[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nim zabezpieczył wszystko i powrócił do wspólnej izby, Vanyel wycofał się do swego pokoju, którego drzwi były teraz szczelnie i nieodwołalnie zamknięte.- Vanyelu - powiedział łagodnie chłopiec.Jego oczy pałały współczuciem i zrozumieniem.- Czy coś się stało?- Ja.- zaczął Vanyel, po czym zamknął oczy, czując ogarniające go drżenie.- Ja.muzyka.ja.Nagle Tylendel znalazł się obok niego, przytrzymując go, łagodząc drżenie.- Już dobrze - szepnął do ucha Vanyela, który poczuł jego ciepły oddech we włosach jak pieszczotą.- Wszystko w porządku, rozumiem.Vanyel stał skamieniały jak posąg, ledwie ważąc się oddychać, lękając się otworzyć oczy.Tylendel gładził jego włosy i kark; jego dłonie były ciepłe i delikatne.Vanyel miał ważenie, że jego serce walące jak młot, rozpadnie się na kawałki.- Rozumiem - powtórzył Tylendel.- Wiem, jak to jest, kiedy się pragnie czegoś, i ma się świadomość, że nigdy się tego nie osiągnie.- Naprawdę? - zapytał Vanyel drżącym głosem.Tylendel zaśmiał się z cicha.Był to śmiech pełen ciepła i uczucia.Jego palce powędrowały wzdłuż kręgosłupa Vanyela, powoli, zmysłowo.W ramionach Tylendela Vanyel zaczął się rozluźniać, a gdy jego dłonie na piersi Tylendela wyczuły nie materiał, lecz nagie ciało, otworzył szeroko oczy ze zdumienia.Chłopiec był zupełnie nagi.- Ale może - wyszeptał Tylendel, zaglądając głęboko w oczy Vanyela.- Może choć mnie uda się to osiągnąć.Z gardła Vanyela wyrwał się zduszony krzyk.Wyswobodził się z objęć Tylendela i pognał w ciemność, w chłód.Pognał do swego dawnego snu.Najpierw ukazała się przed nim pokryta śniegiem równina, a gdy ją przemierzył, przez grudkowaty śnieg zaczęły wybijać się lodowe zęby.W miarę jak posuwał się dalej, zęby wyrastały coraz wyżej.Rosły przed nim i za jego plecami.Wreszcie zorientował się, że tkwi w potrzasku z utworzonego przez nie pierścienia.Był uwięziony pośród lodowych ścian, gładszych niż najgładsze szkło, zimniejszych niż najmroźniejsza zima.Nie mógł się wydostać z tej pułapki.Bił pięściami w lodowe ściany tak długo, aż jego dłonie stały się ciężkie jak ołów.Bez rezultatu.Gdziekolwiek spojrzał, był tylko lód, śnieg, ani śladu życia, nic poza bielą i bladym srebrzystym błękitem.Nawet niebo było białe.Został zupełnie sam, przeraźliwie sam.Dookoła nie było nic przyjemnego, nic, co mogłoby przynieść pociechę.Nic przyjaznego.Tylko lód, tylko nieustępliwy, nieruchomy lód i biały, grudkowaty śnieg.Było mu zimno, tak przeraźliwie zimno, że całe jego ciało przejął ból.Koniecznie musi się stąd wydostać.Wiedziony nadzieją że zdoła wspiąć się na ścianę, wyciągnął ręce ku szczytowi jednego z lodowych kłów, lecz uczucie bólu przeszywającego dłonie, zmusiło go do cofnięcia się.Ogłupiały, wlepił w nie wzrok.Na wewnętrznej stronie dłoni ujrzał nacięcia sięgające niemal do kości; z ran spływała krew, tworząc kałużę u jego stop.Na śniegu widniała krew, czerwona krew.Ale podczas gdy Vanyel przyglądał jej się w oszołomieniu, plama przybrała barwę niebieską.W tej samej chwili, mimo ostrego bólu, poczuł w dłoniach pieczenie mrozu.Stracił oddech i łzy zamgliły mu oczy.Chciał krzyczeć, lecz nie mógł wydobyć z siebie nawet jęku.O bogowie, jakiż to był ból! Oddałby wszystko, aby go uśmierzyć!Nagle ból ustąpił, ręce mu zdrętwiały.Gdy jego oczy odzyskały ostrość widzenia, jeszcze raz spojrzał na swe okaleczone dłonie i wtedy, ku swemu przerażeniu, ujrzał, że nacięcia zamarzły i całe dłonie, niebieskie, lśniące, bez czucia, zamieniają się w lód.Nawet wówczas gdy patrzył na nie, lód posuwał się coraz dalej, ku nadgarstkom, pełzł wzdłuż przedramion.z jego gardła wyrwał się wrzask.Wtem okazało się, że jest już gdzie indziej.Wokół panował mrok, lecz mimo to dzięki błyskawicy - dzięki dziwnej, błękitnej jasności - widział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]