[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Obawiam się, że masz rację.Ale z NSA jeszcze nic nie przyszło.– Posłuchajcie – powiedział Bill – co mamy z pluskwy w samochodzie Barneya Noble’a.Głównie zwykłe pogwarki, ale potem.Słuchajcie.Postawił magnetofon na stole.Usłyszeli warkot jadącego samochodu, potem pisk hamulców i dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi.– To tylne drzwi.– Wyjaśnił Bill.– Ktoś usiadł z tyłu i dlatego ledwie go słychać.– Co się dzieje? – zapytał Barney Noble.Usłyszeli niezrozumiałą odpowiedź i znów głos Noble’a:– Robi coś niezwykłego?– Nie.Rutynowe działanie – tym razem odpowiedź była wyraźniejsza.Szelest papieru i znowu Noble:– To forsa za ten tydzień.Zadzwoń, jeśli wyniknie coś nowego.– Dobra – usłyszeli.Tylne drzwi otworzyły się i zamknęły.– Rozmawiali o tobie, Holly – powiedział Harry.– To musiał być jeden z twoich ludzi.Poznałaś głos?– Nie.Puść to jeszcze raz.Holly uważnie wysłuchała nagrania.– Niestety, jest za ciche.Można poprawić jakość nagrania?– Tak, ale muszę wysłać kasetę do Miami.– Więc zrób to – polecił Harry.– A następnym razem załóż podsłuch również na tylnym siedzeniu.– Dobra.Crisp zwrócił się do Rity.– Czy dokładnie cię przeszukano? – zapytał.– Nie, raczej dość pobieżnie.Byłam już przebrana, a dres nie ma kieszeni.– Zatrzymałaś dres?– Tak, kazali mi.– Bili, obejrzyj go i zorientuj się, czy da się w nim ukryć jakieś pluskwy.Rita pokręciła głową.– To nie jest najlepsze rozwiązanie, Harry.– Masz lepszy pomysł?– Cóż, nikt nie świecił mi w tyłek latarką ani nigdzie indziej.– Chyba rozumiem – Crisp uśmiechnął się.– Bili, możesz skombinować jakąś małą tulejkę? Osiem dziesięć centymetrów długości i jakieś dwa średnicy?– Chyba tak.– Zmieści się w niej parę pluskiew?– Cztery, może sześć.– Tylko bez ostrych kantów, dobra?– Pewnie, Rito.Spojrzała po twarzach obecnych.– Zastrzelę każdego, kto odważy się uśmiechnąć – powiedziała.51Ham Barker leżał w łóżku i próbował oglądać telewizję, ale nie mógł skupić się na żadnym programie.Wyłączył odbiornik, lecz nie mógł zasnąć.Intrygowała go ta sprawa i wkurzała zarazem.Wszyscy chodzą na paluszkach wokół Palmetto Gardens, zamiast, do cholery, coś z tym zrobić, myślał.– Popaprani federalni – burknął do siebie.Gdyby to był problem wojska, już zostałby rozwiązany.Wygramolił się z łóżka, włożył spodenki i podkoszulek i wsunął klapki na bose stopy.Kręcił się po domu, brał do ręki różne rzeczy, oglądał je i odkładał na miejsce.Wreszcie sięgnął po brezentowy worek i zaczął się pakować.Znalazł wodoszczelną latarkę i zakleił taśmą większą część szkiełka, zostawiając tylko otwór o średnicy mniej więcej centymetra.Wyciągnął z szafy czarny ocieplany nylonowy kombinezon, zwinął go w ciasny wałek i zapakował do worka razem z parą czarnych tenisówek.Otworzył skrzynkę z narzędziami i spod plastikowej tacy, zakrywającej dno, wyjął dwa przedmioty: standardowy nóż sił specjalnych, ostry jak brzytwa, i mały czarny pistolet kaliber 22 z tłumikiem.Dostał go przed misją w Wietnamie od polowego agenta CIA.Kiedy po wykonaniu zadania agent poprosił o zwrot broni, Ham kazał mu się odpieprzyć.Nie przypuszczał, że kiedyś będzie jej potrzebował, ale pistolet ogromnie przypadł mu do gustu.Był nawet gotów bić się o niego.Na szczęście agent pozwolił mu go zatrzymać.Ham zapakował do worka nóż i pistolet razem z zapasowym magazynkiem.Zaniósł worek na przystań i wrzucił do łodzi.Potem z tylnej werandy przytargał elektryczny silnik do trolingu.Przypiął go do rufy i podłączył krokodylkami do akumulatora.Opasał się gumowym pasem nurka, zdjąwszy uprzednio ciężarki, wsiadł do łodzi, zapuścił silnik i ruszył na Indian River.Przyspieszył do piętnastu węzłów.Księżyc co chwilę chował się za chmurami, ale było dostatecznie jasno, by nie zabłądzić.Po dwudziestu minutach znalazł się niespełna kilometr od wejścia do przystani Palmetto Gardens.Wyłączył silnik, wyciągnął go z wody i uruchomił niemal bezgłośny napęd elektryczny.Siedział na dnie, żeby być jak najmniej widocznym, i płynął z prędkością około dwóch węzłów.Wkrótce dotarł do bagien, które ciągnęły się na przestrzeni kilku akrów na północ od wejścia do przystani.Połać zbitej bagiennej trawy przerywał niewielki strumień.Ham skręcił w jego ujście i skierował się w stronę brzegu rzeki.Po kilku minutach dziób łodzi ugrzązł w błocie.Ham wyłączył silnik.Przez kolejnych parę minut siedział na dnie łodzi i słuchał.Wkrótce oczy przyzwyczaiły mu się do ciemności i zobaczył, że dzieli go niecałe dziesięć metrów od suchego gruntu.Zdjął klapki i wyszedł z łodzi.Poczuł pod stopami miękkie błoto.Wepchnął łódź w wysoką trawę, ściągnął koszulkę, wyjął z łodzi worek i ruszył powoli w kierunku lądu.Usiadł na ziemi, plecami do gęstych zarośli, i znów przez kilka minut nasłuchiwał.Dobiegł go tylko daleki warkot samochodu, który jednak szybko ucichł.Podniósł garść liści i wytarł stopy z lepkiego błota.Ubrał się w kombinezon, założył trampki, wsunął nóż do pochwy, odbezpieczył pistolet i wetknął go za pas, a zapasowy magazynek schował w zapinanej kieszeni.Szedł bezszelestnie wzdłuż gęstych krzaków ograniczających bagno, od czasu do czasu na sekundę zapalając latarkę, aż znalazł wolne od zarośli, długie na pięć metrów przejście.Pokonał je i znalazł się w sosnowym zagajniku.Te ćwoki nie ogrodziły osiedla od strony rzeki, pomyślał.Uznali, że krzaki wystarczą.Na skraju polany natknął się na wąską ścieżkę.Jeleni szlak, uznał.Nawet jeśli teren jest zaminowany albo, co bardziej prawdopodobne, uzbrojony w czujniki, jelenie chodzą tędy bez przeszkód.W takim razie on też przejdzie.Wyłonił się spomiędzy drzew na tyłach wielkiego, oświetlonego domu, w którym, sądząc z odgłosów, odbywało się przyjęcie.Zajrzał przez okno.Piętnaście, może dwadzieścia osób stało lub leżało w dużym pokoju.Co najmniej połowa gości była naga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]