Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn Shannaryphp manual pl (2)Cook Glen Biala RozaSandemo Margit Saga o Czarnoksiezniku Tom 4
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • us5.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Śmieszne, prawda? Żefyś padł, Laddie!Laddie posłusznie upadł na grzbiet, wyciągając w górę cztery łapy.- Widzisz? Rozumie każde moje słowo - mruczał Gaspode.- Lubi cię - uznał Victor.- Ha - parsknął Gaspode.-Jak psy chcą do czegoś dojść, jeśli tylko skaczą w kółko i wielfią różnych takich, fo dostały porządny ofiad? Co nify mam z tym zrofić?Laddie upuścił patyk przed Gaspode i teraz patrzył na niego wyczekująco.- Chce, żebyś rzucił ten patyk - wyjaśnił Victor.- Po co?- Żeby mógł go przynieść z powrotem.- Jednego nie rozumiem - oświadczył Gaspode, kiedy Victor podniósł patyk i rzucił z całej siły, a Laddie pognał za nim jak strza­ła.- Tego, że podofno pochodzimy od wilków.Przecież taki prze­ciętny wilk to fystrzak, nie? Sprytu w nim po uszy i w ogóle.Mówi­my o szarych łapach mknących przez fezkresną tundrę.Rozu­miesz, o co mi chodzi.Spojrzał tęsknie w stronę dalekich gór.- I nagle, ledwie po paru pokoleniach, mamy słodkiego szczeniaczka z zimnym nosem, flyszczącymi oczami i mózgiem przestra­szonego śledzia.- I ciebie - dodał Victor.Laddie przybiegł z powrotem z chmurze piasku, upuścił mu pod nogi wilgotny patyk.Victor podniósł go i rzucił znowu.Lad­die ruszył w pościg, szczekając z radości.- Nify tak - zgodził się Gaspode, maszerując na krzywych no­gach.- Tylko że ja potrafię o siefie zadfać.To świat, gdzie pies psu jest wilkiem.Myślisz, że ten głupawy kundel przetrwałfy chociaż pięć minut w Ankh-Morpork? Postawiłfy tylko łapę na ulicy, a już fyłfy trzema parami rękawiczek i Chrupkim Smażonym nr 27 w najfliższym klatchiańskim całonocnym farze.Victor znów rzucił patyk.- Powiedz - poprosił - kim był ten sławny Gaspode, po którym dostałeś imię?- Nie słyszałeś o nim?- Nie.- Fył strasznie sławny.- Był psem?- Tak.Wiele lat temu.Żył kiedyś w Ankh-Morpork taki gość, który kopnął w kalendarz, a należał do jednej z tych starych re­ligii, gdzie człowieka po śmierci zakopują w ziemi.Więc go zako­pali, a jego pies.-.imieniem Gaspode.- Tak, więc ten pies fył jego jedynym towarzyszem, a kiedy już go pochowali, położył się na jego grofie i wył, i wył.Parę tygodni.Warczał, jeśli ktoś chciał podejść za flisko.A potem zdechł.Victor znieruchomiał z patykiem w ręku.- To bardzo smutne - stwierdził.Rzucił.Laddie pomknął pod patykiem i zniknął w kępie karło­watych drzew na zboczu.- Owszem.Wszyscy powtarzają, że dowodzi to niewinnej i do­zgonnej miłości psa do pana - stwierdził Gaspode, wypluwając sło­wa, jakby to był popiół.- Ale ty w to nie wierzysz?- Właściwie nie.Uważam, że każdy pies fy tam został i wył, gdyfy mu upuścili na ogon płytę nagrofną.Usłyszeli wściekłe ujadanie.- Nie przejmuj się.Laddie znalazł pewnie jakieś groźne kamie­nie alfo coś w tym rodzaju - powiedział Gaspode.Znalazł Ginger.***Bibliotekarz przemaszerował przez labirynt Biblioteki Niewidocznego Uniwersytetu i zszedł po schodach do półek najwyższego zagrożenia.Prawie wszystkie tomy w Bibliotece były - jako magiczne - uwa­żane za bardziej niebezpieczne od zwykłych książek.Większość przy­kuto do półek łańcuchami, żeby nie trzepotały dookoła.Ale na niższych poziomach.Na niższych poziomach trzymano książki dzikie, książki, któ­rych zachowanie albo zawartość wymagały dla nich całej półki, na­wet całego pokoju.Książki kanibale, które - zostawione obok swych słabszych kuzynów - na drugi dzień stałyby pośród dymiących popiołów, grubsze i bardziej zadowolone z siebie.Książki, których sam spis treści potrafił zmienić nieprzygotowany umysł w szary twaróg.Książki, które nie były po prostu książkami o magii, ale książkami magicznymi.O magii krąży wiele fałszywych poglądów.Ludzie opowiadają o mistycznych harmoniach, kosmicznej równowadze i jednoroż­cach, które jednak wobec prawdziwej magii są tym, czym drewniana kukiełka wobec Royal Shakespeare Company.Prawdziwa magia to dłoń na pile elektrycznej, to iskra rzucona w baryłkę z prochem, tunel podprzestrzenny łączący z sercem gwiazdy, ognisty miecz, który płonie cały, łącznie z rękojeścią.Lepiej żonglować pochodniami w smolnym dole niż zadawać się z prawdzi­wą magią.Lepiej położyć się na drodze tysiąca słoni.Przynajmniej tak twierdzą magowie i dlatego właśnie żąda­ją tak druzgocąco wysokich opłat za zajmowanie się czymś po­dobnym.Ale tutaj, na dole, w mrocznych tunelach nie można się było schować za amuletami, gwiaździstymi szatami i szpiczastymi kapelu­szami.Tutaj człowiek albo miał w sobie to coś, albo nie.A jeśli nie miał, mógł dostać - zwykle za swoje.Bibliotekarz słyszał dziwne odgłosy dobiegające zza okratowanych drzwi, które mijał po drodze.Raz czy dwa coś rzuciło się na te drzwi, aż zagrzechotały.Słyszał hałasy.Zatrzymał się przed łukowo sklepionym przejściem, zamknię­tym drzwiami nie z drewna, ale z kamienia, i tak wyważonymi, że można je było bez trudu otworzyć z zewnątrz, ale wytrzymałyby ogromny nawet nacisk od środka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •