Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn Shannary[3 2]Erikson Steven Wspomnien JasnowidzHobb Robin Krolewski Skrytobojca (SCAN dalWalczak R. Prawo Turystyczne
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bestwowgoldca.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- To fakt - zgodził się Azhural.- Czyli, przeciętnie, jest płasko na całej trasie.Raz jeszcze spojrzał na góry.- Tysiąc słoni - mruczał.- A wiesz, chłopcze, kiedy budowali grobowiec króla Leonida z Efebu, używali stu słoni, żeby ciągnęły głazy? A dwustu słoni, jak uczy historia, użyto przy budowie pałacu Rhoxie w mieście Klatch.W oddali zahuczał grom.- Tysiąc słoni - powtórzył Azhural.- Ciekawe, na co im są po­trzebne.***Reszta dnia upłynęła Victorowi jak w transie.Znowu galopował i walczył, i znowu zmieniał upływ czasu.Nadal trudno mu było to pojąć.Najwyraźniej błonę można później pociąć i skleić z powrotem tak, żeby zdarzenia następo­wały we właściwym porządku.A niektóre wcale nie musiały nastąpić.Zauważył, jak malarz rysuje planszę z napisem „W Królewskim Pa­łacu, godzinę późniey”.Jedna godzina zniknęła ze strumienia Czasu - ot, tak.Oczywi­ście wiedział, że nie została chirurgicznie wycięta z jego życia.Zresz­tą takie rzeczy bez przerwy zdarzały się w książkach.Na scenie tak­że.Oglądał kiedyś występ wędrownej trupy aktorskiej.Akcja przedstawienia przenosiła się magicznie z „Pola Bitwy w Tsorcie” do „Efebiańskiej Fortecy, Tej Samej Nocy”, po krótkim tylko opuszczeniu workowej kurtyny oraz intensywnym stukaniu i przeklinaniu przy zmianie dekoracji.Ale tutaj wyglądało to inaczej.Dziesięć minut po nakręceniu sceny musiał grać kolejną, rozgrywającą się poprzedniego dnia i cał­kiem gdzie indziej, ponieważ Dibbler wynajął namioty do obu scen i nie chciał przepłacać.Trzeba więc było zapomnieć o wszystkim prócz Teraz, co nie jest łatwe, kiedy w dodatku w każdej chwili ocze­kuje się tego dziwnego uczucia oderwania.Nie nadeszło.Po kolejnej zagranej bez przekonania scenie bi­twy Dibbler oznajmił, że to już koniec.- Mamy jeszcze dokręcić zakończenie - przypomniała mu Ginger.- Zagraliście je dziś rano - odparł Soli.- Aha.Rozległy się piski - to demony zostały wypuszczone z pudła.Te­raz siedziały na brzegu pokrywy, machały w powietrzu nóżkami i po­dawały sobie z ręki do ręki malutkiego papierosa.Statyści ustawili się w kolejce po wypłatę.Wielbłąd kopnął wiceprezesa do spraw wielbłą­dów.Korbowi wyjęli z pudeł wielkie szpule błony i odeszli do tajem­niczego cięcia i klejenia, jakim korbowi zajmują się po zmroku.Pa­ni Cosmopilite, wiceprezes do spraw garderoby, zebrała wszystkie ko­stiumy i podreptała gdzieś - możliwe, że chciała położyć je do łóżek.Kilka akrów porośniętego karłowatymi krzakami terenu na ty­łach wytwórni przestało być falującymi wydmami Wielkiego Nefu i stało się znowu placem na tyłach wytwórni.Victor miał uczucie, że z nim dzieje się coś podobnego.Pojedynczo i parami twórcy ruchomych obrazków odchodzili; śmiali się, żartowali i umawiali na spotkanie u Borgle’a.Ginger i Victor pozostali sami w coraz szerszym kręgu pustki.- Tak się czułam, kiedy pierwszy raz widziałam, jak odjeżdża cyrk - powiedziała Ginger.- Dibbler mówił, że jutro kręcimy następny - przypomniał Victor.- Jestem pewien, że wymyśla je na poczekaniu.Ale dostajemy po dziesięć dolarów za dzień.Minus to, co jesteśmy winni Gaspode -dodał uczciwie.I uśmiechnął się niezbyt mądrze.- Nie martw się - powiedział.- Przecież robisz to, co zawsze chciałaś robić.- Nie bądź głupi.Parę miesięcy temu nie wiedziałam nawet, że istnieją ruchome obrazki.Bo ich nie było.Ruszyli spacerem w stronę miasta.- A kim chciałaś zostać? - zapytał.Wzruszyła ramionami.- Nie wiedziałam nic prócz tego, że nie chcę być dojarką.Dojarki pamiętał z domu.Spróbował sobie przypomnieć jakieś szczegóły.- Dojenie krów zawsze wydawało mi się całkiem ciekawym za­jęciem - mruknął.- No wiesz, jaskry.I świeże powietrze.- Jest zimno, mokro, a kiedy skończysz, krowa zawsze kopie w wiadro.Nawet mi nie mów o dojeniu.Ani o pasaniu owiec.Czy gęsi.Tak naprawdę to nienawidziłam naszej farmy.- Aha.- I jeszcze chcieli, żebym wyszła za kuzyna, kiedy skończyłam piętnaście lat.- Czy to dozwolone?- Oczywiście.Tam, skąd pochodzę, wszystkie dziewczyny wy­chodzą za kuzynów.- Dlaczego? - zdziwił się Victor.- Myślę, że przynajmniej nie trzeba się martwić, co robić w so­botnie noce.- Aha.- A czy.ty.chciałeś kimś zostać? - spytała Ginger, wkładając w krótkie dwie litery pogardę godną całego zdania.- Właściwie nie - przyznał Victor.- Wszystko wygląda na inte­resujące, dopóki człowiek nie zacznie tego robić.Wtedy przekonu­je się, że to praca jak każda inna.Założę się, że nawet taki Cohen Barbarzyńca wstaje rano, myśląc: „No nie, kolejny dzień deptania moją ciężką stopą tronów wysadzanych klejnotami”.- Tym się zajmuje? - spytała Ginger, wbrew sobie zaciekawiona.- Według legend, tak.- Ale dlaczego?- Nie mam pojęcia.Pewnie taką ma pracę.Ginger nabrała w dłoń piasku.Były w nim maleńkie muszle, które pozostały jej w ręku, gdy piasek przesypał się między pal­cami.- Pamiętam, jak do naszej wsi przyjechał cyrk - powiedziała.- Miałam dziesięć lat.Dziewczyna w rajtuzach wyszywanych cekina­mi chodziła po linie; robiła nawet salta.Wszyscy bili brawo i krzycze­li.Mnie nie pozwalali wejść na drzewo, ale ją oklaskiwali.Wtedy podjęłam decyzję.- Rozumiem - rzekł Victor, starając się nadążyć za psycholo­gicznym wątkiem opowieści.- Wtedy postanowiłaś być kimś.- Nie bądź głupi.Postanowiłam być więcej niż tylko kimś.- Rzuciła muszelkę w stronę zachodzącego słońca i roześmiała się.-Zamierzam być najsłynniejszą osobą na świecie, wszyscy będą mnie kochać i będę żyła wiecznie.- Zawsze dobrze jest wiedzieć, o co człowiekowi chodzi - od­parł dyplomatycznie Victor.- Wiesz, co jest największą tragedią tego świata? - Ginger wca­le nie zwracała na niego uwagi.- Ludzie, którzy nigdy nie odkryli, co naprawdę chcą robić i do czego mają zdolności.Synowie, którzy zostają kowalami, bo ich ojcowie byli kowalami.Ludzie, którzy mo­gliby fantastycznie grać na flecie, ale starzeją się i umierają, nie wi­dząc żadnego instrumentu muzycznego, więc zostają oraczami.Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają.A może na­wet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć.Odetchnęła głęboko.- To są ludzie, którzy nigdy się nie dowiedzą, kim naprawdę mogliby zostać.Zmarnowane szansę.A Święty Gaj jest moją szansą, rozumiesz?Victor nie rozumiał.- Tak - powiedział jednak.Magia dla zwykłych ludzi, jak to nazwał Silverfish.Człowiek krę­ci korbą i całe życie ulega zmianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •