Home Homecorneille pierre, racine jan baptiste tragediePierre Choderlos de Laclos Niebezpieczne zwišzkiZakładnik Pierre Lemaitre(1)Rey Pierre SunsetSzept roz Medeiros TeresaEddings DavProfessional Feature Writing Bruce Garrison(5)Potop II Henryk Sienkiewicz(1)Wszelki wypadekAutoCad 2005
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nowepliki.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Nie bardzo wiedząc dlaczego, zmienił swój pierwotny zamiar i postanowił zajrzeć tam, raczej w roli widza niż uczestnika.Zapuścił się więc w labirynt korytarzy prowadzących do sektora mieszkalnego, kilkakrotnie przesiadał się z windy do windy.Był spragniony i głodny.Kiedy pchnął drzwi apartamentu Baquezów, zrozumiał, że właściwie nie ma tu czego szukać.A jednak nie zawrócił.Było to między dziewiętnastą a dwudziestą.Panowała tu atmosfera szaleństwa.Natychmiast, uprzedzona przez jakiś szósty zmysł, zjawiła się przed nim Dirilla; przyjęła go z otwartymi ramionami i przedstawiła obecnym.Była dziwacznie umalowana; odnosiło się wrażenie, że spowija ją płynny metal.Muzyka, nieprawdopodobny hałas walczący z gwarem rozmów o wyłączne prawo do korzystania z całego zakresu fal dźwiękowych, z miejsca zaatakowała Galena.Wirowały wokół niego twarze lśniące od potu, spojrzenia mniej lub bardziej przytomne, mniej lub bardziej wyzywające.Spróbował wykonać kilka pływackich ruchów w tym oceanie hałasu.Nie całkiem się to udało: ledwie ledwie utrzymywał się na powierzchni.Na tyle, żeby nie za szybko pójść na dno.Dirilla odpłynęła już, zagarnięta przez falę.Potem Carry znalazł się w centrum rozkołysanego świata, świata z kiepskiego kartonu, świata krzywiących się masek.Był tu jedną istotą żywą.Od czasu do czasu maski przemawiały do niego, wykrzykiwały coś, czego nie rozumiał.Wszystkie na raz otwierały usta, żeby go połknąć za jednym zamachem, jak bezbronną muchę.Czuł, że zaczyna go otaczać drgający mur oszołomienia.Chwyciły go mdłości, coraz silniejsze; z trudem utorował sobie drogę w morzu spoconych masek.U kresu wytrzymałości dotarł w końcu do wyjścia, oparł się o ścianę korytarza i zamknął oczy czekając, aż odzyska względną równowagę.Mijali go różni ludzie; jedni wchodzili do zwariowanego apartamentu, inni stamtąd wychodzili.Niektórzy rzucali obojętne spojrzenia w stronę Galena - biorąc go za uczestnika zabawy mającego już dobrze w czubie - ale większość nie zwracała na niego żadnej uwagi.Kiedy uznał wreszcie, że będzie mógł utrzymać się na własnych nogach, ruszył przed siebie.W windzie, jadąc na swój poziom, znów dostał zawrotu głowy, ale się przezwyciężył.Chwiejnym krokiem skierował się do apartamentu.Szybko przemierzył salon, pchnął drzwi do sypialni: chciał paść na łóżko i leżeć tak długo, aż pokona resztki złego samopoczucia.Na progu wytracił całą szybkość, znieruchomiał.Na jego łóżku ktoś siedział.Mauree.Pod wpływem zaskoczenia zniknęło od razu uczucie mdłości.Wróciła mu jasność umysłu, o którą nie podejrzewałby siebie kilka chwil wcześniej.Pokój oświetlała dyskretna lampka u wezgłowia łóżka.Łagodne światło padało na plecy Mauree, otaczając jej włosy świetlistą aureolą.Młoda kobieta siedziała w nogach łóżka, z rękoma skrzyżowanymi na kolanach.Nie zmieniła pozycji, gdy Carry wtargnął do sypialni i zatrzymał się parę kroków przed nią.Podniosła tylko głowę i patrzyła na niego.Oświetlenie było słabe, ale nie na tyle, by nie mógł dostrzec jej spuchniętych od płaczu powiek i wyrazu bezgranicznej rozpaczy w oczach.- Carry? - powiedziała.Wysilił się na uśmiech.- Dobry wieczór, Mauree - rzekł.Zastanawiał się, dlaczego tu przyszła.jaki rodzaj szaleństwa pchnął ją do tego i o czym świadczyły wyraźne siady łez na jej bezkrwistej twarzy.- Nie stój tak, Carry, proszę - powiedziała Mauree.- Zrób coś.- A co mam zrobić? - zapytał.Rozejrzał się bezmyślnie dokoła i nie znalazł w otoczeniu nic, co umożliwiłoby mu spełnienie prośby Mauree.- Nie stój tak.Daj mi coś do picia.- Dobrze - podszedł do barku, otworzył go i zaraz zamknął: barek był pusty.- Sekundę! Poczekaj jedną sekundę.W kuchennej chłodziarce była napoczęta butelka piwa.Carry napełnił dwa szklane kufle, odmierzając napój sprawiedliwie, i wrócił do pokoju.- Proszę, Mauree.Patrzył, jak chciwie pije i stawia pusty kufel na podłodze.Końcem języka zlizywała lamówkę piany na górnej wardze.- Wkrótce wyruszam - powiedziała.Usiłował w lot pochwycić znaczenie tych słów.Musiał szybko i dokładnie przypomnieć sobie informacje otrzymane od Lorrisa Erlevetchiego na temat przypadku Mauree.- Chcesz powiedzieć, że wyruszasz w nową Podróż? - zapytał.Mauree rzuciła mu zmęczone, smutne spojrzenie.- Usiądź, Carry.Usłuchał.Łóżko ugięło się jakby z jękiem.Mauree siedziała w jednym rogu, Carry w drugim.Przyciskał kufel do otwartej dłoni lewej ręki, dwa palce prawej przełożył przez ucho.- Wyjeżdżam - powiedziała Mauree.- Opuszczam Bazę.Przyszłam się z tobą pożegnać, Carry.Do widzenia.Czy poruszyła go ta wiadomość? A zresztą, czy w ogóle była realna, prawdziwa?.Może to jakaś nowa dywagacja w szaleństwie Mauree? Nadal nosiła zieloną plakietkę swej iluzorycznej funkcji.- Wyjeżdżam, Carry! - powtórzyła nieco głośniej.- Jest mi.Szkoda, Mauree.Chciałbym zrozumieć.Dokąd wyjeżdżasz?Wydawała się niezwykle krucha, lada chwila mogła się załamać, a jednocześnie trawił ją wewnętrzny ogień; najwyraźniej starała się utrzymać w ryzach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •