Travis powrócił myślami do przeszłości, nieco zamazanej przez ostatnie wydarzenia.W jego własnym świecie były przecież miejsca, gdzie miniaturowa wioska Zuni graniczyła z osadą Dakota czy Apaczów.- Jakieś muzeum? - zasugerował.To było jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mu do głowy.Twarz Ashe'a wydawała się blada pod opalenizną.Spoglądał w skupieniu na kopułę, na blok i dalej na ostro zaznaczające się wieżyce.- Albo stolica, w której każdą ambasadę wzniesiono w rodzimym stylu.- A teraz to wszystko jest martwe - dodał Travis.I nie mylił się.Miejsce było równie opustoszałe jak port paliwowy.- Możliwe, że to stolica galaktycznego imperium.Czego można się tu dowiedzieć! Skarbiec.- Ashe oddychał szybko.- Możemy tu odkryć skarby tysiąca światów.- A kto się o tym dowie? Kogo to zainteresuje? - zapytał Ross.- Nie mówię, że nie jestem gotowy iść i ich poszukać.Nagle Travis dostrzegł jakiś ruch w masie poplątanych roślin, gdzie lądujący statek rozpłaszczył paprocie, ciągnąc inne, powiązane pnączami.Indianin obserwował drżenie połamanych gałęzi.Coś torowało sobie drogę od miejsca oddalonego o jakieś sto metrów od statku w kierunku ściany nieruchomych roślin.I to coś było całkiem sporych rozmiarów.Czy pełzające stworzenie jest ranne? Czy wlecze się, aby umrzeć w jakimś zacisznym miejscu? Travis nasłuchiwał, starając się usłyszeć coś więcej niż szelest liści.Jeżeli mieszkaniec tej planety rzeczywiście jest ranny, nie skarżył się.Jakieś zwierzę? Czy.coś innego? Coś równie obcego jak wydmowe stwory, bardziej zbliżone do zwierzęcia niż do człowieka, takiego, jakiego znali?- Ukryło się już - wysapał Ross.- Nie może być ciężko ranne, bo nie przesuwałoby się tak szybko.- Wydaje się, że ten świat nie jest tak opustoszały, jak wyglądał na pierwszy rzut oka - powiedział Ashe sucho.- A tamte?“Tamte" zbliżały się lekko i cicho, dryfując przez sztuczną polanę powstałą podczas lądowania statku.Raz czy dwa zatrzepotały cienkimi jak pajęczyna skrzydłami, żeby utrzymać się w powietrzu.Całą uwagę skupiały na statku.Czym właściwie były? Ptakami? Owadami? Latającymi ssakami? Travis miał wrażenie, że te cztery małe stworzenia stanowią dziwaczną kombinację wszystkich trzech rodzajów.Długie, wąskie skrzydła, prawie przezroczyste, przypominały skrzydła owada.Z drugiej strony, te istoty miały trzy nogi, dwie mniejsze z przodu, zakończone trzema palcami w kształcie pazura, i jedną większą kończynę z tyłu, o jeszcze bardziej wydatnych szponach.Ich głowy zdawały się wychodzić bezpośrednio z karku i były okrągłe na górze, zwężając się w zakrzywiony dziób.Oczy zaś - czworo oczu! - sterczały na krótkich wypustkach: jedna para z przodu, druga z tyłu.Trójkątne ciała pokrywało blade futerko o błękitnym odcieniu.Powoli i bezszelestnie, wręcz uroczyście dryfowały w kierunku statku.Drugi w rzędzie wyłamał się z formacji i zanurkował ku ziemi.Tylnymi pazurami zakotwiczył się na pniaku złamanej gałęzi i złożył skrzydła na grzbiecie, tak jak robiły to ziemskie motyle.Dwa ostatnie osobniki z rzędu przeleciały w jedną i w drugą stronę przed otwartym włazem, zakołowały i wzniósłszy się ku niebu, zniknęły za wierzchołkami drzew.Przywódca zbliżał się powoli, aż wreszcie zawisł w powietrzu, od czasu do czasu bijąc skrzydłami, aby utrzymać się na równej wysokości, bezpośrednio przed wejściem do statku.Niczego nie można było wyczytać ze sterczących, jaskrawobłękitnych oczu.Ludzie nie czuli jednak odrazy ani zaniepokojenia, jakie towarzyszyło im w trakcie spotkania z mieszkańcami pustyni.Kimkolwiek był tajemniczy lotnik, nie sprawiał wrażenia agresywnego czy niebezpiecznego.- Śmieszny mały żebrak, co? - rzekł Renfry.- Chciałbym przyjrzeć mu się z bliska.Jeżeli wszystkie tu są takie jak on, nie mamy się czym martwić.Dlaczego technik określał skrzydlate stworzenie jako “on", było dla reszty niejasne, lecz czterooki stwór bardzo ich zainteresował.Ross pstryknął palcami i wyciągnął rękę na powitanie.- Chodź tu, kolego - zawołał.Połyskujące, błękitne ogniki zamrugały wraz z ruchem wypustek ocznych, skrzydła zatrzepotały i stwór zbliżył się do włazu.Jednak nie na tyle blisko, aby Ziemianin mógł go dotknąć.Stworzenie na chwilę zawisło nieruchomo w powietrzu, a potem zatrzepotało tęczowymi skrzydłami i wzbiło się ku niebu.Jego partner wystartował z krzaka poniżej, aby do niego dołączyć.Kilka sekund później zniknęły, jakby nigdy ich tu nie było.- Sądzisz, że jest inteligentny? - Ross patrzył za skrzydlatym stworzeniem, a na jego zazwyczaj obojętnej twarzy malowało się rozczarowanie.- Zgadujesz równie dobrze jak ja - odparł Ashe.- Renfry - zwrócił się do technika - masz teraz zapis z podróży.Czy możesz go odtworzyć?- Nie wiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]