Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn ShannaryAccess 2000 Księga eksperta (4)bruce95Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kava.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Azirafal włożył do ust kolejną łyżkę przypalonej jajecznicy, spłukał niesmak kawą i wytarł usta serwetką.— To mój dobry wpływ — rozpromienił się.— Albo jak wolisz punkt dla tego, komu się należał.Czyli dla moich.Crowley pokręcił głową.— Biorę to pod uwagę.Ale spójrz, on powinien teraz próbować okręcić sobie świat wokół palca.Ustawiać sprawy po swojemu i tak dalej.Chociaż nawet nie musi próbować.Zrobi to bezwiednie.Wi­działeś jakieś oznaki, że tak jest?— No.nie, ale.— Powinien być jak wulkan budzący się ze snu.— Nic takiego nie zaobserwowałem, ale.— Jest zbyt normalny - stwierdził Crowley, bębniąc palcami po stole.— To mi się nie podoba.Coś tu nie gra.Sam nie dam rady te­go rozwikłać.Azirafal poczęstował się bezą z talerzyka Crowleya.— Przecież on dopiero dorasta.Nie zapominaj, że przez cały czas był pod bardzo silnymi wpływami.Crowley westchnął.— Mam nadzieję, że będzie wiedział, co zrobić z diabelskim psem.Azirafal uniósł brwi.— Z diabelskim psem?— Na jedenaste urodziny.Wczoraj wieczorem dostałem wiado­mość z Piekła.Wiadomość nadeszła, gdy oglądał swój ulubiony program w te­lewizji.Aż dziesięć minut zajęło im przekazanie tego, co mogli po­wiedzieć w dwóch zdaniach i - zanim wrócił normalny dźwięk — Crowley stracił wątek.— Wysyłają mu diabelskiego psa.Żeby go strzegł i bronił.Naj­większego, jakiego mają.— Czy nagłe zjawienie się wielkiego czarnego psa nie wzbudzi niepotrzebnych komentarzy? Ze strony rodziców chociażby?Crowley wstał gwałtownie, następując na nogę bułgarskiego attache kulturalnego, który prowadził ożywioną rozmowę z naczel­nym kustoszem Jej Królewskiej Mości.— Nikt nie zauważy.Niczego.Takie są realia, aniele.A mały Warlock zrobi z nim, co będzie chciał.Świadomie albo i nie.— Kiedy pies ma przybyć? Ma już imię?—Już mówiłem.Na jedenaste urodziny, o trzeciej po połu­dniu.Będzie to robić wrażenie, że chłopiec go przygarnął.Potem nada mu imię.Ważne jest, żeby zrobił to osobiście.Wtedy wszystko nabierze sensu.Imię w guście Morderca, Zbój, Zbir, Gangster.— Będziesz na miejscu? - zapytał anioł od niechcenia.— Nie stracę ani chwili.Mam nadzieję, że chłopcu nie dolega nic poważnego.Reakcja na psa powinna sporo wyjaśnić.Byłoby dobrze, gdyby go odpędził albo przynajmniej się przestraszył.Ale jeśli nada psu imię, przegraliśmy.Będzie miał w sobie całą potęgę, a Armageddon tuż, tuż.Azirafal pociągnął łyk wina, które ze zbyt wytrawnego Beaujo­lais zmieniło się w lekkie, subtelne Chateau Lafitte, rocznik 1975.— Sądzę, że dotrzymam ci towarzystwa.ROZDZIAŁ VBył gorący sierpniowy dzień.Nad Londynem wisiało ciężkie, wilgotne, cuchnące spalinami powietrze.Na przyjęciu z okazji jedenastych urodzin Warlocka goście dopisali.Przybyło dwudziestu chłopców i siedemnaście dziewcząt, a także pokaźna grupa ostrzyżonych najeża dżentelmenów w jed­nakowych, ciemnych garniturach szytych na miarę kabury.Przy­był także pokaźny sznur dostawców łakoci prowadzony przez czar­nego przedpotopowego bentleya.Wprawdzie Harveya i Wandę, parę zawodowych wodzirejów dziecięcych zabaw, powalił nagle nieznany wirus birmańskiej gry­py, ale ku ogólnemu zaskoczeniu natychmiast udało się zorganizo­wać zastępstwo w osobie iluzjonisty-prestidigitatora.Prawie każdy ma jakieś hobby.Mimo nalegań Crowleya, Azi­rafal postanowił zrobić użytek ze swojego.Był bardzo dumny ze swoich umiejętności prestidigitato­ra.Pobierał nauki w latach siedemdziesiątych ubiegłego stule­cia u samego Johna Maskelyne'a.Przez cały rok pilnie ćwiczył gibkość palców, manipulacje z monetą i wyciąganie królika z pu­stego cylindra.Mniemał, że należy do czołówki.Rzecz jednak w tym, że chociaż potrafił wykonać numery, które wprawiły­by w osłupienie najwyższe władze zrzeszenia Mistrzów Czarnej Magii, nigdy nie uciekał się podczas występów do swoich wro­dzonych umiejętności, a to poważnie osłabiało jakość przed­stawienia.Zaczynał żałować, że zaprzestał systematycznych ćwi­czeń.Pocieszał się jednak, że znajomość iluzji to, w jego przypad­ku, jak jazda na rowerze.Kto raz się nauczył, nigdy nie zapomina.Co prawda czarnoksięską pelerynę pokryła gruba warstwa kurzu, ale gdy ją założył, od razu poczuł się lepiej.Nawet zaczął mówić żargonem.Twarze bez wyrazu patrzyły na niego z lekceważącym niezrozu­mieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •