[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, my powinniśmy robić swoje.Tego by chciał David.Powinienem teraz skontaktować się z Kwaterą Główną II USA, z tym gościem z wywiadu, Reedem, i zobaczyć, czy wie coś o tej akcji Rosjan ze ściąganiem zapasów.Niedaleko jest farma Cunninghamów.Przed wojną hodowali konie.Piękne sztuki.Ale oprócz tego stary Cunningham był radioamatorem.Jego radiostacja jest jeszcze cała.Nigdy tam nie kwaterowaliśmy, trzymaliśmy ich dom w odwodzie, żeby był czysty, jak mówią w szpiegowskich filmach.Teraz przyda nam się i dom, i radio starego.- Mieszkaliśmy w pobliżu Cunninghamów.Oni nie żyją - przerwał Bili.- Był napad.- Bandyci? - spytał Michael.- Bandyci - przyświadczył Critchfield.- Spalili dom i stajnie, ale stary miał swój składzik w piwnicy.To był przewidujący facet.Taki sam był John Rourke.- Jest - poprawiła go odruchowo Sarah.- Oczywiście, Sarah, jest - potaknął Critchfield.- Bandyci zabili Cunninghamów, ale piwnica pozostała nietknięta.Wystarczy, żebyśmy zamontowali jakąś antenę i możemy skorzystać z radiostacji.Jest tam też żarcie i trochę amunicji.Sześć godzin marszu i jesteśmy na miejscu.- No to chodźmy - rzekła Sarah.- Większość moich rannych może chodzić, a tego postrzelonego w nogi będzie można ponieść.Jest silny, wytrzyma drogę.- A więc zgoda? - Critchfield powiódł wzrokiem po twarzach swoich ludzi.- Zgoda - odparł Bili.- Zgoda - wykrzyknęła Annie i wszyscy wybuchnęli śmiechem.Wszyscy z wyjątkiem Sarah.Myślała o Davidzie Balfrym.Kiedyś byli sobie bliscy, teraz czekało go coś, o czym wolała nie myśleć.Wokoło byli Rosjanie i jeśli udałoby się oddziałowi dotrzeć bez przeszkód na farmę Cunninghamów, graniczyłoby to z cudem.Był jeszcze przecież problem bandytów.Sarah wyrzucała sobie te podłe myśli, ale miała nadzieję, że dojdzie do walki bandytów z Rosjanami, powybijają się nawzajem i w końcu będzie już po wszystkim.Pociągnęła z kubka łyk wystygłej, gorzkiej kawy.Rozdział XLIIGenerał Ismael Warakow usłyszał odgłos kroków na posadzce muzealnej sali.Nie musiał podnosić wzroku znad zarzuconego papierami biurka, żeby wiedzieć, że to Rożdiestwieński z wprost niewiarygodną punktualnością stawia się na spotkanie.Odgłos kroków był coraz bliższy.Warakow przeglądał pilną depeszę z Kremla.Najwyższe kierownictwo nadal siedziało w swoim bunkrze.Rozkazuje się - czytał generał - udzielić wszelkiej pomocy i wsparcia grupie specjalnej pułkownika KGB Rożdiestwieńskiego ze strony armii, GRU i wszystkich pozostających pod waszym dowództwem sił.“Łono” ma bezwzględne pierwszeństwo i należy mu podporządkować wszystkie wasze działania na tym obszarze.Podpisano: Komitet Centralny i Lud Sowiecki.Warakow uśmiechnął się.Całkiem jak SPQR - Senatus Populusque Romanus (Senat i Lud Rzymski).Znał ich historię.- Towarzyszu generale! Pułkownik Rożdiestwieński melduje się!- Siadajcie, pułkowniku - mruknął, nie odrywając wzroku od depeszy.- Wygląda na to, że mam wesprzeć was i wasz projekt.Niemniej jako dowódca muszę mieć wyczerpujące informacje na temat ewentualnych następstw moich rozkazów.- Towarzyszu generale.Warakow spojrzał na pułkownika.Był to jasnowłosy mężczyzna o atletycznej budowie, przystojny, wyprężony jak struna nawet wtedy, gdy siedział.Warakowowi przypominał on oficera doborowej gwardii SS.- Słucham, pułkowniku.- Cała produkcja przemysłowa na potrzeby działań wojennych w Chińskiej Republice Ludowej i walki z niedobitkami NATO ma zostać czasowo zaniechana - wyjaśnił Rożdiestwieński.- Należy także odsunąć na plan dalszy tę część produkcji rolnej, która nie ma znaczenia dla naszych prac.Wszystkie siły należy poświęcić, tak jak ujmują to rozkazy, dla przyśpieszenia realizacji planu “Łono”, aż do osiągnięcia ostatecznego celu.- A jaki jest ten cel, pułkowniku?Słowo “towarzyszu” nie przeszło Warakowowi przez gardło; ci, do których tak mówił, znaczyli dla niego zbyt wiele, by miał je aż tak splugawić.Przyglądał się Rożdiestwieńskiemu.Mundur pułkownika był w idealnym stanie, bez jednej fałdy, inaczej niż jego własny, którego niejednokrotnie nie zdejmował przez wiele dni i nocy.- Mówiąc najprościej, towarzyszu generale.- Macie rację.Prostota jest najważniejsza.- Nie chciałem was urazić, towarzyszu.Zawsze żywiłem najgłębszy podziw dla waszych osiągnięć wojskowych.- Proszę was, oszczędźcie mi.- przerwał generał.- A więc celem planu “Łono” jest to samo, co ma na celu amerykański “Projekt Eden” - przetrwanie najlepszej i jedynie właściwej ideologii.Ale to my zatriumfujemy.Amerykanom się to nie uda.- Mówicie przenośniami, pułkowniku.Proszę o konkrety.- “Projekt Eden” został powzięty, by w przypadku rozpętania się światowego konfliktu jądrowego, za wszelką cenę zapewnić przetrwanie tak zwanych zachodnich demokracji.Nasze “Łono” umożliwi wieczne zwycięstwo i chwałę rewolucji ludowej.Nadal jednak brakuje nam pewnego istotnego ogniwa.Aby osiągnąć nasz cel, aby komunizm przetrwał, armia musi wszystkimi siłami wspierać KGB w poszukiwaniu tego elementu.W przędnym wypadku, plan spełznie na niczym i amerykański imperializm zatriumfuje.- A co z ludem sowieckim, pułkowniku? - zapytał głucho Warakow.- Co z jego przetrwaniem?Rożdiestwieński uśmiechnął się.- Mogę mówić bez ogródek, towarzyszu generale?- Cóż za zmiana! No nareszcie, przecież od początku was o to proszę.- Duch ludu sowieckiego, duch mas pracujących całego świata znalazł najpełniejsze ucieleśnienie w kierownictwie politycznym Związku i w KGB, jego ramieniu wykonawczym.- I do diabła z ludem? - zapytał Warakow prosto z mostu.- Sama natura masy już od podstaw zakłada pewną selekcję.- A więc arka - jak Arka Noego w Biblii.Tylko że zaproszenia zostaną wystosowane zgodnie z zasadami dialektyki?- Znajdzie się tam miejsce i dla was, generale.Warakow wybuchnął sardonicznym śmiechem.- Żyję już zbyt długo, żeby teraz zasypiać na pięćset lat, nie wiedząc, co zobaczę, gdy otworzę oczy!- Może wasza siostrzenica, jeśli uda się ją odnaleźć.- Żeby stała się pana kochanką albo została rozstrzelana, bo przecież podejrzewacie, że maczała palce w śmierci Karamazowa? To będzie trudne, pułkowniku.- Otrzymał pan rozkazy z Moskwy.- Ci w Moskwie to teraz banda staruchów, którzy boją się umrzeć godnie, bo nie żyli godnie.Dziadów, którzy chowają się w bunkrze i trzęsą portkami.Boją się komukolwiek zaufać, tak że nawet dowódcy armii nie wiedzą, gdzie jest ich kryjówka! Stłoczyli się tam i czekają, co?- Ależ, towarzyszu generale.- Nie nazywaj mnie towarzyszem! Otrzymałem rozkaz.Od piętnastego roku życia przyzwyczaiłem się słuchać rozkazów.Teraz muszę być posłuszny tchórzliwym mordercom, którzy chcą jedynie uratować swe życie, kosztem narodu! Podporządkuję się ich rozkazom.Bierzcie moje oddziały, pułkowniku, możecie wziąć je wszystkie.Ale nie jestem waszym towarzyszem i nigdy nim nie byłem.Możecie odejść!Warakow opuścił głowę i znów zagłębił się w papierach.Usłyszał skrzypnięcie odsuwanego krzesła - Rożdiestwienski wstał; potem stuknięcie obcasów, gdy salutował, a jeszcze później długa chwila ciszy, gdy tamten czekał.Nie podniósł głowy, żeby oddać honory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]