[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kurwa! Pani oficer naprawdę była doświadczona.Jeż w wykonaniu kompanii mógł mieć szansę.Na równym, bezleśnym polu. No,to biegnijmy przez ogień z tyłu, co? Ile pani przebiegnie w płonącym lesie? spytała tym razem Harmeen. Dzie-sięć kroków? Kurwa, zróbmy coś! Przecież szło już tak dobrze.Może niech jazda ruszy? Jazdą w lesie tośmy się zajmowały w górskiej dywizji mruknęła Achaja.Jeden pluton potrafił powstrzymać atak jazdy na nasz pułk. To co? Stoimy i czekamy?574 Możemy się modlić mruknęła Harmeen. Albo tamte bataliony się przebiją, albo nie dodała Achaja. Jak nie.Toniech każdy robi co chce.Bez znaczenia. Nasi wrogowie musieli ściągnąć posiłki powiedziała Harmeen. Nawet bezdymu, nawet w lesie, zatrzymanie dwóch batalionów jest przecież niemożliwe. Im to powiedz.Skąd wiesz, co tam się dzieje? Może, kurde, przybliżymy siędo tego pożaru? wtrąciła oficer piechoty. To nam tyłki spłoną.Szlag! Czemu nie atakują? Zajęci z przodu.Spoko, spoko, zaraz nas rozwalą. Achaja otarła twarz z potu. Pani kapitan.Co przewiduje podręcznik piechotyw takiej sytuacji? Jeśli oddział zachował zdolność bojową, należy ruszyć do ataku. O, żesz.Kto pisał ten podręcznik? Pewnie jakieś krówsko siedzące w zimową noc przy kominku, z dużą wódkąw jednej ręce i piórem w drugiej. Podręcznik pisali mężczyzni wtrąciła Harmeen.575 Pan Biafra nakazałby teraz atakoodwrót ze szczególnym uwzględnieniem zdecy-dowanego natarcia i panicznej ucieczki. Mamo, co to znaczy? Pewnie nic.Ale każdy facet, jak nie wie, co zrobić, to mówi sprzeczności. A kobieta mówi sprzecznościami nawet jak wie, co robić zakpiła Achaja. Ty co? Jesteś chłopak przebrany w kieckę, że trzymasz z nimi? Jakbym wiedziała, co zrobić, to bym tu nie sterczała jak dupa wystawiona nakopniak.Wrzaski i odgłosy bitwy cichły wyraznie.Ponieważ było raczej nieprawdopodobne,żeby ktoś tak szybko pokonał dwa bataliony, więc znaczyło to, że bitwa oddala się.Piechota była spychana, albo realizowała jakiś manewr.Wychodziło na jedno. No, to po nas, koleżanki. No splunęła Achaja i zaklęła.Podskoczyła do swojego plutonu.Szybko od-nalazła sierżant. Słuchaj, Shha, żegnaj siostrzyczko. Już żeśmy się żegnały, jak cię Virion chciał zabić.Teraz też nie dadzą rady!576 Teraz dadzą, siostrzyczko szepnęła. Pamiętaj, jak się zacznie, trzymaj sięnajwiększej grupy i biegnij do naszych.Wiesz, jak jest w lesie.Bogowie strzały noszą.Cień szansy masz. Nie pójdę bez ciebie, malutka! Pójdziesz.Ja też będę biegła, ale jak będziemy na siebie patrzeć, to nas obieskoszą.Daj, małpeczko, z siebie wszystko, co? No, nie ma sprawy.Jeszcze się napijemy razem.Na pohybel tym skurwlom. No.Cześć, dziewczynko. Cześć, malutka.Trzymaj się i nie pękaj.Achaja wróciła do oficerów. I co? Jakieś cienie zbierają się chyba.Gówno widać mruknęła kapitan piechoty. Arnne. Achaja podeszła do czarownicy.Ta jednak siedziała na ziemi z podku-lonymi nogami, obejmując rękami własne kolana.Była kompletnie załamana. Słu-chaj, czujesz coś poza ciężarem bytu? Nic.Odczep się wreszcie.Achaja wróciła do oficerów.577 No, to co? Biegniemy? Trzeba to było zrobić wcześniej warknęła kapitan piechoty. Wcześniej? Nie.Zaczekamy, aż nas zaatakują.Wtedy żołnierze przeciwnika po-mieszają szyki ich łucznikom.Ze dwie, trzy dziewczyny będą miały swoją szansę.Ina-czej by nas wymietli strzałami. Może i ma pani rację zreflektowała się kapitan. Zapowiedzieć ludziom? Nie.Po co dezorganizować? Jak pani ryknie chodu w odpowiedniej chwili,wszystkie pojmą.Stały niepewne, obserwując ledwie widoczne pomiędzy drzewami cienie.Pożar zaplecami dawał trochę światła, ale bardziej mamił wzrok, niż pozwalał coś dojrzeć wy-raznie.Achaja usłyszała z tyłu cichą uwagę rzuconą przez porucznik saperów: No, ładnie.To teraz jesteśmy same, mając za jedyną osłonę tę śliczną dupeczkęze zwiadu.Niech im powie, kurwa, że jest księżniczką, może przepuszczą.Achaja potrząsnęła głową.Była odpowiedzialna za tych ludzi? Po raz pierwszyw życiu poczuła ciężar dowództwa.Właściwie nie była, ale.Była.Miała najwyższystopień.Trochę inaczej to wyglądało naprawdę, niż przy studiowaniu podręczników578w pałacu w Troy.Jakie to wtedy było łatwe.Poświęcić setkę dla osłony skrzydła, puścićkorpus do frontalnego ataku przewidywane straty czterdziestu od sta, w tej formiedziałań.A jak się szło z tymi ludzmi? Co wtedy znaczyło czterdzieści od sta? Albo,jeszcze lepiej, sto od sta? Ile od sta znaczyła Shha, Mayfed, Zarrakh, Lanni, Harmeeen,Bei, Sharkhe, Chloe i ta, fajna w sumie, kapitan piechoty? Ile od sta znaczyła ta niezna-na piechociarka, która pozwoliła jej się ukryć pod swoją tarczą, wystawiając przy tymwłasną nogę? Psiamać.Przypomniała sobie Viriona, który śmiał się w jej głowie.Przy-pomniała sobie Krótkiego.Hekke mówił: Uczyłem cię tego, co uczyłem.Ja jednakstanąłem naprzeciw Nolaana.Bez żadnych szans.No dobra, chłopaki.Może i wiem,co chcecie mi powiedzieć.Tym swoim śmiechem, milczeniem i przypomnieniem bez-sensownej walki z Nolaanem.Może i wiem! No dobra, dziewczyny. Wyszła na środek małej przestrzeni zajmowanej przezoddział. Zaraz zaczniecie biec.Rzucać wtedy tarcze.Rzucać kusze.Miecze musiciemieć ze sobą.Walcie do naszych batalionów i powiedzcie, niech podpalają to kurestwo.Nie wiem, ilu się uda.Ale może.579Harmeen podniosła pytający wzrok.Kapitan piechoty zmełła przekleństwo.Uśmiechnęła się nagle. No, to teraz.wóz albo przewóz, co? Ano, jak mówią, strzały Bogowie noszą.Nie sądzę, żeby Bogom chciało siędzisiaj biegać za szybko po ciemku.Ktoś się roześmiał.Achaja wyciągnęła swój miecz. A pani zerknęła na usmoloną porucznik saperów musi biec również.Mającza jedyną osłonę śliczną dupkę ze zwiadu.Odwróciła się na pięcie, roztrąciła szereg i wyszła wprost na rozpędzające się wła-śnie do ataku cienie. No co, kurwa?! ryknęła. Co tak po ciemku biegniecie?Skoczyła do przodu w kompletną ciemność.Walczy tylko ciało, mówił Virion.Cios.uuuuuuu.ładnie! Czyjaś ręka szybowała w powietrzu, zupełnie odłączonaod ciała, którego jeszcze przed chwilą była częścią.Upadła na plecy, odbiła się i chla-snęła płasko.Nie trafiła.Walczyła, naprawdę nic nie widząc.Upadła znowu.Odbiłasię, nowy cios, w próżnię.Zamach nogą, zwód, cios.Jest! W coś trafiła.I nie było to580drzewo za miękkie.Ktoś skoczył na nią od tyłu, więc poddała się, upadła, przygnia-tając go własnym ciężarem, uderzyła oboma łokciami w tył, żebra nie mogły być takwytrzymałe.Na pewno pękły.Odbiła się.Kurwa, żeby widzieć cokolwiek.Przy takimmachaniu na oślep nawet jej brakowało już oddechu.Tamci mieli jednak pecha.Ktoś wpadł na nią od przodu.Przytuliła go.Mocno! Pewnie już nie wstał.Dostałamieczem w bok.Syknęła z bólu.Miała jeden skurcz, w łydce spokojnie.Kucnęła,obrót, zwrot (pamiętaj, to nie balet!), walnęła mieczem w pustkę.Walnęła lewą ręką,trafiła! Ten ktoś miał pecha z powodu żelaznej rękawicy.Dostała w plecy.Ból, szok,ciepło, odwinęła się, nie trafiła, dostała znowu w bok, ciepło, odwinęła się, nie trafiła.Upadła na plecy, płaskie zawinięcie, pustka, tamci naprawdę widzieli w ciemności, onanie.Wstała, dostała w nogę, lewe udo, o mało nie upadła.Kości jej nie złamali.Odbiłasię lekko i ciachnęła płasko.Znowu nic.Sukinkoty uchylały się przed jej horyzontalny-mi zamachami.Nie to nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]