Home HomePilipiuk Andrzej KuzynkiBachman Richard Regulatorzy (SCAN dal 871)James Jones Stad do wiecznosciKowalewski Wlodzimierz Bog zaplacz (3)duncan przeznaczenie mieczaSw. Jan Od Krzyza Dziela (2)Victor Hugo Nedznicy t.1Linux podrecznik administratora sieciKen Kesey Lot Nad Kukulczym GniazdemLumley Brian Nekroskop III (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bestwowgoldca.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Kierując się na zachód Jack nagle zmienił zamiar i skręcił na północ, w Siedemdziesiątą Szóstą Ulicę i wzdłuż niej w stronę West Good Hope Road.Wycieraczki sunęły po przedniej szybie z drżącym odgłosem przesuwanej gumy.Padało zbyt mocno, by ich nie używać, ale zbyt mało, by należycie zwilżyć szkło.Przed nimi szkarłatne tylne światła innych wozów odbijały się w czarnej nawierzchni jak ognie wylotowe rakiet Bucka Rogersa.- Pomyślałem, że zabierzemy Karen - wyjaśnił Jack, kierując jedną ręką.Randy kiwnął głową.Ostatecznie niczego innego nie mógł zrobić.Zabierają Karen, co oznacza, że zostanie odesłany samotnie na tylne siedzenie.Wyglądał przez okno na sklepy, stacje benzynowe i jasno oświetlone skrzyżowania ulic i tęsknił za matką bardziej, niż zdołałby wyjaśnić; w każdym razie wyjaśnić nie płacząc, a płakać nie chciał.Jack wepchnął kasetę do odtwarzacza.The Eagles, śpiewający „Hotel California”.Dojechali do domu Karen.Znajdował się dokładnie na rogu jednej z bocznych ulic, dwie przecznice na północ od West Good Hope Road.Był mały i odrapany, w kolorze groszkowej zielem, z ogromną anteną telewizyjną i wyglądał bardziej na barak niż na dom.Na chodniku stał porzucony dziecięcy rower trójkołowy.Jedynym znakiem życia było migotanie telewizora poprzez zasłony.- Zaczekaj, kumplu.To nie potrwa nawet sekundki - powiedział Jack.Randy siedział i czekał.Deszcz padał uporczywie i miarowo na przednią szybę, niczego więc przez nią nie widział.Nie pamiętał, by przez całe swoje życie czuł się bardziej przygnębiony niż teraz.Po dziesięciu minutach w przedsionku ukazał się jego ojciec, pod rękę z Karen.Szybko podbiegli do samochodu, by uniknąć przemoczenia.Nie czekając, aż mu to powiedzą, Randy odpiął pas bezpieczeństwa i przełazi na tylne siedzenie.Ojciec zachowywał się tak, jakby tego w ogóle nie zauważył.Karen wskoczyła do wozu z cichym piskiem i powiedziała:- Moje włosy.- Twoje włosy są w zupełnym porządku - zapewnił ją Jack, ruszając z miejsca.Karen zapięła pas, a potem odwróciła się na siedzeniu.- Cześć, Randy! Nocna przygoda, hę? Randy bez słowa kiwnął głową.Jack powiedział:- Jest zmęczony.Nie zaskoczony, biorąc pod uwagę rozwój wypadków.- Skierował kombi znowu na południe w stronę dziewięćdziesiątej czwartej szosy.- Gdybym tylko wiedział, jakie były odczucia jego matki.Gdybyż mi tylko powiedziała.No, wiesz, zakomunikowała.- Cóż, niektóre kobiety po prostu tego nie potrafią - stwierdziła Karen, krzyżując nogi odziane w czarne, siatkowe rajstopy.Jej kolczyki - złote koła - odbijały pomarańczowe światła kolejnych latarni ulicznych.- Moja siostra taka była, nigdy nie potrafiła się komunikować.Jack spojrzał we wsteczne lusterko.- Cały kłopot w tym, że kierowanie klubem wiejskim wymaga komunikowania się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.No wiesz, kontaktu.Ludzie przyjeżdżają do takich miejsc po to, by ich rozpieszczano, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.To zupełnie tak samo, jak gdy przyjeżdżają w sprawie tłumika.Nie chcą usłyszeć, że być może albo że trzeba poczekać, albo proszę przyjechać we wtorek.Życzą sobie odpowiedniego tłumika i żądają go natychmiast.Karen oblizała wargi, aby błyszczały.- Sądzisz, że sam-wiesz-kto nie dałby temu rady? Jack wzruszył ramionami.- Ja jej nie krytykuję.Wierz mi, ja jej nie krytykuję.Skręcili na dziewięćdziesiątą czwartą szosę i w deszczu podążyli na zachód.Waukesha, Oconomonoc, Johnson Corner, drogowskazy przepływały obok jak w długim śnie.Randy położył się na tylnym siedzeniu i zamknął oczy, słuchając świstu opon po nawierzchni szosy, skrobania gumowych wycieraczek o przednią szybę i szelestu wiatru we wgnieceniach z tyłu wozu, gdzie samochód Jacka zderzył się w drzewem.Jack też był zmęczony, ale odczuwał determinację, jakby dla odmiany robił wreszcie coś pozytywnego.Jeśli ktoś mieszkał na dziko w Dębach, jakiś zboczeniec seksualny czy ktokolwiek inny, był zdecydowany wywalić go na zbity pysk i spuścić manto, jakiego w życiu nie odebrał.Zacznie kierować własnym życiem, a także całym swym otoczeniem.Być może Maggie nie zależało na nim, ale zależało Karen, a także Randy'emu.Już koniec gadania o tłumikach i oponach, teraz mówimy o inwestycjach w nieruchomość oraz notowaniach giełdowych.Do jasnej cholery, rozmawiamy o powodzeniu.Przed Madison skręcił na północny wschód, a o dwadzieścia mil dalej w lewo, w stronę Lodi.Przednie światła wozu podskakiwały w deszczu, opony parskały rozjedżdżając kałuże na drodze.Wreszcie dotarli do żelaznych wrót i Jack zaparkował wóz tuż przy nich.Otworzył drzwiczki samochodu.Deszcz zmniejszył się już do maleńkiej, cichej mżawki.Jack ważył kłódkę w dłoni.Była zbyt wielka, by mógł otworzyć ją siłą, zresztą lepiej będzie, jeśli podejdą do gmachu piechotą.W ten sposób będą mogli sprawdzić, czy ktoś mieszka tu na dziko, a sami pozostać nie zauważeni.Tutaj, w głębi mokrych lasów stanu Wisconsin, o całe mile od najbliższego osiedla, pomysł, by wypłoszyć z ciemnego i opuszczonego budynku człowieka ze społecznego marginesu, nie wydawał się już tak pociągający.Nie pomyślał o tym wcześniej, ale może ten Lester jest uzbrojony? Jack wyobrażał go sobie jako pociągającego nosem, czołgającego się człowieczka.A co, jeśli ma sześć stóp i jeden cal wzrostu, jest zbudowany jak Arnold Schwarzenegger, przy każdej klapie ma uwieszony granat ręczny i używa takiego noża-piłki, którym komandosi zwykli odcinać sobie zgangrenowane stopy?Karen obeszła samochód i stanęła przy nim, drżąc w swym krótkim, szkarłatnym płaszczyku przeciwdeszczowym.- Czy naprawdę tu wejdziesz?Odchrząknął.- Oczywiście, wejdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •