[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pistolet, na którego zwrot Lando tak nalegał, miał stanowić dodatkową - chociaż niezbytpewną- gwarancję, że wszystko potoczy się zgodnie z planem.Młodzieniec popatrzył na Vuffiego Raa, którego ruchliwe macki przestawiały dzwignieprzełączników, obracały pokrętła i wykonywały całe mnóstwo innych czynności,przewidzianych przez procedury przedstartowe.Uświadomił sobie, że Starszy Administratorstanowczo odmówił wydania dokumentu, który potwierdzałby prawo młodego hazardzistydo posługiwania się bronią.Zapewne Lob Doluff się obawiał, że gdyby wystawił podobnezaświadczenie, nie miałby pózniej czym szantażować Calrissiana.No cóż - pomyślał Lando.- Miejmy nadzieję, że nie będzie żadnych niespodzianek.Mimoto nie bardzo wierzył, że tak się stanie.Z natury rzeczy był cynikiem, który żył na tyledługo, aby wiedzieć, że obawy, podejrzenia i przeczucia znacznie częściej się spełniały,niż okazywały bezpodstawne.Gdyby jednak jego wyprawa zakończyła się powodzeniem,za kilka dni odleci z tego zwariowanego systemu, a wówczas cały problem przestaniemieć znaczenie.Przedsięwziął pewne kroki, aby upewnić się, że właśnie tak się stanie.Miał zamiar podjąć następne.Lando i jego mechaniczny przyjaciel siedzieli w sterowni Sokoła Milenium.Oświetleniwidocznymi przez dziobowy iluminator różnobarwnymi, raz po raz rozbłyskującymipłachtami i wstęgami, sprawdzali kolejne obwody i podzespoły.W tym czasie pasażerowieprzebywali w świetlicy i pogrążeni we własnych myślach, starali się opanować drżenie,wywołane obawą przed czekającą ich wyprawą.Bassi Vobah niechętnie zrezygnowałaz psychologicznego poczucia bezpieczeństwa, jakie dawało jej noszenie policyjnegomunduru.Ubrana w cywilny strój, siedziała wewnątrz pomieszczenia przypominającegopółokrągłą budkę z umieszczonym pośrodku elektronicznym stolikiem.Nie zmieniającponurego wyrazu twarzy, oglądała taśmę z programem rozrywkowym - jednym z kilku,jakie można było znalezć w bardzo skromnie zaopatrzonej biblioteczce Sokoła Milenium.Taśma opowiadała historię jednej z pierwszych grup gwiezdnych podróżników.Ich statekprzeleciał przez obszar, w którym szalały magnetyczne burze, wskutek czego uległuszkodzeniu.Zmusiło to podróżników do lądowania na niegościnnej, jałowej planecie,oddalonej wiele lat świetlnych od najbliższych uczęszczanych gwiezdnych szlaków.Właśnie w tej chwili nieszczęśnicy ciągnęli losy, aby ustalić, w jakiej kolejności zwycięzcybędą spożywali pokonanych.Oglądanie programu rozrywkowego nie wpływało jednak na poprawę samopoczucia53@ Lando Calrissian i Ogniowicher Oseonapolicjantki.Pod względem budowy anatomicznej i fizjologii, Waywa Fybot zaliczał się do ptaków.Mimo to nie czuł się ograniczony przez charakterystyczne cechy swojego gatunku, wkażdym razie nie bardziej niż ludzie mogliby czuć się ograniczeni przez cechy swoichprapraprzodków.I chociaż tylko z trudem ukrywał zdenerwowanie, raz po raz przypominałsobie, że poświęca się dla dobra służby.Czyż nie tego oczekiwało Imperium i Imperator?Czyż nie od tego zależał awans i podwyżka uposażenia? Waywa Fybot żywił w głębiserca nienawiść do miejscowego administratora za to, że dostojnik go znieważył.Istotyjego rasy znały wiele złośliwych, ciętych uwag, jakimi mogły odpowiedzieć osobnikomludzkim w ogólności, a takim grubym małpom w szczególności, ale gabinet Loba Doluffanie był chyba najodpowiedniejszym miejscem, by się nimi popisywać.Funkcjonariuszpocieszał się tylko tym, że jeśli wyprawa zakończy się powodzeniem, nie będzie musiałsię martwić o swoją przyszłość.Przygładził pióra.Do licha! Tym razem sprawił ból samemu sobie.Poczuł go pod grubą, krótką lewą ręką, porośniętą długimi, miękkimi piórami.Kończynawyglądała jak szczątkowe skrzydło, które nie nadawało się do latania na długo przedtem,zanim istoty jego ludu zaczęły ciosać pierwsze kamienne narzędzia.Fybot ukrył podkończyną mały promiennik energii, stanowiący coś w rodzaju odpowiedzi na jawnienoszony przez Bassi Vobah wojskowy blaster.Mimo iż broń miała dwukrotnie mniejszerozmiary, dysponowała sześć razy większą mocą.Stawiało ją to - przynajmniej w teorii -na równi z pojedynczym modułem czterolufowego działka, zainstalowanego na pokładziestatku Calrissiana.Promiennik był ulubioną bronią, używaną przez agentów tajnej służby,i stanowił tajemnicę, ściśle strzeżoną nawet przed wojskowymi odbywającymi czynnąsłużbę.Nie musiał być wyciągany z ukrycia, żeby mógł zostać użyty.Stanowiło to prawdziwebłogosławieństwo, jako że natura nie obdarzyła Fybota - ani innych istot jego rasy -najzręczniejszymi czy najzwinniejszymi kończynami.Tajny agent urzędu do spraw walki z handlem narkotykami popatrzył na Bassi Vobah,która starała się skupiać całą uwagę na programie rozrywkowym.Nie przychodziło jej tobez trudu.Calrissian i jego robot poddawali silniki Sokoła niezliczonym testom, wskutekczego cały statek trząsł się w nieregularnych odstępach czasu niczym listek.W przerwachmiędzy próbami panowała natomiast głucha, drażniąca nerwy cisza.Przezorność i uwaga,jaką obaj przywiązywali do tego, aby wszystkie urządzenia funkcjonowały bez zarzutu,stanowiły ponure świadectwo ryzyka, które wszyscy mieli wkrótce podjąć.Uświadomienie sobie tego faktu sprawiło, że Waywę Fybota ogarnęło jeszcze większezdenerwowanie.Wielki ptak rozsiadł się na grzędzie i zapadł w drzemkę, jaką zawszewywoływało sadowienie się na stojaku.%7łałował, że ciała istot jego rasy nie są na tylegiętkie, aby mógł wsunąć głowę pod jedno ze skrzydeł.Z drugiej strony, mógłby wówczas zranić ją o promiennik energii, który właśnie tamumieścił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]