Home Homecorneille pierre, racine jan baptiste tragediePierre Choderlos de Laclos Niebezpieczne zwišzkiRey Pierre SunsetPelot Pierre TranzytHume DavBrown Dan Anioly i demonyRyszard KapuÂściński CesarzHarrison Harry Rebelia w czasie (3)Antologia James Lowder Krainy ChwalyLackey Mercedes Sluga Magii (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anna-weaslay.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Co więcej, w przypadku takiegopogłębienia tematu niezbędne jest uruchomienie bardzospecyficznej siatki wywiadowczej, konieczne jest śledzenie itrzeba mieć szczęście.- Ile?Znów się uśmiecha.Podoba mu się nie tyle samo słowo, ileklarowność pytania.- Potrzebna jest nam metoda, panie Delambre.Oto co,moim zdaniem, byłoby najlepsze.Dwa dni po pierwszejpłatności dostarczamy panu podstawowe informacje okażdym z pańskich klientów.Pan studiuje te dane i ustala, wjakim kierunku chciałby pan dalej szukać, tak byukierunkować z kolei nasze ruchy, a ja proponuję panukosztorys.- Wolę ryczałt.Znów dobywa swój kalkulatorek, liczy. - Za dodatkowe informacje: dwa i pół tysiąca euro odklienta.Za dwa dni pracy.Aapówki wliczone.- A w gotówce?- To jest cena w gotówce.Na fakturę będzie.Pochyla się nad kalkulatorkiem.- Nie trzeba.Zrozumiałem.Bajońska suma.Nawet zakładając dodatkowe starania tylkow przypadku połowy moich kandydatów, wychodzi prawiedwadzieścia trzy tysiące euro.Bazując na resztkach naszychoszczędności - brakuje mi 95 procent tej sumy.- Proszę to przemyśleć na spokojnie, ale też zbytnio niezwlekając.Jeśli złoży pan zamówienie, będę miał bardzoniewiele czasu na zebranie ekipy.Wstaję, ściskamy sobie dłonie.Znów siedzę w metrze.Czeka mnie godzina prawdy.Od samego początku to wiem.Kłótnie z Nicole, nerwowaatmosfera ostatnich dni, napięcie spowodowane testami irozmową z Lacoste em - wszystko zmierzało do tego ostatniegoetapu, który sprowadza się do jednego rozstrzygającego owszystkim punktu: siły mojej motywacji.Od dwudziestu latnauka zarządzania nic innego nie mówi.%7łeby odnieść sukces, będę musiał podjąć każde ryzyko.Wciąż nie mogę się zdecydować.Jestem okropnie zdołowany.Niewidzącym wzrokiem przesuwam po plakatach w metrze,po pasażerach nieustannie wsiadających i wysiadających, jakautomat wchodzę po ruchomych schodach, oto ulica, na którejmieszkamy, w dzielnicy, którą pokochaliśmy od razu, kiedy jąodkryliśmy.Był rok 1991.Wszystko układało się po naszej myśli.Byliśmy od dziesięciulat małżeństwem.Mathilde miała dziewięć, Lucie siedem lat.Opowiadałem im różne głupstwa, nazywałem swoimiksiężniczkami itp.Nicole promieniała, wystarczy obejrzećzdjęcia.Byliśmy typowym francuskim małżeństwem, każde znas miało stałą pracę, dobrą i stopniowo rosnącą pensję.Wbanku powiedzieli nam, że możemy pomyśleć o czymś własnym.Z wielkim poczuciem odpowiedzialnościwyznaczyłem na planie Paryża dzielnice, gdzie rozsądnie by-łoby czegoś poszukać, i prawie natychmiast wybraliśmy miejscezupełnie gdzie indziej.Tu, gdzie teraz jestem.Wychodzę z metra.Pamiętamwszystko jak dziś.Wyraznie widzę tę scenę.Okolica od razu wydała nam się urocza.Dzielnica leży nałagodnym wzgórzu, ulice wznoszą się i opadają, kamienicestoją tu od stu lat i tak samo drzewa.Budynek jest czysty, zczerwonej cegły.W duchu liczymy, że mieszkanie będzie miałowielkie okna balkonowe, winda się kołysze, szybko oceniam, żepowinien się w niej zmieścić cały sprzęt kuchenny, ale kanapajuż nie.Agent nieruchomości, bardzo profesjonalny, stoi zespuszczonym wzrokiem, otwiera drzwi, mieszkanie jest pełneświatła, ponieważ leży bardzo wysoko, i kosztuje tylko opiętnaście procent więcej, niż wynosi kwota, którą możemypożyczyć.Jesteśmy zachwyceni i spanikowani.Absolutnieupajające uczucie.Bankier zaciera ręce i proponuje dodatkowekredyty.Kupujemy, podpisujemy, dostajemy klucze,zostawiamy dziewczynki u przyjaciół, wracamy już sami;mieszkanie wydaje nam się jeszcze większe.Nicole otwieraokna wychodzące na tyły budynku, a dalej na podwórkoszkolne z trzema platanami.Pokoje rozbrzmiewają pustką,która czeka na wypełnienie, przyszłym szczęściem, życiem,które nas rozpieszcza, Nicole obejmuje mnie w pasie, przyciskado ściany i całuje tak namiętnie, że nie mogę złapać tchu, jestpodekscytowana jak dziewczynka, a potem /nów zaczynawędrować z pokoju do pokoju, płynnymi ruchami rąk kreślącplany pięknie urządzonych wnętrz.Jesteśmy zadłużeni po uszy, ale mimo kryzysu za sprawąjakiegoś cudu, jakiegoś szczęścia, z którego nie zdajemy sobienawet sprawy, udaje nam się bezboleśnie przejść ten okres.Tajemnicą szczęścia tamtych lat była nie miłość, bo miłośćwciąż w sobie mamy, i nie nasze córki, bo wciąż je mamy;tajemnicą szczęścia było to, że mieliśmy pracę, że mogliśmybezrefleksyjnie cieszyć się niezliczonymi pozytywnymiskutkami owej niebywałej życiowej szansy: spłacaniem rat, wakacjami, spotkaniami towarzyskimi, posłaniem córek nastudia, samochodami oraz pewnością, że wytrwała i konsek-wentna praca gwarantuje nam godne życie, na jakiezasługujemy.Prawie dwadzieścia lat pózniej znów stoję w tym miejscu, alejestem starszy o sto lat.Siedzę w gabinecie, znów słyszę płaczNicole, przypomina mi się jej znoszony sweter, tanie naczynia,szukam numeru, proszę do telefonu Gregory ego Lipperta,linoleum w kuchni znowu się zawija, trzeba je będzie zmienić,mówię:  Cześć, tu ojczulek , staram się, żeby zabrzmiało tożartobliwie, ale głos zdradza moje zamiary, zlew z odzyskuwygląda jeszcze bardziej ponuro niż zwykle, Gregoryodpowiada:  Ooo! , rzadko do niego dzwonię, oświadczam: Muszę się z tobą zobaczyć , on znów:  O! , wkurza mnie, alejest mi potrzebny, zaznaczam:  natychmiast , rozumie, że tonaprawdę, rzeczywiście bardzo pilne, więc mówi:  Mogę sięurwać na kilka minut, powiedzmy o jedenastej?.12Kawiarnia nazywa się Le Balto.Podobnych pewnie jest weFrancji ze dwa albo trzy tysiące.To dokładnie w stylu mojegozięcia, żeby wybrać takie miejsce.Jak nic, codziennie się tustołuje, mówi kelnerom po imieniu, sprawdza z sekretarkamizdrapki, dowcipkując o wszach łonowych.W Le Balto jeststoisko z papierosami i wielka sala z niewygodnymi kanapamiw typie mebli ze sklejki, lśniąca posadzka na podłodze,rozkładane menu z rysunkami hot dogów i sandwiczy dlaklientów zbyt głupich, żeby umieli przeczytać słowa  hot dogii  sandwicze.Przyszedłem trochę wcześniej.Zawieszony wysoko na ścianie wielki płaski telewizor jestnastawiony na kanał informacyjny.Głos został ściszony dominimum.Klienci przy barze nie odrywają jednak oczu odekranu i widzą kolejne wiadomości:  Zyski przedsiębiorstw: siedem procent dla pracowników i trzydzieści sześć dlaakcjonariuszy.Prognoza: trzy miliony bezrobotnych do końcaroku.Mówię sobie, że mimo to mam spore szanse na znalezieniepracy.Gregory każe na siebie czekać.Wcale nie takie pewne, czy zobiektywnego powodu; bez trudu mogę sobie wyobrazić, żecelowo się trochę spóznia, żeby mi pokazać, jaki jest ważny.Przy sąsiednim stoliku dwóch młodych garniturowców, wtypie menedżerów z branży ubezpieczeń, trochę podobnych domojego zięcia, dopija kawę.- No mówię ci - mówi jeden - uśmiać się można! Nazywa sięto Na ulicy.Jesteś bezdomnym.I w grze chodzi o to, żebyprzeżyć.- Nie żeby wrócić do normalnego życia? - pyta drugi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •